O tym, że serce mojego dziecka przestało bić, dowiedziałam się w Dzień Dziecka. Kilka dni później, w naszą rocznicę ślubu, zaczęło się naturalne poronienie. Od początku czułam, że coś jest nie tak.
Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”. Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?
<<< Ostatni wpis
Gdańsk, po najgorszym, 08.2017 r.
O tym, że serce mojego dziecka przestało bić, dowiedziałam się w Dzień Dziecka. Kilka dni później, w naszą rocznicę ślubu, zaczęło się naturalne poronienie. Od początku czułam, że coś jest nie tak. Te plamienia, niski poziom bHCG, niewyraźna mina lekarki na pierwszym „serduszkowym” USG i jej słowa: – Serce jest. Bije, ale proszę się jeszcze nie cieszyć.
Wtedy byłam zła, dziś wiem, że wyświadczyła mi przysługę, nie rozbudzając niepotrzebnie nadziei. Podczas tego feralnego USG, kiedy zobaczyłam nieruchomy obraz, bez pulsującego punktu, już wiedziałam, że jest źle, ale dobrych kilka minut w milczeniu czekałam jeszcze na wyrok. Wiedziałam, że będzie to wyrok śmierci.
Z wydrukiem zdjęć USG doktor polecił „zrobić, co zechcę”. W trakcie odebrał jeszcze telefon i powiedział, że nie może rozmawiać, bo ma tu właśnie „in tractu”. Zapewnił, że jest do mojej dyspozycji, żebym nie została „z tym” sama, polecił odstawić progesteron i czekać…
Poronienie i ból nie do opisania
Zaraz za drzwiami oczy zalały mi łzy, których nie potrafiłam zatrzymać, zalewały mi całą twarz, płacz w samochodzie przypominał bardziej nieludzkie wycie. Byłam wtedy sama. Szybko przeanalizowałam sytuację: mam dziś jeszcze 2 konferencje przez Skype’a, których nie mogę odwołać, nie ma nikogo, kto mógłby mnie odwieźć/zastąpić.
Przekręciłam więc kluczyk i odjechałam z parkingu kliniki. Potem nałożyłam zdecydowanie za grubą (kolejną) warstwę podkładu na całą twarz, a zwłaszcza pod oczy, by ukryć zaczerwienienia i opuchnięcia. Odbyłam dwie, biznesowe rozmowy, podczas których się uśmiechałam. W międzyczasie przeszło mi przez myśl, że jestem psychopatką, że żadna kobieta tak nie robi… Nie idzie do pracy w takim dniu!
Potem pomyślałam, że ja nie jestem ani każda, ani żadna. Jestem zupełnie inna i nie będę się czuć z tego powodu winna. Tak, jestem silna. Tak to zasługa walki z niepłodnością.
Jak to przeżyć?
Po powrocie do domu pochowałam wszystkie leki, wyniki badań i inne rzeczy związane z ciążą z zasięgu wzroku. Dopiero wieczorem, kiedy z pracy przyszedł mój mąż, pozwoliliśmy sobie na przeżycie tej żałoby – wspólnie, we dwoje. Poczułam, że chwilowo nie mam siły walczyć, że nie dam rady zrobić sobie ani jednego zastrzyku. Nie chcę. Zapragnęłam robić nagle wszystko to, czego nie było mi wolno: wypić alkohol, iść na basen i zjeść sushi. Najlepiej naraz, teraz.
Najgorsze jednak dopiero miało nadejść. Fizycznie nie boli tak bardzo, psychicznie okropnie. Czuję do siebie obrzydzenie i nie chcę „na to” patrzeć. Wolę się nie zastanawiać, co się teraz konkretnie ze mną dzieje. Jak to przebiega. Wolę medyczne nazwy, są takie bezuczuciowe, suche, nie wzbudzają zbytnich emocji.
Na szczęście uwierzyłam w to, co gdzieś przeczytałam: „Te dzieci nie umierają. One zmieniają datę przyjścia na świat”. Może to wbrew logice, ale ja nadal wierzę.
Tymczasem odbieram telefony z życzeniami z okazji rocznicy ślubu i kłamię, że „u nas wszystko dobrze”. Jestem powalona.
Polecamy także:
Prawa kobiet po poronieniu. Sprawdź, co ci przysługuje oraz co musisz zrobić
Dodaj komentarz