Gdzie jest najpiękniejsza plaża nad Bałtykiem? „Już nie ma dzikich plaż, są za to dzikie tłumy na plażach” – mówią znajomi, gdy oznajmiam, że wyjeżdżam na polski koniec świata, by nacieszyć się ciszą, spokojem, białym piaskiem jak na Karaibach i puściusieńką szeroką plażą. Tak, plażą nad polskim morzem! I gdyby nie dowody w postaci zdjęć – z pewnością nikt by mi nie uwierzył.
W zasadzie nie powinnam pisać takich rzeczy. Bo takie miejsca, o których mówię, jeśli już ktoś je odkrył na własną rękę, powinny być objęte ścisłą ochroną danych i opieczętowane klauzulą „ściśle tajne”. Ale… zakładając, że i tak mi nie uwierzycie (to prowokacja), nadal będą puste – i nie mówię tu o końcówce lata, ale o samym środku sezonu wakacyjnego.
Właściwie wcale się nie dziwię niedowiarkom – sama miałam problem, by uwierzyć mężowi, gdy oznajmił, że po kilku tygodniach eksplorowania Google Maps, znalazł nad Bałtykiem raj na ziemi. A że tego lata – a było to lat temu kilka – nie mieliśmy możliwości pojechania gdzieś, gdzie będzie tzw. gwarancja egzotyki, przystałam i zapakowawszy rodzinę, upchnąwszy ją do niewielkiego wówczas auta, ruszyliśmy na ten rzeczony koniec świata.
O mój Boże, koniec świata…
Gdy zobaczyłam na miejscu mieścinkę – bądźmy szczerzy – wieś, by nie rzec wiochę, złapałam się za głowę, przyznając zaiste, że to istny koniec świata. Wstyd się przyznać (to nastąpiło później), ale pierwsze co pomyślałam, to „i co my tu będziemy robić?!” Bo po pierwsze: dwójka dzieci z nami, a tu żadnych atrakcji w postaci aquaparków, szalonych wesołych miasteczek, nawet gofiarni nie ma porządnej, a co to za wyjazd nad morze, gdy nie można sobie zacnego gofra z milionem dodatków (i kalorii) strzelić. W zamian za to – dwa małe, pamiętające czasy geesów sklepiki, jakieś domki (raczej prywatne) i…. pola, lasy, pola, lasy, pola, lasy…
Rzeczonego morza, a tym bardziej rajskiej plaży, człowiek się tu raczej nie mógł doszukać. Jak to człowiek na szczęście może się mylić i jak to rzeczywiście pozory potrafią mylić. Bo koniec świata, co nawet zostało dopisane do tablicy z prawdziwą nazwą miejscowości, to tak naprawdę początek wymarzonych wakacji.
Tam, gdzie morze pachnie, a piasek jest biały jak mąka
Stilo – to o nim mowa, oraz przylegające do niego równie małe wioseczki jak Sasino, Ciekocino czy Ciekocinko – wszystkie oddalone nie więcej niż 40 kilometrów od zatłoczonej i hałaśliwej Łeby, to prawdziwe oazy spokoju, a jak się człowiek już trochę rozchmurzy po pierwszym wrażeniu, odnajdzie tu nie tylko absolutnie wspaniałą naturę, pachnące żywicą lasy, pola malinowe i egzotyczną szeroką plażę, ale także wśród tych na pierwszy rzut oka zabiedzonych domków poniemieckich, znajdzie cudowne pensjonaty, których wnętrza zawstydzą niejeden pięciogwiazdkowy hotel.
Co roku zastanawiamy się, dlaczego ludzie wolą kisić się na zatłoczonych plażach we Władysławowie czy rzeczonej Łebie, a jednocześnie lamentują i narzekają na polską kulturę plażowania. Wystarczy wszak przejechać raptem 30-40 kilometrów, by znaleźć się w miejscu, gdzie po pierwsze – jest pusto, po drugie cicho, po trzecie – pięknie, po czwarte – bezpiecznie (dzieci ganiają jak szalone, a ja je widzę na otwartej przestrzeni, której nie zasłania milion parawanów), po piąte – czysto i pachnąco morską wodą i ciepłym piaskiem, a nie niedopałkami, organicznymi resztkami jedzenia, które rozkładają się w słońcu, nie smażalnianym tłuszczem i kiełbasą z grila. W rozmyślaniach i poszukiwaniach odpowiedzi jesteśmy co roku zgodni: tu nie ma ludzi z lenistwa. I myślę sobie: dobrze. Wiecie dlaczego? Ano dlatego, że tych, których się tu spotka – podobnie jak wy – wiedzą, czego oczekują od prawdziwego wypoczynku. To ludzie podobnie myślący: nieważne, jaki jest ich status materialny. Niektórzy z nich mieszkają w Cisowym Zakątku, inni – w Pałacu Ciekocinko, a jeszcze inni wybierają gospodarstwa agroturystyczne.
Wszyscy jednak, którzy właśnie tu, na polskim końcu świata, postanawiają spędzić wakacje, chcą po prostu odpocząć: od hałasu, od codziennego pędu, od stresu. Chcą pobyć sam na sam – z żoną, rodziną, w pojedynkę.
Wiem, co mówię, bo przez tych kilka lat, poznaliśmy tu fantastycznych ludzi, spotkaliśmy też przypadkiem dawno niewidzianych znajomych, którzy tak jak my – uciekają choćby na tydzień, w te magiczne strony.
Natura zbliża do siebie
Z wiekiem człowiek dojrzewa do takiej potrzeby spotkania się z naturą. Gdy już nie musi być wokół głośno i towarzysko, a przez chwilę po prostu sielsko. Gdy zamiast wyjścia do restauracji, masz ochotę wieczorem zjeść kolację na tarasie, popatrzeć jak dzieci biegają po trawie, a gdy pójdą spać, wsłuchując się w cykanie świerszczy, napić się chłodnego Prosecco z mężem. To właśnie dla tych wszystkich – potrzebujących takiego oderwania się, bez blichtru, bez wstydu, że tym razem nie 5-gwiazdkowa Grecja (choć spokojnie cię na nią stać) są takie miejsca. I co z tego, że do plaży trzeba podjechać, a potem 2,5 kilometra iść przez pachnący las? Wierzcie – nawet z małymi dziećmi nie jest to straszne, a gdy wybieracie się sami – kompletnie to nie przeszkadza.
Jeszcze są takie plaże…
Gdy pierwszy raz zobaczyłam po przejściu przez las tę rajską plażę, którą znalazł małżonek – za-nie-mó-wi-łam. Gdy na końcu języka miałam w czasie spaceru kilka złośliwości, tak w momencie, gdy poczułam pod stopami ten biały jak mąka i miękki jak puch piasek, ten bezkres cudownego morza, tę szerokość plaży… zaniemówiłam. Być może taka moja wrażliwość, być może ktoś powie – bzdura. Pozwólcie jednak, że zachęcę: warto choćby na weekend podjechać i wybadać tę niezwykłość, którą opisuję (z Warszawy dojedziecie tu autem w 4, maksymalnie 5 godzin).
Między hamakami, Ewa zaprasza…
Jeśli chodzi o infrastrukturę – zarówno Sasina, Stilo czy Ciekocinka, rzeczywiście sklepów tu nie uświadczycie, choć znajdziecie w pobliskim Choczewie całkiem dobrze zaopatrzony supermarket, w którym zrobicie duże zakupy spożywcze. Nie znajdziecie tu także dziesiątek knajpek, za to… jedną, schowaną za starymi drewnianymi drzwiami pewnej chałupy w Sasinie – restaurację, do której przyjeżdża Trójmiasto na niedzielne obiady i do której zagląda prywatnie Magda Gessler. Restaurację, w której poczujecie się jednocześnie jak u babci, a jednak elegancko i bardzo luksusowo. To Ewa Zaprasza – ot, tak właśnie się nazywa, po prostu, swojsko. Wśród drzew i porozwieszanych między nimi hamaków, stoliki, altanki, eleganccy kelnerzy. Trudno uwierzyć, że taka perełka gastronomiczna jest w tak niepozornej wiosce. Sprawdźcie zresztą sami, zaglądając na stronę restauracji.
Designersko, elegancko, sielsko
Spać też możecie w luksusach. Jeśli cenicie sobie wystrój wnętrz designerski i nowoczesny, z lekką nutą skandynawską – w sam raz będzie dla was Cisowy Zakątek – taka wioska we wiosce, kilka nowoczesnych domów, a każdy urządzony w innym klimacie, nastroju, kolorystyce.
Jeśli wolelibyście nieco bardziej hotelowy, elegancki klimat, ale bez pretensji i zadęcia, zobaczcie Pałac Ciekocinko, za którym rozciąga się przepiękny olbrzymi park, a obok przylega do niego stajnia z możliwością skorzystania z jazdy konnej.
Jeśli zaś chcielibyście zaszyć się w jakimś gospodarstwie agroturystycznym – może to być np. Malinowy Dworek, do którego poprowadzi was alejka wśród malinowego pola. Ale to tylko przykłady – bo równie dobrze wystarczy też wziąć ze sobą namiot i rozbić się na jednym z pól, tuż przed lasem, za którym jest morze (to wersja co prawda młodzieżowa, ale czemu by jej nie wziąć pod uwagę). Jedno jest pewne – mamy w Polsce, nad Bałtykiem, sporo takich miejsc, nie tylko to, o którym napisałam. Wystarczy chcieć znaleźć swój własny koniec świata. Swój prywatny raj na ziemi. Choćby teraz, poprzez Google Maps…
Dodaj komentarz