“Ostatecznie zawsze możesz zaadoptować dziecko” – słyszeliście to już od kogoś? A może sami tak myślicie: “ostatecznie”, “trudno”, “jakoś się z tym trzeba pogodzić”. Stop. Adopcja to żadna ostateczność, a przede wszystkim żadna konieczność. Jeśli myślicie o niej w ten sposób, może to oznaczać, że nie jesteście jeszcze na nią gotowi.
Absolutnie nie uważam się za eksperta w dziedzinie adopcji. Myślę zresztą, że ktoś taki po prostu nie istnieje. Ilu różnych ludzi i ich dzieci – tyle też różnych historii, różnych życiowych dróg, zakrętów i wyborów, różnych przemyśleń, motywacji, argumentów i kontrargumentów. Trudno zatem spodziewać się, żeby ktokolwiek posiadał monopol na wiedzę w tym zakresie i mógł rościć sobie prawo do udzielania “jedynych słusznych” rad.
Jednak odkąd adoptowałam swojego synka, dość często zdarza mi się rozmawiać z osobami, które również stoją przed tą decyzją, szukają u mnie wsparcia i pewnych wskazówek. Z niektórymi z nich spotykam się osobiście, z innymi utrzymuję wyłącznie kontakt wirtualny – wymieniając się doświadczeniami w mailach, na swoim blogu czy internetowych forach. Na początku niemal zawsze słyszę od nich słowa zbliżone do: “Boję się. Nie jestem pewna, czy będę umiała pokochać dziecko zrodzone z innej kobiety, jak swoje własne. Nie wiem, czy będę potrafiła w pełni je zaakceptować i faktycznie poczuć się jego mamą. Bardzo trudno mi pogodzić się z tym, że nigdy nie urodzę dziecka biologicznego i nie usłyszę bicia drugiego malutkiego serduszka pod własnym sercem.”
I ja to naprawdę rozumiem. To zupełnie naturalne. Zdaję sobie sprawę z tego, że można mieć najróżniejsze obawy, opory i wątpliwości – zwłaszcza że wokół kwestii adopcji narosło całe mnóstwo mitów i stereotypów, które z czasem również postaram się tutaj – na łamach portalu – obalić. (Na „pocieszenie” dodam na razie tylko tyle, że najczęściej są one tworzone i podsycane przez osoby, które z adopcją nigdy nie miały nic wspólnego – więc z reguły nie posiadają choćby minimalnej wiedzy w tym zakresie).
Moim zdaniem o wiele bardziej niebezpieczna jest sytuacja, kiedy wcale się tych wątpliwości i rozterek nie ma albo nie dopuszcza do własnej świadomości. Kiedy podchodzi się do adopcji zupełnie bezrefleksyjnie, na zasadzie “hurraoptymizmu” i nie mając w głowie myśli, że jest to decyzja nie “na chwilę”, ale na całe nasze dalsze życie – i że ma ona swoją określoną specyfikę.
Najpierw uporządkuj przeszłość
Badania pokazują, że niepłodność stanowi dla człowieka traumę bardzo podobną do tej, którą odczuwamy w przypadku śmierci najbliższej osoby – i generuje również zbliżony poziom smutku, rozżalenia oraz stresu.
Dlatego jeśli zdecydujecie się na skierowanie swoich kroków do ośrodka adopcyjnego – niemal na pewno usłyszycie, że najpierw trzeba przejść przez wszystkie etapy swojej żałoby, pogodzić się ze stratą i przepracować ją.
Jeżeli mieliście kiedyś do czynienia z psychologiczną teorią autorstwa Elisabeth Kubler-Ross, dotyczącą nieuleczalnie chorych pacjentów – to prawdopodobnie wiecie, że w przypadku niepłodności poszczególne etapy przeżywania straty przebiegają analogicznie.
I to też poniekąd jest dla mnie zrozumiałe – a nawet bardzo niektórym osobom potrzebne! Jednak chciałabym zachęcić was, żebyście chociaż raz spojrzeli na adopcję z nieco innej perspektywy.
“Żałoba”, “strata” i “godzenie się” – na pewno przyznacie mi rację, że tego typu sformułowania nikomu nie kojarzą się zbyt dobrze i mają zdecydowanie pejoratywny wydźwięk. W moim odczuciu sprawiają, że adopcja postrzegana jest przez niektórych wyłącznie w kategoriach “kary”, życiowej porażki i osobistego dramatu.
Adopcja – nowy początek
A gdyby tak przestać postrzegać ją jako koniec? Koniec naszych marzeń o dziecku biologicznym, zamknięcie starań i procedur medycznych, śmierć nadziei? A gdyby tak potraktować ją jako zupełnie nowy, radosny początek?
A gdyby tak stanąć na rozstaju dróg i obrać na nim kierunek „adopcja” nie ze zbolałą, umęczoną miną – tylko z ekscytacją, nadzieją i radością w sercu, że właśnie znajdujemy się na drodze do spełnienia naszych marzeń o rodzicielstwie?
A gdyby tak pomyśleć sobie, że jest to droga równie dobra, jak każda inna – i że na jej końcu znajduje się mały, bezbronny człowiek, który już wkrótce stanie się nieodłączną częścią naszego świata?
Bo przecież – de facto – właśnie tym adopcja jest. Nowym rozdziałem w historii naszej rodziny oraz jej powiększeniem się o kolejnego członka – który wprawdzie nie był przy nas od samego początku swojej podróży przez życie, ale na pewnym etapie do nas dołączył i dalszą drogę będziemy pokonywać już razem, wspólnie, ręka w rękę.
Całkiem możliwe, że w tej chwili jest to dla was kompletna abstrakcja. Dojrzewanie do adopcji to przecież pewien proces – bardzo indywidualny, często długotrwały i nie zawsze zakończony pełną gotowością na przyjęcie „obcego” dziecka pod swój dach.
Dlatego nie namawiam was do tego kroku, zwłaszcza za wszelką cenę. Zachęcam jedynie do chwilowej zmiany perspektywy myślenia – i zastanowienia się, czy faktycznie adopcja jest dla was równoznaczna wyłącznie z porażką, rezygnacją i poddaniem się? Czy też może jesteście w stanie choć na chwilę odrzucić lęk i spojrzeć na nią raczej jak na kontynuację podjętej wcześniej walki o dziecko – oraz wielki dar, szansę i wypełnienie tego, na co przez tyle lat jako małżeństwo czekaliście?
***
Nasz synek urodził się dla nas, kiedy miał niespełna trzy miesiące. Zanim to nastąpiło – również zdarzało mi się mówić to, o czym pisałam powyżej. Dziś jednak zabrzmiałyby one już zupełnie inaczej:
„Już się nie boję. Już wiem, że praktycznie wszystkie moje wątpliwości okazały się bezpodstawne. Kocham swoje dziecko ponad wszystko. Jestem po prostu jego mamą – i nie wyobrażam sobie życia bez niego.”
Tekst: Karolina Szwabowicz-Mosica, autorka bloga Nasze Bąbelkowo
POLECAMY TAKŻE:
Moje dziecko gdzieś na mnie czeka – prawdziwie opowieści o adopcjach
19 faktów i mitów na temat adopcji
Adopcja – obawy i wątpliwości przyszłych rodziców
Dodaj komentarz