Marianna dzięki in vitro ma dwoje dzieci, a w klinice czekają na nią jeszcze dwa zarodki. Chciała je oddać do adopcji, wiedząc, że w ten sposób może uszczęśliwić jakąś inną niepłodną parę. Nie dała jednak rady podjąć tej decyzji. Oddać zarodki to jak oddać własne dzieci?
Od czego zaczęła się wasza walka o dziecko?
Marianna: Nasz koszmar zaczął się od momentu mojej pierwszej operacji ginekologicznej, którą przeszłam w 2009 roku.
Jaki miała związek z niepłodnością?
Na początku stwierdzono u mnie liczne torbiele na jajnikach i wówczas była konieczna operacja. Niestety, to nie wszystko. Bo w jej trakcie wykryto rozdęty lewy jajowód, zmieniony zapalnie naciągnięty na guz jajnika oraz liczne zrosty przydatków, obustronnie. Usunięto lewy jajowód wraz z guzem, a jajnik zrekonstruowano. Oddzielono zrosty prawych przydatków, usunięto częściowo prawy jajowód, zachowując drożność ujścia. Po tak skomplikowanej operacji lekarze dali nam bardzo niewielkie szanse na naturalne poczęcie. Kazali nam liczyć jedynie na cud.
Wierzyliście w to?
Wciąż mieliśmy nadzieję, że jednak nam się uda, że wszystko będzie dobrze i na świecie pojawi się nasze upragnione maleństwo. Niestety, przez kolejny rok nadal nie udało mi się zajść w ciążę. Z dnia na dzień brakowało już sił. Desperacko pragnęliśmy zostać rodzicami. Dodatkowo, patrząc na znajomych, jak są szczęśliwymi rodzicami, pojawia się żal, że nam się to nie udaje, a zarazem kręci się w oku łezka. Chyba nie da się tego uniknąć. Zwłaszcza że w 2011 roku zostałam ponownie poddana badaniu drożności jajowodu i tu nasze nadzieje legły w gruzach.
Dlaczego?
Stwierdzono, że mój prawy jajowód jest niedrożny i w inny sposób jak tylko in vitro nie zajdę w ciążę. Kompletnie się załamaliśmy.
Zdecydowaliście się na tę metodę?
Tak, choć wcale nie była to taka łatwa decyzja. Jak większość starających się par, bardzo chcieliśmy mieć dziecko dzięki naturalnym staraniom. W moim przypadku to jednak naprawdę było w zasadzie niemożliwe, z drugiej strony – czas nie stoi w miejscu, nie chcieliśmy ryzykować na dalsze próby. By podejść do in vitro, musieliśmy jednak poprosić o finansowe wsparcie rodzinę. Na szczęście bliscy bardzo nam pomogli. W 2012 podeszliśmy do pierwszej procedury.
Zakończonej…
Ku naszemu ogromnemu szczęściu ciążą. W 2017 postanowiliśmy podejść jeszcze raz, ponieważ mieliśmy jeszcze zarodki i marzyło nam się drugie dziecko i tym samym rodzeństwo dla synka. Niestety, transfer się nie udał. Zarodki się nie przyjęły. Po miesiącu podeszliśmy ponownie i tym razem transfer zakończył się kolejną ciążą.
Dziś macie dwójkę dzieci z in vitro.
Tak mamy dwoje dzieci. Synek ma teraz 5 lat, córeczka 11 miesięcy. Są przecudowne. Dają nam tyle radości i miłości, że nie można tego w żaden sposób opisać.
W klinice macie jeszcze zamrożone zarodki, które chcieliście oddać do adopcji, jednak tak się nie stało.
W klinice mamy jeszcze dwa zarodki. Rzeczywiście, początkowo chcieliśmy je oddać do adopcji, ale po kolejnej rozmowie z panią embriolog coś we mnie pękło. Nie byłam w stanie ich oddać, nie mogłabym z tym żyć. Moja psychika jest za słaba. Być może niektórzy sobie pomyślą, że jestem egoistką, w końcu mam już dwójkę dzieci i mogłabym kogoś uszczęśliwić, ale coś mi z tyłu głowy mówiło, żeby tego nie robić.
Dlaczego?
Na początku myśleliśmy, że jeśli my ich nie wykorzystamy, to damy szansę innym parom, które oczekują na zarodki.
Jeśli jednak takie dzieciaczki z czasem dowiedzą się od rodziców, że nie są ich genetycznymi rodzicami, to nawet nie chcę myśleć, co mogą potem czuć.
Na chwilę obecną dawstwo jest całkowicie anonimowe, jednak za kilkanaście lat, jak zmienią się przepisy, to może tak być, że dostaną wszystkie dane i będą chciały odnaleźć swoich genetycznych rodziców.
Czego się boisz w związku z tym? Że kiedyś usłyszysz, że je oddałaś?
Tak. Zaczęłam się obawiać, jakby to było, gdybyśmy kiedyś jakimś cudem na siebie trafili. Chyba żadna z nas nie chciałaby być w takiej sytuacji. Nie chciałabym usłyszeć – dlaczego o mnie nie walczyłaś, dlaczego mnie oddałaś. Może to mało prawdopodobne, aczkolwiek możliwe.
Warto przeczytać: Jak powiedzieć dziecku, że nie jesteśmy jego genetycznymi rodzicami?
Gdybyście się jednak zdecydowali na oddanie ich do adopcji, to czy nie moglibyście wybrać czy wskazać takiej pary, która waszym zdaniem byłaby dobrą rodziną dla waszych „maluchów”?
Takie zarodki trafiają do par wybranych tylko i wyłącznie przez klinikę, więc my sami nie mamy żadnej możliwości wyboru.
Żałujesz zmiany decyzji?
Niestety, nie uszczęśliwię żadnej pary, ponieważ moje sumienie nie dałoby mi żyć. To jednak cząstka nas, nasze geny. Nie mogłam tego zrobić, chodź na początku myślałam, że tak będzie lepiej, bo na razie nie stać nas na kolejne dziecko. Być może za rok lub dwa wrócimy po nasze zarodki.
Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka
POLECAMY TAKŻE:
Adopcja zarodka. Jedyne sprawiedliwe wyjście dla obojga rodziców?
Dodaj komentarz