Z pamiętnika Edyty: Co czuje niepłodna w ciąży po transferze? (odc. 8)

Zastanawiam się, czy ten strach będzie mi towarzyszył już zawsze? Czy to będzie moje dziedzictwo niepłodności? Czy widmo „wcale nie musi być dobrze” już ze mną zostanie? 

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, radość z lękiem w tle, 07.2017 r.

„Święty Graal” zdobyty – już nie tylko pierwsza, ale i druga i trzecia „beta” wyszła pozytywnie.  Czy się cieszę? Pewnie, że tak! W końcu tyle o to walczyłam. Czy się boję? Bardzo…  Może dlatego nie okazuję radości na zewnątrz, boję się, że jak się za bardzo ucieszę, to zapeszę. Boję się jeszcze tego, że podczas pierwszego badania USG nie będzie serduszka, że za chwilę bańka mydlana pryśnie, a piękny sen się skończy. Czy normalne ciężarne też tak mają? Na razie boję się kogokolwiek zapytać. Wiedzą tylko 3-4 osoby, które wiedziały o transferze, mają zakaz składania gratulacji do czasu pierwszego badania USG.

Ciąża po walce z niepłodnością

Na drodze niepłodności poznałam wiele kobiet po poronieniach, ciążach biochemicznych, pustych jajach płodowych i wiem, że to nie jest tak jak myślałam o niepłodności: że zdarza się innym. Mimo to staram się nie pisać czarnych scenariuszy, życie dostarcza ich i tak zbyt wielu.  Nieśmiało zaglądam na strony z kalendarzem ciąży, żeby zaraz potem wyłączyć i myśląc – Jeszcze za szybko! – skarcić siebie samą.  Z zaskoczeniem obserwuję, jak szybko mijają dni i tygodnie.

Zastanawiam się, czy ten strach będzie mi towarzyszył już zawsze? Czy to będzie moje dziedzictwo niepłodności? Czy widmo „wcale nie musi być dobrze” już ze mną zostanie?

A jeśli wszystko pójdzie dobrze, to czy mówić o in vitro? A jeśli tak, to w jaki sposób i komu? Czy nie zaszkodzi to naszemu wizerunkowi zawodowemu? Daję sobie czas, żeby odpowiedzieć na te pytania. Nie spieszę się. 

Paniczny lęk, że je stracę

Gdyby mieli mi teraz nadawać indiański pseudonim pewnie dostałabym „zaglądająca w gacie” lub inny o podobnym znaczeniu. Noszenie wyłącznie białej/jasnej bielizny nie jest też bez znaczenia. Przy okazji każdej wizyty w toalecie dokładnie ją studiuję, czy aby nie pojawiają się plamienia, zwiastuny najgorszego… Czasem chodzę też do łazienki choć wcale nie muszę, tylko po to, żeby sprawdzić, czy nadal jest ok. 

Każde odchylenie od normy wywołuje atak paniki i przeraźliwy lęk. Zdarzyło mi się 2 razy incydentalnie plamić. Te plamienia są dla mnie jak przestrogi: „tylko się nie ciesz za bardzo, wszystko jeszcze może się zdarzyć”.  Liczyłam się z tym, że tak może być, że tak mogą wyglądać te pierwsze tygodnie, czy przez to jest mi łatwiej? Nie wiem, może.

Chodzę do pracy, powodów, dla których nie poszłam od razu na L4 jest wiele. Przede wszystkim nadal pracuję, żeby zająć myśli czymś innym niż ciąża. Tylko kiedy jestem wśród ludzi mogę zapomnieć o niepokojach związanych z ciążą. Nie zastanawiam się co będzie dalej, nie snuję wizji, nie szperam w internecie. Gadamy o wszystkim i o niczym z ludźmi, którzy nie mają pojęcia o moich zmaganiach. Bardziej przyziemnym powodem jest to, że leczenie dość mocno nadszarpnęło nasz budżet, a przecież być może już za chwilę będziemy potrzebowali pieniędzy na fotelik, wózek, pieluchy.

Coś dobrego stało się między mną a moim mężem, chyba dopiero teraz zauważam, jak niepłodność mocno nadszarpnęła nasz związek mimo tego, że oboje się wspieraliśmy.  Wróciła nadzieja, wróciliśmy „dawni my”,  bogatsi o doświadczenia i blizny, ale znów uśmiechnięci, czuli, zakochani. 

Polecamy także:

Ciąża po długich staraniach a badania prenatalne: kiedy powinnaś się im poddać

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *