Strata dziecka to dramat nie do opisania dla rodziców – zwłaszcza gdy matka wie, że nosi pod sercem śmiertelnie chore dziecko, a mimo to – decyduje się je urodzić. Czy to okrutne? Matki traktują to inaczej…
Malutka Erin urodziła się w 34. tygodniu, w otoczeniu ludzi, których jej rodzice dobrze znali. Jej tato dzielnie przeciął pępowinę, a zaraz potem na salę wszedł ksiądz i udzielił dziewczynce chrztu oraz bierzmowania. Wzruszającą chwilę narodzin i udzielenia sakramentów uwieczniała na zdjęciach obecna tuż obok fotografka – zaprzyjaźniona z rodziną dziewczynki. Mama Erin poprosiła ją już kilka tygodni wcześniej o to, by była obecna podczas tego wyjątkowego wydarzenia.
Witaj i żegnaj – urodzić i pochować. Dramat wielu matek
Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Erin żyła dosłownie przez kilka minut. Rodzice wiedzieli, że dziecko, które im się urodzi, nie przeżyje dłużej, a mimo to chcieli, by chwila ta została z nimi jak najdłużej.
Ten szczególny poród odbył się w hospicjum perinatalnym – miejscu, w którym odchodzą najmłodsi – dzieci, dla których życie oznacza czasem dzień, czasem dwa, czasem tydzień, a czasem zaledwie kilka godzin lub minut.
Foto/video: YouTube
Czy można celebrować takie momenty? Trudno pojąć, że tak – jednak dla matki, która przez dziewięć miesięcy nosiła pod sercem swoje dziecko, moment jego narodzin i tak szybkiej śmierci jest absolutnie wyjątkowy.
Ktoś powie, że to okrutne i straszne być w ciąży, nosić tę ciążę, kiedy w brzuchu jest dziecko, które jest skazane na śmierć.
„To wielki dramat. Ale te matki, z którymi rozmawiałam, traktują to inaczej. Chcą być w ciąży jak najdłużej, żeby jak najdłużej być z dzieckiem. Jedna mówiła, że chce jeszcze pojechać z nim nad morze. Sami lekarze są zaskoczeni, że te pacjentki tak dobrze znoszą ciążę” – mówiła w jednym z wywiadów Tisa Żawrocka założycielka Hospicjum dla dzieci Gajusz.
„Pamiętam, jak rodzice, którym dziecko urodziło się w 20. tygodniu i żyło chwilkę, wybierali ubranie. Kiedy zobaczyli taki różowy becik z falbankami, to jeden moment, w którym widziałam, że są szczęśliwi. Że to się nie skończy zawinięciem go w chusteczkę” – mówi w tym samym wywiadzie.
Zapytana przez dziennikarkę, co by zrobiła w podobnej sytuacji – odpowiada:
„Ja miałam podejrzenie poważnej wady neurologicznej w ciąży. Poszłam na badania i chciałam wiedzieć, czy to dziewczynka. Potem się okazało, że to nie jest ważne. Zobaczyłam minę lekarza i już wiedziałam, że nie jest dobrze. Ale szczerze mówiąc, postanowiłam, że po prostu nie stracę nadziei i będę najlepszą matką bez względu na wadę. Syn urodził się zdrowy.
A fundację założyłam, bo mój drugi syn Gajusz urodził się poważnie chory. Omal nie umarł. Za jego życie obiecałam założyć fundację. Uważałam, że w ten sposób przekupiłam opatrzność”.
POLECAMY CAŁĄ ROZMOWĘ: „Urodziłam, pożegnałam, przez chwilę byłam matką” – rozmowa z Tisą Żawrocką, założycielką hospicjum dla dzieci Gajusz
(źródło: Dziennik Gazeta Prawna)
Przeczytajcie także:
Najgorsza była ta okrutna cisza podczas USG
gsgfsgf
2021-02-17 16:04Gdyby okazało się, że moje dziecko jest obciążone wadami, zrobiłabym wszystko byle zdążyć z aborcją, zanim będzie cierpieć. To jest jedyna prawdziwa, dojrzała miłość i odpowiedzialność. A mam dwoje dzieci, właśnie karmię młodsze, więc dobrze wiem co to znaczy być matką.