Natalia: Nawet lekarz śmiał się do monitora i mówił: „Niemożliwe, to jakiś cud!”

Natalia: Nawet lekarz śmiał się do monitora i mówił: „Niemożliwe, to jakiś cud!”

Natalia ma już 2-letniego syna, o którego starała się z mężem ponad dwa lata. Nie wierzyła jednak, że kiedykolwiek będzie miała drugie dziecko, choć bardzo chciała. Tymczasem już wkrótce po raz kolejny zostanie mamą. Czy można to nazwać cudem? Natalia wie jedno – jakiś czas temu Bóg zabrał jej matkę, by rok później dać jej nowe życie.

 W 2013 roku wyszłaś za mąż. Od razu rozpoczęliście z mężem starania o dziecko?

Natalia: Umówiliśmy się z mężem, że zaraz po ślubie zaczniemy starania o dziecko. Tak naprawdę to ja namawiałam go już wcześniej na dziecko, ale nie udało się. Tomek chciał wszystko po kolei – ślub, a potem dzieci.

Korzystaliście z jakichkolwiek naturalnych sposobów wspomaganego rozrodu takich jak zioła, suplementy diety, akupunktura ?

Nie korzystaliśmy z żadnych pomocy. Nigdy nawet o tym nie myśleliśmy.

Po jakim czasie stwierdziliście, że potrzebujecie jednak porady specjalistów?

Po roku niepowodzeń postanowiliśmy sprawdzić, co jest przyczyną naszych niepowodzeń. Poszłam porozmawiać ze swoim ginekologiem. Mąż miał tylko zrobić badanie nasienia. Po konsultacjach z lekarzem i kilku badaniach nie dowiedziałam się niczego niepokojącego. Lekarz stwierdził, że z mojej strony jest wszystko w porządku. 

Przyczyną niepłodności w waszym przypadku jest czynnik męski. Jak przyjęliście, a zwłaszcza mąż, taką diagnozę?

Pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy Tomek odebrał wyniki badań. Przyszedł, położył teczkę na stół i po prostu milczał. Otworzyłam i zaczęłam przeglądać. Nie trzeba być żadnym specjalistą, żeby odczytać takie wyniki. Niepłodność pierwotna, czynnik męski: ciężka oligoasthenoteratozoospermia. Kiedy już przeglądnęłam te wyniki zamarłam, łzy stanęły mi w oczach, nie wiedziałam, co powiedzieć, wiedziałam, że to dla niego większy cios. Nie chciałam nawet wiedzieć, co w tej chwili myślał. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak załamanego. Obydwoje wiedzieliśmy, że mogą być jakieś problemy z płodnością, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak poważne.

 Co mogło być przyczyną takiej diagnozy?

Kiedy Tomek był nastolatkiem miał operację usunięcia wodniaka z jądra. Jak się później okazało, to najprawdopodobniej było przyczyną oligoasthenoteratozoospermii.

Kiedy po raz pierwszy padło słowo „in vitro”?

Od razu postanowiliśmy rozglądnąć się za jakąś kliniką, za dobrym lekarzem, który będzie mógł nam pomóc. I znaleźliśmy. Tak naprawdę to dzięki mojej teściowej. To ona, pytając znajomych, dostała namiary na dwie kliniki. Wybraliśmy ARTVIMED w Krakowie. Lekarz, który nas przyjął, to świetny, ciepły młody człowiek. Odpowiadał na każde pytanie z ogromną wiedzą. Przeprowadził z nami dokładny wywiad, oglądnął wyniki męża i powiedział wprost, że na naturalną ciążę nie mamy szans.

Udało wam się skorzystać z rządowej pomocy finansującej in vitro?

Szczęście w nieszczęściu, że w naszej klinice był prowadzony rządowy program dofinansowany z pieniędzy unijnych. Lekarz powiedział, że jak najbardziej się kwalifikujemy. Wytłumaczył, na czym to wszystko polega, jak będzie wyglądać leczenie, punkcja, transfer. Ani chwili się nie wahaliśmy, zgodziliśmy się od razu. I tak to się zaczęło. Leki, kontrole, zastrzyki.

Udało się za pierwszym razem?

Pierwszy transfer był pod koniec stycznia 2015 r. Niestety nieudany. W marcu, na dwie godziny przed transferem, kiedy właśnie zbieraliśmy się do wyjścia, dostaliśmy telefon z laboratorium, że zarodek, który odmrozili, ma objawy lizy, to znaczy obumiera. Postanowiliśmy więc, że odmrozimy kolejny.

Jednak w klinice otrzymaliście dobrą wiadomość.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, pani w laboratorium powiedziała, że pierwszy zarodek wziął się w garść.

Co to znaczy?

Nie pamiętam dokładnie, jakich słów użyła, ale okazało się, że nasz zarodek przeżył i ma się całkiem dobrze. Ostatecznie więc transferowali dwie blastocysty. To był ten szczęśliwy transfer.

Dwa lata po ślubie na świat przyszedł wyczekany synek. Jak przebiegała ciąża?

9 listopada 2015 r zostaliśmy rodzicami zdrowego chłopca, Stasia. Ciąża przebiegała dobrze, nie mogę narzekać. W 16. tygodniu ciąży trafiłam do szpitala z powodu zagrażającego poronienia. Później w 35. tygodniu już ze skurczami trafiłam na patologię ciąży. Dwa tygodnie leżenia. Lekarze chcieli jak najdłużej przetrzymać ciążę. Udało się. Ostatecznie, w 38. tygodniu miałam cesarskie cięcie ze względu na kolizję pępowinową. Staś dostał 10 pkt w skali Apgar. Był zdrowym, silnym chłopcem.

Jaki jest Staś?

Teraz Staś ma 2 lata, czasem za nim nie nadążam. Ma w sobie tyle niespożytej siły i energii za nas oboje. Ma w sobie coś takiego, że wszyscy go kochają.

Po jakim czasie zaczęliście rozważać powrót po ostatniego zamrożonego zarodka?

Po ostatni zarodek postanowiliśmy wrócić jak Staś miał rok.

Kiedy ostatni transfer nie powiódł się – myśleliście o kolejnej stymulacji?

Niestety, nie udało się. I znów, płacz rozpacz. Na szczęście mieliśmy, na kim skupić swoją uwagę. Staszek pochłania cały nasz czas, nie ma chwili na smutki. Od jakiegoś czasu myśleliśmy o tym, żeby znów wybrać się do kliniki, powtórzyć badania. Jednak na ten moment przerosło nas to finansowo. Ze względu na ogromne koszty, ciągłą niepewność i stres odpuściliśmy.

Stwierdziłam, że mamy jedno dziecko, więcej dzieci mieć nie będziemy, więc skupię się na nim. Zapisałam się na zajęcia fitness, zmieniłam całkowicie swoje nawyki żywieniowe, zrezygnowałam ze słodyczy. Chciałam poprawić wygląd swojej sylwetki, zrzucić kilka kilogramów.

Wiem, że dzisiaj jest wasz wyjątkowy dzień. Byłaś u lekarza, który potwierdził 10. tydzień ciąży. Ciąży naturalnej…

Pewnego dnia wybierałam się jak zwykle wieczorem na zajęcia fitness. Tego dnia od rana coś gorzej się czułam, tak słabo, że nie miałam siły na nic. Od kilku dni mówiłam mężowi, że coś się dzieje, nie wiem, co, ale coś jest nie tak. Owulację w tym cyklu czułam inaczej niż zwykle, miałam wzdęcia i takie różne dziwne objawy. Stwierdziłam, że co mi tam, zrobię test ciążowy. Nie wiem, co tak naprawdę mnie skusiło. Wiedziałam przecież, że test pokaże jedną kreskę, bo czemu miałoby być inaczej. Zrobiłam test. Gdy zobaczyłam wynik, zaczęłam płakać. Mąż to sobie pewnie pomyślał, że zwariowałam, siedzę w toalecie i ryczę jak dziecko.

Gdy wyszłam i pokazałam mu test, zamarł. Po prostu odebrało mu mowę. Teraz to ja się śmiałam. Oboje nie mogliśmy się otrząsnąć. Od razu wykonałam telefon do mojego lekarza. Stwierdził, że za wcześnie, żeby cokolwiek było widać. Kazał zadzwonić za 5 dni, o ile nie dostanę okresu. W międzyczasie zrobiłam 2 testy beta hcg w odstępach 2-dniowych. Pierwszy 340, drugi już 1034. Wiedziałam, że jest dobrze. Lekarz potwierdził – ciąża 6. tydzień. Serduszko bije jak szalone. Sam lekarz śmiał się do monitora i mówił “niemożliwe”. To jest jakiś cud! Ciąża i to naturalna, choć lekarze nie dawali nam szans.

Wiele niepłodnych par ze względu na stosunek Kościoła do in vitro odsuwa się od wiary. Czy twoim zdaniem to, co się właśnie wydarzyło, to wola Boga?

Wiem jedno. Bóg zabrał mi mamę, a rok później dał mi “nowe życie”, które rośnie pod moim sercem. W to właśnie wierzę.

Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

POLECAMY TAKŻE:

8 lat starań, 5 inseminacji, 2 poronienia, in vitro i… Bruno. „Żałuję tylko jednego”

8 lat starań, 5 inseminacji, 2 straty, in vitro i… Bruno. “Żałuję tylko jednego”

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *