Jak Agata zaszła w ciążę: celiakia, trombofilia, poronienia...

Celiakia, trombofilia, złe nasienie, poronienia. Jak Agata zaszła w naturalną ciążę?!

Celiakia, trombofilia, słabe parametry nasienia. Trzy poronienia i rozłożone ręce lekarzy.  Za nią dwa lata starań: Nie licytujmy się, czy to długo, czy krótko… – mówi. Dla niej ten czas to koszmar – ciąże koleżanek, związek wiszący na włosku, zero pomocy rodziny. Aż wzięła sprawy we własne ręce. Sama zrobiła badania, sama znalazła najlepszego lekarza w Polsce i dziś czeka na córeczkę. Historia Agaty.

 Miałaś brać udział w warsztatach „Obudź w sobie życie” w Poznaniu, przygotowanych dla osób niepłodnych. Nie zdążyłaś, ponieważ okazało się, że jesteś w ciąży.

Agata: To prawda – liczyłam na pomoc i pokładałam nadzieje w tym spotkaniu. Cieszyłam się. Ale rzeczywiście odwołałam je, ponieważ – ku totalnemu zaskoczeniu – okazało się, że jestem w ciąży. Szok! I to paradoks, że każda kobieta, która tak długo stara się o dziecko, marzy o ciąży, planuje ją – doznaje takiego szoku.

To raczej nie jest tak, że widzisz w końcu dwie kreski i myślisz sobie: O! Udało się. No to fajnie.

To niesamowite uczucie – pomieszanie niedowierzania, euforii, dzikiej radości, a jednocześnie strachu. Trochę takie: nie, to nie może być prawda – choć przecież właśnie tego chcesz najbardziej na świecie. Lata starań robią jednak swoje z psychiką.

Jak długo staraliście się o dziecko?

Staraliśmy się o dziecko stosunkowo krótko, bo około 2 lat. Jednak biorąc pod uwagę mój młody wiek, dwadzieścia lat, to jednak dość długo. Zresztą nie ma co się licytować, czy długo to dwa lata, czy sześć lat – dla każdej kobiety to czas, który w zasadzie chciałaby potem wymazać z pamięci i myśleć, że wcale nie było tego koszmaru ciągłego życia ustawionego pod starania i ciągłego myślenia, czy w tym cyklu się uda, czy nie uda.

Będziesz miała córeczkę. Dla takich chwil warto żyć…

Zdecydowanie! Zobaczyć i usłyszeć bicie serca swojego dziecka – to chwila bezcenna. Potem kolejne usg, pierwsze kopniaki – nic piękniejszego mnie nie spotkało w życiu. Pamiętam, że siedziałam na fotelu i płakałam jak maleńkie dziecko – wzruszenie ogromne.

Agata i jej starania o ciążę

Fot.: Agata, archiwum prywatne.

 Zaszłaś w ciążę naturalnie. Wcześniej rozważałaś in vitro?

Ostatecznie nie korzystaliśmy z żadnych metod wspomaganego rozrodu. Mówię ostatecznie, bo miesiąc wcześniej powiedziano nam, że być może będzie to konieczne z racji trzech poronień we wczesnym stadium (6-7 tydzień).

Wiedziałaś, czym były spowodowane te poronienia?

Na tamtą chwilę nikt nie wiedział, dlaczego ronię ciążę jedną za drugą. Ginekolodzy z mojego miasta rozkładali ręce. Nie wiedziałam, co robić. Sama przecież nie wymyślę przyczyny i nie wyleczę się, a skoro lekarze nie potrafili pomóc – byłam załamana. Siedziałam i płakałam, dowiadując się o kolejnej ciąży koleżanki. I tu nie chodziło o czas – ten tykający biologiczny zegar. Chodziło o strach, jaki mi towarzyszył.

Strach przed kolejną stratą?

Bałam się tego, że znów ucieszę się z dwóch kresek, a potem znów nie usłyszę serca. Że znów będę to wszystko przeżywać. Te dwa lata były koszmarem. Żyłam od miesiączki do miesiączki. Nawet mój partner zaczął mieć dość.

Życie stanęło w miejscu. Świat mógł nie istnieć, poza dzieckiem, którego oczywiście nie było. Rodzina nie rozumiała. Zero. Nic. Wciąż słyszałam – jesteś młoda. Przecież macie czas. Tak?!

Ile mamy tego czasu, skoro z roku na rok jest coraz gorzej. Nie mówiłam im już o drugiej i trzeciej stracie, bo wiedziałam, że nic nowego mi nie powiedzą. Zamknęłam się z tym w sobie. Niestety, ale w konsekwencji – tym całym osobistym przeżywaniu – zgubiłam z oczu jedną ważną osobę…

Kogo masz na myśli?

 Mojego ukochanego.

Dlaczego?

Myślałam, że ból dotyka tylko mnie. Udawał twardego. Ale tylko udawał. Chciał być dla mnie wsparciem. Wiem jednak, że przeżywał – może nawet tak samo mocno jak ja.

Jak psychicznie radziłaś sobie z kolejnymi stratami?

Stwierdziłam, że pora wziąć się za siebie. Zebrałam myśli. Sama, bo przecież nikt tego nie rozumiał. Więcej rozmawiałam z kobietami z grup na Facebooku, które przeżyły to samo niż bliskimi. One przecież dobrze wiedziały. To była dla mnie odskocznia. Grupy i rozmowa z obcymi. Cieszę się, że coś takiego jest i w jakiejś mierze pomaga się pozbierać, bo skaza na psychice zostaje do końca życia.

Od czego zaczęłaś leczenie?

W internecie wyczytałam informacje, jakie wyniki powinnam zrobić. Musiałam w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Wypłaciłam pieniądze na ogromny pakiet badań DNA w laboratorium.

I ?

Wyniki przyszły. Słabe. Bardzo słabe. Już wiedziałam, że jest celiakia, trombofilia. Że to one odpowiadają za moje straty. To one są przyczyną wszystkiego. Siedziałam i płakałam. Jedna godzina, druga. Do tego złe parametry nasienia – tylko 1% prawidłowej morfologii plemników.

Pomógł jakiś lekarz?

Przede wszystkim z pomocą przyszedł internet. Wyszukałam jednego z najlepszych specjalistów w Polsce. Szczecin. Doktor Kurzawa. Wielka szycha w położnictwie. Stwierdziłam, że jak nie on, to kto. Pokładałam w nim wszystkie swoje nadzieje. Zdania były podzielone. Że niemiły, że arogancki. Nie interesowało mnie to. Miał mi pomóc donosić ciążę. Przyszłam do niego przestraszona. Najmłodsza kobieta, jaka tam była. Siedziałam sama z ogromną teczką badań. Otworzyły się drzwi. Weszłam, a ze mną ta ogromna, przerażająca teczka. Doktor zobaczył badania. Wyznaczył plan działania. Ufałam mu, jak mało komu. Stwierdziłam, że jeśli on mi nie pomoże, to nie chcę mieć dzieci i nie będę próbować. Powiedział mi, że szanse są duże, jednak każde poronienie je zmniejsza. Przygotował cały plan. Powiedział, że mamy starać się naturalnie i jeśli się uda, mam od razu przybiec po leki. I tak było. 2 tygodnie później wróciłam do doktora. Zostałam obstawiona lekami z każdej strony.

Wierzyłaś, że się uda?

Szczerze? Nie miałam żadnej nadziei. Nie wierzyłam, że się uda. Do momentu, kiedy usłyszałam serce… Wtedy już wiedziałam, że skoro przeszłam najgorsze tygodnie, to będzie dobrze.

I tak zachowuje się prawdziwy doktor. Nie straszy in vitro. Najpierw daje szanse, rozwiewa wątpliwości, a dopiero później coś proponuje.

Co do szans – to nie ukrywam, że z tak niską morfologią plemników są naprawdę małe. Ta ciąża, jak tamte, również są nieprawdopodobnym cudem. Ale doktor w nas wierzył. Wiedział, że skoro udało się tyle razy, uda się i kolejny. To dzięki niemu kopie mnie dziś moja córka. Dzięki niemu śpię spokojnie.

Czy oboje z mężem zażywaliście jakieś suplementy na poprawę waszych wyników?

Brałam ACC (na rozrzedzenie śluzu szyjkowego), olejek z wiesiołka i prenatal Uno. To było wszystko co brałam. Nie zażywałam tego ciągle. Tak naprawdę czasem dawałam sobie spokój. Jednak co dziwne, każdy udany cykl był właśnie na tych suplementach. Bez nich nic się nie działo.

A co ze współżyciem – jak radziliście sobie z tak zwanym „seksem na gwizdek”? Mieliście przecież starać się naturalnie, więc celowanie w owulację i dni płodne było pewnie na porządku dziennym.

No właśnie. Podstawowym błędem, jaki popełnia większość kobiet, jest współżycie pod dni płodne. Widzę, ile z nich przewija się na grupach staraczek. U nas nie było z tym problemu. Nie kochaliśmy się wyłącznie pod dziecko, ale niemal ciągle (śmiech).

Gdyby się nie udało, zdecydowałabyś się na in vitro?

Wiele razy zastanawiałam się, co jeśli się nie uda. I byliśmy z partnerem zgodni. Podejdziemy do in vitro. Tak naprawdę byłam bardzo blisko tej decyzji. Miałam już dość niepowodzeń i strat.

Myślałam, że wyizolowanie zdrowego plemnika zapewni mi zdrową ciążę. Ja już nawet nie chciałam walczyć. Chciałam iść na łatwiznę. Dlatego mam tak ogromny podziw dla kobiet, które latami starają się o dziecko, nie decydując się na in vitro.

Twoja historia ma happy end, na który czeka wiele par. Masz jakieś przesłanie dla nich – z perspektywy tych dwóch lat starań?

Bardzo wiele chciałabym powiedzieć parom, które nadal walczą. Ogromnie się z nimi utożsamiam. Po pierwsze, aby zaczęły żyć czymś innym niż tylko cyklem i dzieckiem, bo to bardzo psuje związek. Nasz chylił się ku końcowi, jednak w odpowiedniej chwili mój ukochany mnie uświadomił, że tak dalej być nie może. Trochę mną potrząsną i to było potrzebne. Zadziało się jednak w porę – nie za późno, by ożywić bliskość i relację między nami. Po drugie, aby kochały się nie tylko w dni płodne – to stres i zabójstwo dla związku. I jeszcze jedno. Walczcie! Jakkolwiek, ale nie odpuszczajcie! Zawsze próbuję namówić kobiety, aby nie kończyły starań, mimo wielu lat. Aby szły dalej, bo życie zaskakuje, naprawdę.

Czasem trzeba zmienić strategię, ogarnąć się, otrzepać i wziąć sprawy w swoje ręce. Czasem podjąć odważną decyzję, choćby o tym, że zmieniam lekarza.

I rozmawiać warto – choćby właśnie z dziewczynami, które tworzą grupy na Facebooku. Wszystkie mają jeden cel. A ja wierzę, że każda z nich w końcu będzie szczęśliwa i przytuli swoje maleństwo. Tak jak ja – już niebawem.

Historia 2 lat starań o ciążę

Fot.: Agata, archiwum prywatne

Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

POLECAMY TAKŻE:

Po 6 latach, 4 poronieniach i w momencie, gdy chciała się poddać, pojawiły się ONE

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *