Nie na taki prezent czeka mężczyzna

Zaczął się grudzień. Mikołajki. Dla większości ludzi wokół to czas pachnący cynamonem, kolendrą i świerkiem, czas brzmiący kolędą i dzwoneczkami u sań Świętego Mikołaja. W uszach grzmi tętent czerwononosego Rudolfa. Niektórzy już pieką długo dojrzewające pierniki albo stawiają zakwas na czerwony barszcz. Dla mnie 6 grudnia od trzech lat kojarzy się z niepłodnością. Z diagnozą. To dzień, w którym poszedłem zrobić swoje pierwsze badania nasienia.

Cieszę się, że wówczas zacząłem pisać swojego bloga. On pomaga mi dziś ze szczegółami przypomnieć sobie pełną paletę własnych emocji, które temu towarzyszyły. Wspomnienia się z czasem zacierają, choć ogólne odczucia wciąż są we mnie niezmiennie żywe. Pojawiają się zawsze na początku grudnia. No i wówczas, gdy przejeżdżam we Wrocławiu przez ul. Kościuszki albo Pułaskiego, które sąsiadują bezpośrednio z gabinetem andrologicznym, gdzie robiłem badanie. Za każdym razem zastanawiam się wówczas, czy to kiedyś minie.

Czy nadejdzie taki dzień, że zapomnę o tym, że jestem inny?

Dziś jest już lepiej niż kiedyś. Zaglądam do swojego internetowego pamiętnika. Nie pamiętam kolejności wszystkich zdarzeń. Niektóre moje wpisy czytam ze zdziwieniem, odkrywam na nowo. Nie pamiętam wszystkich rozmów z żoną, ale nawet bez grzebania w zapiskach z przeszłości wciąż żywy jest ten 6 grudnia sprzed trzech lat.

Pamiętam, że żona namawiała mnie na wykonanie tego badania (od niego właściwie zaczyna się cała diagnostyka niepłodności pary), ale speszyła się, gdy powiedziałem, że chcę je zrobić natychmiast. Obawiała się, że jeśli wyniki nie będą dobre, to będziemy mieć bardzo smutne święta, jednak ja byłem gotowy. Tak wówczas myślałem. Chciałem je zrobić „teraz albo nigdy”. Wówczas jeszcze prawie nic nie wiedzieliśmy o leczeniu niepłodności.

Pamiętam, jak spanikowany siedziałem w poczekalni z żoną. Wiedziała, jaki jestem zdenerwowany. Obok siedziała inna para. On udawał twardziela, ona czytała coś na komórce. Nadal jestem wdzięczny mojej żonie, że była wówczas przy mnie. Tak naprawdę była, trzymając mnie za rękę.

Wciąż pamiętam, że po badaniu wymieniliśmy się mikołajkowymi upominkami, choć dziś już nie mogę sobie przypomnieć, co to było. Cieszyłem się, że mam to badanie za sobą i że zostały za nami cztery dni przymusowego „bezseksia”. Wszystko teraz miało wrócić do normy.

Nie na to czeka facet

Pamiętam, kiedy dwa dni później ponownie siedzieliśmy w tej samej poczekalni, aby odebrać wyniki. Pamiętam pierwsze słowa pani doktor – „no, nie mam dla państwa dobrych wiadomości”. Pamiętam dobrze, jak świat zaczął mi się walić, wirować wokół i uginające się pode mną nogi, gdy wychodziłem z gabinetu. Pamiętam drogę powrotną do domu przez całe miasto, niczym na autopilocie. Zielone – jedź, czerwone – stój. Po dwóch piwach byłbym prawdopodobniej bardziej zdolny do prowadzenia samochodu, niż po tej diagnozie. Kojarzę, jak żona coś do mnie mówiła, ale nie słyszałem, co. Bezsilność, bezradność, narastająca frustracja i wściekłość. Żal, smutek. Wku*w i rozpacz.

Pamiętam pół butelki whisky w zamrażalniku. Kilkanaście lat temu odkryłem, że z kolorowych alkoholi lubię właśnie whisky. Ta pozostała po ostatniej imprezie, możliwe że andrzejkowej. Podobnie jak kilka piw w lodówce.

Pamiętam szklankę napełnianą wielokrotnie do połowy. I ciemną sypialnię, w której siedziałem sam, głuchy na wszystkie próby rozmowy, otoczony murem rozpaczy i bez jakiejkolwiek nadziei. Chciałem zniknąć, chciałem umrzeć, jakbym nie miał po co dłużej żyć. I pamiętam niepohamowane łkanie, niczym wielki wyrzut wobec Natury, świata, niesprawiedliwości. I wyrzut sumienia wobec mojej niedawno poślubionej żony, że być może PRZEZE MNIE nie będzie mieć dzieci, których tak pragnęła.

Wielkie poczucie winy i żal, że nie jestem prawdziwym facetem, lecz imitacją faceta. Pamiętam kaca i dwa dni urlopu na żądanie. Tylko pozornie byłem tym samym człowiekiem, co przed diagnozą, bo ona całkowicie zmieniła moje postrzeganie samego siebie.

Pamiętam trudne dni w pracy, kiedy odpowiadałem „cześć” (czasem nie wiedząc nawet komu), choć miałem ochotę wszystkim mówić „spier*j”. Wszystkie uśmiechy i pogaduchy ludzi wokół o bzdurach, na które nie miałem czasu i ochoty; słuchawki na uszach, aby tylko przetrwać jakoś tych osiem godzin. I trudne wieczory, kiedy siadaliśmy z żoną i rozmawialiśmy o tym, co dalej, też pamiętam. Powolne godzenie się, że w niepłodności jesteśmy razem, że jest to nasz wspólny problem.

Moje wahanie, czy jestem w stanie sobie samemu „wybaczyć chorobę”, by podejść do in vitro, a samą procedurę uznać za szansę, nie wyrok. Suche komunikaty dla najbliższej rodziny: „Mamy problem i musimy się leczyć. In vitro jest dla nas nadzieją. Będziemy potrzebować pieniędzy” i ich zatroskane spojrzenia. Wspominam też wsparcie – to emocjonalne, okazywane choćby przez uszanowanie naszych emocji i powstrzymanie się od komentarzy, jak i bardziej wymierne, finansowe.

Normalność – którędy?!

Pamiętam wciąż próby powrotu do normalności, jak choćby klejenie uszek przed Świętami. Krótkie chwile, które pozwalały zapomnieć o własnej inności, niepełnosprawności, NIENORMALNOŚCI.

Pamiętam trudne życzenia składane sobie wzajemnie z żoną podczas dzielenia się opłatkiem, szeptem i ze łzami w oczach, żeby nam się udało i żeby życie znów było bardziej zwyczajne. I lęk, że jednak się nie uda i już nigdy zwyczajnie nie będzie. Nie będzie tak, jakbyśmy chcieli. Że nigdy nie będziemy pełnym stadem.

Pamiętam trudne podsumowanie roku. Dla nas takiego szczęśliwego! Zmiana samochodu, zaręczyny, wakacje na Lazurowym Wybrzeżu, zakup mieszkania (na kredyt, ale własnego), ślub. I diagnoza. Diagnoza przyćmiewająca wszystko i rozpieprzająca nasz piękny świat.

Dziś na nowo uczę się cieszyć grudniami. Nawet bardziej je doceniam niż wcześniej. Ale wspomnienia tamtego grudnia tkwią we mnie głęboko, niczym drzazga, i zawsze mi przypominają o ciężkiej drodze pod górę, którą przeszliśmy.

Polecamy także:

Gdy rodzina się odwróci albo nie rozumie – samotna walka z niepłodnością

Mówili, że ma mniej niż 1 proc. szans na ciążę. Teraz czeka na trzecie dziecko

Wiesz już, że to niepłodność – sprawdź, co zrobić, by nie zwariować 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *