Oprócz omówionej wyżej motywacji pracownik będzie także pytać o:
– staż małżeński (zwykle wymagany jest trzy- lub pięcioletni, ale są też ośrodki, które nie zwracają na niego uwagi);
– status materialny (gdzie, z kim i w jakich warunkach mieszkają kandydaci, czy mają stałą pracę i jaką, ile mniej więcej zarabiają);
– spodziewane reakcje najbliższych na przysposobienie dziecka (nas pytano, czy i komu mówiliśmy już, że chcemy adoptować i czy nasze rodziny będą nas wspierać w tej decyzji);
– przyczyny braku potomstwa biologicznego (w przypadku bezdzietnych);
– oczekiwania odnośnie dziecka (wiek, stan zdrowia, pochodzenie; niektóre ośrodki pozwalają także określać płeć, choć akurat w naszym nie było wolno).
Kandydaci zostaną też poinformowani o przebiegu dalszej procedury, potrzebnych dokumentach oraz o tym, jakie dzieci w rzeczywistości trafiają do adopcji.
Działa to zwykle jak zimny prysznic, bowiem pełni nadziei i optymizmu petenci dowiadują się, że o noworodku bądź niemowlaku mogą zapomnieć, a ponadto wszystkie dzieci pochodzą z rodzin dotkniętych alkoholizmem lub/i upośledzeniem, dlatego każde z nich jest w jakiś sposób obciążone genetycznie, a co za tym idzie, ma problemy natury fizycznej bądź psychicznej.
Warto pamiętać, że nie taki diabeł straszny, a przy odpowiedzialnych i kochających rodzicach większość pociech wyrasta na wspaniałych ludzi.
Ja sobie tłumaczyłam, że zachodząc w ciążę, też nie ma się pewności, iż maluch przyjdzie na świat zdrowy, a swoim IQ przegoni samego Einsteina… choćby miał najlepsze geny pod słońcem.
Co dalej?
Gromadzenie dokumentów, zakładanie teczki i całe mnóstwo testów, ale o nich napiszę kolejnym razem.
Tekst: Gosia
Autorka bloga Takie tam stożki… , gdzie pisze nie tylko o adopcji, ale także o kobiecych zachwytach i polskich narzekaniach.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
W ciąży to ja pani nie widziałam… – czyli o niewygodnych pytaniach

- Strony:
- 1
- 2
Dodaj komentarz