„Mieliśmy wszystko, a czuliśmy się biedni”. Tak Alina wspomina swoje poprzednie życie. Życie bez dzieci. Kiedy po 14 latach starań, zdecydowali: adopcja, podjęli najważniejszą i jak sami mówią – najwspanialszą decyzję w swoim życiu.
Adopcja, czyli zmiana planów na życie
Początkowo chcieli jedno dziecko, maksymalnie do trzeciego roku życia. W trakcie kursu przygotowawczego w ośrodku adopcyjnym zmienili zdanie. Dostali trójkę rodzeństwa: dwóch synów i córkę. Mają w swoich sercach tak dużo miłości, że starczy jej dla wszystkich. Ich historia pokazuje, jak bardzo życie może nas zaskoczyć i z pustego domu zrobić się nagle duża, szczęśliwa rodzina.
21 listopada zadzwonił TEN telefon. Co takiego się wówczas wydarzyło?
Alina: Ciężko to opisać jednym słowem, zdaniem. Była to radość, płacz, strach, euforia. Jechaliśmy od moich rodziców, którzy mieszkają ok. 230 km od naszego domu. Był poniedziałek i podświadomie czułam, że coś się wydarzy. Bardzo rzadko jeździmy przez wsie, raczej wybieramy autostradę, ale tym razem pojechaliśmy spokojniejszą drogą. Ja prowadziłam auto i nagle zadzwonił telefon. Był to ośrodek adopcyjny. Oddałam telefon mężowi, który siedział obok. Widziałam, jak mu się trzęsą ręce i słyszałam bicie swojego serca.
Jaka była reakcja męża?
Mąż ze spokojem odebrał telefon: Trójka rodzeństwa, aha. Dwóch chłopców i dziewczynka, aha. Chłopacy młodsi, aha. Zdrowi, aha. Dobrze będziemy jutro – powtarzał. Powtarzał słowa, a ja śmiałam się i płakałam na zmianę. Kiedy skończył rozmawiać, spojrzał na mnie i powiedział: – Nic nie pamiętam.
Ten właśnie telefon odmienił Wasze dotychczasowe życie…
Tak, telefon odmienił nasze życie i tak jak wcześniej powiedziałam, płakałam i śmiałam się na zmianę. Mąż z tych emocji zapamiętał tylko, że trójka dzieci, dziewczynka i dwóch chłopców. Miał przebłyski, co do wieku i imion, ale nie był pewny. Do domu mieliśmy jeszcze ok. 30 km, więc postanowiłam, że jak dojedziemy, na spokojnie zadzwonię do ośrodka i porozmawiam, by zdobyć więcej informacji. Niestety, nie udało się i musieliśmy czekać do następnego dnia na umówione spotkanie.
Całe popołudnie rozmyślaliśmy o naszych dzieciach, wtedy to razem podjęliśmy decyzję, że jesteśmy zdecydowani, że są to nasze dzieci.
Długo czekaliście?
Kurs skończyliśmy w czerwcu 2016 r., a telefon zadzwonił 21 listopada 2016 r. Łącznie 5 miesięcy. Dla jednych wydaje się długo, dla innych krótko. Cała procedura i kurs zleciały bardzo szybko, po otrzymaniu kwalifikacji było tylko oczekiwanie na telefon.
Dla mnie te dni były ciężkie. Starałam się nie myśleć i zająć się sobą, ale nie udawało się. Złapałam się na tym, że zostałam niewolnikiem telefonu.
Telefon towarzyszył mi wszędzie, nie było mowy o wyciszeniu czy nie naładowaniu baterii. Nawet pod prysznicem co jakiś czas zerkałam na telefon. Codziennie do godz. 17.00 telefon był moim towarzyszem. Weekend nie stawał się radością i odpoczynkiem, myślałam tylko, aby wreszcie się zakończył i z utęsknieniem czekałam na poniedziałek. Taka trauma trwała ok. 2 miesięcy.
Później wzięłam się w garść i przestałam zadręczać. Zajęłam się sobą. Zaczęliśmy z mężem wykorzystywać czas dla siebie – wspólne wypady, spacery, odwiedzanie znajomych i planowanie.
Ile czasu minęło od momentu otrzymania telefonu do czasu, kiedy dzieci były już u was w domu?
Pierwszy raz dzieci zobaczyliśmy 30 listopada. Od telefonu dzieliło nas półtora tygodnia. To był bardzo intensywny okres. Byliśmy zdecydowani na dzieci, musieliśmy jednak dostosować dom na przyjęcie trzech szkrabów.
Mogliście je odwiedzać jeszcze w ośrodku?
Staraliśmy się dzieci odwiedzać dość często. Dzieci były w domu dziecka, więc musieliśmy dostosować się do panujących tam zasad i zwyczajów. W dniu poznania dzieci, złożyliśmy wniosek do sądu o przyznanie nam tzw. styczności.
Zbliżały się święta i bardzo nam zależało, by dzieci spędziły je z nami. 16 grudnia sąd zaocznie bez naszego udziału wydał zgodę na zabranie dzieci do domu. Rano otrzymaliśmy informację z sądu, a w południe dzieci jechały już z nami do nas. Tej chwili nigdy nie zapomnę.
Adoptowaliście trójkę rodzeństwa: 6-letnią córkę i synków: 5-letniego i 3-letniego. Nie mieliście obaw, że trójka dzieci naraz to jednak dość duże wyzwanie, że nie dacie sobie rady?
Jesteśmy przykładem tego, jak wszystko może się zmienić. Składając dokumenty do ośrodka adopcyjnego, myśleliśmy o adopcji jednego dziecka, maksymalnie do 3 lat. Mieliśmy obawy, czy damy sobie radę wiedząc, że są to dzieci po przejściach, mieliśmy obawy, czy powiedzą do nas mamo, tato. Składając dokumenty, mieliśmy całkiem inne wyobrażenie o adopcji – pełne lęku, obaw i wielu znaków zapytania. Ciągle zadawaliśmy sobie pytanie, czy 3-latek będzie to pamiętał, a może jak będzie malutkie, to będzie lepiej, bo mniejsza trauma? Myśleliśmy, że jak będzie malutkie, to tak naturalnie powie: „mamo” i „tato”.
Jak zmieniały się wasze obawy podczas kursu przygotowawczego?
W trakcie kursu nasze oczekiwania zaczęły się zmieniać: płeć obojętna, kolor włosów bez znaczenia, wiek nie już do 3 lat. Jedynie co się nie zmieniło, to fakt, że chcemy nadal jedno dziecko. Kurs przygotowywał nas do trudnych sytuacji i przede wszystkim uświadomił, że nie są to dzieci z dobrych domów, które w wyniku nieszczęśliwego wypadku zostały sierotami.
Są to dzieci z różnym bagażem doświadczeń i z różnymi zaniedbaniami. Przygotowali nas od tej najgorszej strony, co może nas spotkać i z czym nam się przyjdzie zmierzyć. Niektóre pary wstrzymywały swoją procedurę, bo były jeszcze nie do końca na to gotowe. Znam też parę, która całkowicie zrezygnowała.
Można było czasem odczuć na kursie, że bardziej nas straszą niż zachęcają do adopcji, ale po otrzymaniu kwalifikacji, to wszystko miało sens. To, co nam zostało przekazane i w jaki sposób nas przygotowano, utwierdziło i umocniło w przekonaniu, że jesteśmy gotowi na adopcję i to nie jednego dziecka, a rodzeństwa. Stało się to w ostatni dzień kursu. Ostatni raz zapytano nas, czy na pewno chcemy jedno dziecko i wtedy podjęliśmy tę ostateczną decyzję: RODZEŃSTWO, do 5 lat najstarsze dziecko, z zaznaczeniem, że jak będzie starsze o kilka miesięcy, nie będziemy się licytować. I stało się. Po 5 miesiącach mamy trójkę rodzeństwa.
Duże wyzwanie…
Wiedzieliśmy, że to duże wyzwanie, któremu musimy sprostać. Już nie było odwrotu, byliśmy zdecydowani na rodzeństwo i stwierdziliśmy, że dwójka czy trójka to nie ma znaczenia. Serca mamy tak wielkie, że starczy miłości dla wszystkich. Strach oczywiście był, bo bylibyśmy nienormalni, gdybyśmy się nie bali, ale wiedzieliśmy, że tego pragniemy i z całego serca czuliśmy, że to właśnie nasze dzieci się odnalazły, że właśnie tak miało być.
Jak wyglądały wasze pierwsze wspólne dni?
Jeśli chodzi o pierwsze dni w domu dziecka to było ciężko. Pomimo że dzieci były otwarte, to sama otoczka – to, że był to dom dziecka, nie sprzyjało luźnej atmosferze. Widzieliśmy, że dzieci były bardzo spięte i próbowały robić wszystko idealnie, tak jakby chciały nam się przypodobać.
Tak samo wyglądały początki w domu. Dzieci były spięte, wszystko z ostrożnością oglądały, po kilka razy pytały, czy to naprawdę ich. Były wszystkiego ciekawe, wszystko chciały zobaczyć, dotknąć, ale robiły to z wielką ostrożnością (oczywiście mówię tu o starszej dwójce), jeśli chodzi o najmłodszego to szaleństwo było od początku.
Tak naprawdę to dopiero w domu zaczęliśmy się poznawać. Dużo rozmawialiśmy, chodziliśmy na spacery po okolicy, oglądaliśmy zdjęcia rodziny, bawiliśmy się w różne gry. Oni poznawali nas, a my ich. Dzieci musiały się uczyć wszystkiego na nowo, przede wszystkim musiały nauczyć się żyć w rodzinie. Po kilku dniach takiego poznawania, zaczęło się testowanie, czyli z grzecznych, spokojnych, bojaźliwych dzieci wyszły małe diabełki. Były bunty, krzyki, fochy. Taki test, czy ich nie oddamy (ja to sobie tak tłumaczyłam). Taka sytuacja trwała kilka tygodni.
Jak długo trwała adaptacja dzieci?
Myślę, że adaptacja trwa do tej pory. Pomimo że dzieci już wiedzą, że jesteśmy rodziną, uwielbiają jeździć do dziadków jednych i drugich. Uwielbiają swoich kuzynów, których mają dość sporo. Mimo że znają całą najbliższą rodzinę, wiedzą, jak mają na nazwisko, to jeszcze nie są sobą do końca.
Córka jest bardzo wrażliwa i delikatna emocjonalnie i do końca nie otworzyła się przed nami. Jak ma dobry dzień, rozmawia z nami o przeszłości i sama podpytuje, ale czasami widzę, że coś ją gnębi, że coś ją gryzie, ale nie chce powiedzieć. Ma czasami takie zacięcia, że zamyka się w swoim świecie i wtedy trudno do niej dotrzeć. Wtedy przytulam ją mocno, mówię jej, że ją kocham i może mi wszystko powiedzieć, nawet jeśli miałoby to mnie zasmucić.
A pozostałe dzieci?
To samo jest ze starszym synem. Jak coś mu się nie spodoba, to dla niego jestem „starą babą” i mnie nie lubi. Wówczas też go przytulam i mówię, że go bardzo kocham. Nie wiem, czy to związane jest z adaptacją, czy nie, ale myślę, że pół roku jak jesteśmy razem, to jest jeszcze krótko, by powiedzieć, że wszystko jest już dobrze.
Możecie liczyć na wsparcie najbliższych?
Mamy duże wsparcie rodziny, która przyjęła nasze dzieci tak, jakby to były nasze biologiczne, a mimo wszystko czasami mam wrażenie, że jeszcze dużo pracy przed nami. Chociaż wydaje mi się, że dużo pracy już wykonaliśmy. Pół roku temu nasz 5-letni i 3-letni syn nie mówili i byli pieluchowi. Starszy mówił pojedyncze słowa, a młodszy gaworzył jak niemowlak. W tym momencie starszemu buzia się nie zamyka, a młodszy zaczyna budować krótkie zdania. Jeśli chodzi o pieluchy, to po dwóch miesiącach problem się zakończył. Dzisiaj nawet na noc nie zakładam młodszemu pieluchy. Może to małe rzeczy, ale bardzo cieszą.
I chciałabym przekonać wszystkie pary – nie bójcie się takich problemów, bo w domu dzieci zaczynają się inaczej rozwijać. Tak samo nie bać się starszych dzieci, bo pomimo że dużo mogą pamiętać z poprzedniego domu, to także szybko się dostosowują.
W jakim jesteś wieku?
W momencie składnia dokumentów do ośrodka adopcyjnego skończyłam 40 lat, a mój mąż 37. W lipcu skończyłam 42 lata, mój mąż 39. Jesteśmy już dojrzałymi ludźmi z 16-letnim stażem małżeńskim.
Czy istnieje jakaś górna granica wieku, powyżej której nie można już przystąpić do procedury adopcyjnej?
Myślę, że nie, ale wiele czynników wpływa na to, czy dostanie się kwalifikację. Myślę, że jeśli małżonkowie mają po czterdzieści kilka lat, są zdrowi, aktywni i chcą adoptować kilkuletnie dziecko, to nie sądzę, by ośrodek adopcyjny robił jakieś problemy.
Jednym z problemów, przed którymi stoją rodzice adopcyjni, to pytanie dzieci o ich biologicznych rodziców. Czy Wam już takie pytanie zostało zadane?
Z racji wieku, jaki mają, nasze dzieci wiedzą, że jesteśmy ich drugimi rodzicami. Dzieci doskonale pamiętają dom dziecka i często go wspominają i pytają: – Mamo, a ja nigdy nie wrócę do domu dziecka? Czasami także w miejscach publicznych manifestują, że kiedyś były w domu dziecka, a teraz mają rodzinę. Tak jakby chciały całemu światu wykrzyczeć, że mają rodzinę.
Przytoczę sytuację. Jedziemy tramwajem, a tu nagle na cały głos: – Mamo, jak byłam w domu dziecka, to nie jeździliśmy tramwajem, ale teraz mam rodzinę, dużą rodzinę. Nie wiem, czy to jest testowanie naszej reakcji, czy wykrzyczenie całemu światu: byłam kiedyś w domu dziecka, a teraz mam rodzinę. Nie przeszkadza nam to, nie mamy z tym problemu, jak również nie mamy problemu z tym, jak córcia pyta, czy tamta mama jej nie znajdzie. Takie pytania też się zdarzały. Nie wiem dokładnie, co się działo w domu biologicznym naszych dzieci, ale wiemy na pewno, że nie był to dom miłości i zrozumienia.
Czy na kursie przygotowawczym zostaliście przygotowani na takie właśnie sytuacje?
Tak. Jak już wcześniej mówiłam, w większości kursu przygotowano nas na te najgorsze sytuacje. Odgrywaliśmy scenki, w jaki sposób zachowalibyśmy się w danej sytuacji, w jaki sposób rozmawiać z dziećmi o przebytych traumach. Kurs to nie jest tylko sucha teoria, są tam przedstawiane autentyczne sytuacje z życia.
Oczywiście nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania, ale zawsze nawet po całej procedurze adopcyjnej, można liczyć na pomoc pracowników ośrodka. Nie ukrywam, że sama sięgałam po taką pomoc nawet całkiem niedawno, bo byłam bezradna i nie wiedziałam, jak mam reagować na zachowania starszego syna.
Oczywiście spotkałam się z życzliwością i zrozumieniem. I naprawdę to nie wstyd pytać się doświadczonych pracowników i zwracać się do nich o pomoc. Najgorsze jest to, jeśli jest się bezradnym i nie sięga się po pomoc, bo dopiero wtedy można zrobić krzywdę dzieciom. Dlatego zachęcam wszystkich, by nie wstydzili się pytać i zasięgać rady specjalistów, jeśli mają taką potrzebę i możliwość.
Dlaczego zdecydowaliście się na adopcję? Ile lat staraliście się o dziecko?
W sumie staraliśmy się o dziecko do momentu podjęcia decyzji o adopcji. Czyli ok. 14 lat. Nasze życie było wygodne, ale puste. Mieliśmy wszystko, a czuliśmy się biedni. Teraz nie wyobrażamy sobie życia bez dzieci.
Wiadomo, co było przyczyną niepłodności?
Przyczyna tak naprawdę nieznana, a my nie ze względów religijnych, czy innych powodów nie robiliśmy tych wszystkich badań, nie próbowaliśmy inseminacji czy in vitro, tylko próbowaliśmy naturalnie. Znamy pary, które tego próbowały i się nie udało, wiem, ile to ich kosztowało zdrowia, jak bardzo odbiło się to na ich psychice. Daliśmy sobie czas i podjęliśmy decyzję o adopcji, której nigdy nie będziemy żałować.
Jakie macie plany na najbliższą przyszłość?
To ciężkie pytanie, bo nie wiemy, jaka będzie przyszłość. Na pewno chcemy, by dzieci były szczęśliwe, by wiedziały, co to jest dom rodzinny, by czuły się bezpieczne i spełnione. Chcemy przekazać dzieciom największe wartości, takie jak miłość i szacunek do innych ludzi. Pewnie zmierzymy się z najtrudniejszym dla nas, że dzieci będą chciały poznać rodzinę biologiczną, ale nie będziemy dzieciom tego utrudniać. Na pewno będzie to dla nas ciężkie, ale każda rodzina adopcyjna musi być na to przygotowana.
Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka
PRZECZYTAJ TAKŻE:
“Jest dla was dziecko”, czyli adopcyjna akcja porodowa. Co robić po tym telefonie
Dodaj komentarz