„Ta chwila przyjdzie i warto na nią czekać” Jak nie być rodzicem za wszelką cenę…

Coraz częściej wskazuje się na ogromną potrzebę zastąpienia instytucjonalnej opieki nad dzieckiem formami typu rodzinnego – rodzinami zastępczymi oraz rodzinnymi domami dziecka. Aby tego dokonać, trzeba spełnić konkretne warunki, przejść szkolenia, a przede wszystkim – mieć ku temu odpowiednie predyspozycje osobowościowe. Z całą pewnością ma je Mirosław Szurdyga, który wraz z żoną prowadzi Rodzinny Dom Dziecka w Rzeszowie.

Dla dzieci rodziny zastępcze i rodzinne domy dziecka generują zdecydowanie więcej korzyści psychologicznych, gwarantują większe poczucie przynależności i bezpieczeństwa oraz bardziej indywidualne, podmiotowe podejście do każdego z nich. Zapewniają prawdziwe rodzinne relacje, ciepły dom i troskliwą opiekę – a tym samym dają bardziej optymalne warunki do wszechstronnego rozwoju i lepszy start w dorosłe życie. Jednak kandydatów do prowadzenia tego typu form nadal nie jest wystarczająco wielu. Wiąże się to niewątpliwie z tym, że jest to spore wyzwanie pod względem organizacyjnym, finansowym, a często również emocjonalnym. 

Wraz z żoną prowadzi Pan rodzinny dom dziecka, czyli tworzy zawodową, wielodzietną rodzinę zastępczą dla dzieci, które z różnych przyczyn nie mogą mieszkać ze swoimi biologicznymi rodzicami. Kiedy i w jaki sposób narodziła się w Państwa głowach i sercach ta idea? Czy był to jakiś impuls, czy raczej długofalowy proces dojrzewania do takiej decyzji?

Mirosławem Szurdyga: Ten pomysł zrodził się w głowie mojej żony, chyba jak jeszcze była dzieckiem. Następnie pracując jako nauczycielka, organizowała z uczniami wolontariat w państwowym Domu Dziecka. A że to osoba bardzo konsekwentna, to w pewnym momencie wprowadziła to w życie. Rozmawialiśmy o tym, zanim jeszcze podjęliśmy decyzję o ślubie. „Zaraziła mnie”, ale nie musiała zbyt mocno namawiać, miałem możliwość poznać dzieci i młodzież z placówek opiekuńczych, gdy szkoła, w której pracowałem, utworzyła klasy dla tzw. trudnej młodzieży. Byli to głównie podopieczni z pogotowia opiekuńczego i młodzieżowego ośrodka resocjalizacyjnego, które znajdowały się obok naszej szkoły. Praca z nimi uświadomiła mi, jak bardzo potrzebują takiej zwykłej, szarej normalności, często niedocenianej przez dzieci mieszkające z rodzicami. Razem podjęliśmy decyzję, że chcemy stworzyć takie normalne warunki jakiemuś dziecku. Plan był trochę inny, chcieliśmy mieć własne dziecko, a potem przyjąć jedno do rodziny zastępczej. Ale przez różne perypetie życiowe najpierw przyjęliśmy szóstkę dzieci do naszego rodzinnego domu dziecka, a potem urodziła się dwójka biologiczna.

Jak wygląda wasza codzienność? Czy określiłby ją Pan jako zbliżoną do każdej „przeciętnej” rodziny wielodzietnej, czy jednak ma ona w sobie pewne znamiona charakterystyczne dla instytucji?

Staramy się, aby życie wyglądało jak w zwykłej rodzinie wielodzietnej, każdy ma swoje obowiązki domowe, starsi pomagają w opiece nad młodszymi, razem cieszymy się z osiągnięć poszczególnych dzieci. Staramy się, aby siebie nawzajem odbierali jak rodzeństwo, akceptowali i rozumieli to, że każde z nich jest inne, ale razem jesteśmy rodziną.
Z racji deficytów i obciążeń, jakie posiada zdecydowana większość dzieci w pieczy zastępczej, konieczne jest wprowadzenie jasnych zasad wspólnego życia, konsekwentne ich przestrzeganie i to może być postrzegane przez osoby z zewnątrz jako „instytucjonalne”.

Czy znacie historie i bagaż doświadczeń, z jakim trafiają do was kolejni podopieczni? Czy na co dzień daje on o sobie w jakiś sposób znać i objawia się w waszych wzajemnych relacjach?

Zanim dzieci do nas trafią, otrzymujemy podstawowe informacje, a reszty dowiadujemy się, jak dzieci już są u nas. „Bagażem” jest brak miłości i poczucia bezpieczeństwa w pierwszym okresie życia. I to daje o sobie znać dość boleśnie. Kolejnym problemem, na który nie mamy żadnego wpływu, a który pojawia się nagminnie, jest alkohol spożywany przez matki w ciąży, co potem ma swoje efekty u dzieci pod postacią alkoholowego zespołu płodowego. Można rehabilitować i podejmować próby wykształcenia pewnych zachowań, ale mózg na zawsze pozostanie słabiej rozwinięty, a sama miłość rodziców zastępczych bądź adopcyjnych, to jednak często okazuje się za mało. I jeszcze osobnym tematem „pod górkę” są relacje z rodzicami biologicznymi.

„W czasie kursu na rodziców zastępczych wpajano nam zasadę, że więzi z rodziną biologiczną są najważniejsze i jakie by one nie były, należy o nie dbać. Przez ponad pięć lat doświadczania trudów rodzicielstwa zastępczego, nie możemy się zgodzić z tą tezą.”

Wśród naszych dzieci była niedawno trójka rodzeństwa, u których od samego początku walczyliśmy o powrót do mamy biologicznej. Poznaliśmy ją z dobrej strony, pokazała, że zależy jej na dzieciach, współpracowała z nami, brała udział w szkoleniach dla dobrych rodziców i po pół roku dzieci do niej wróciły. Kibicowaliśmy jej, bo czuliśmy, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Pożegnanie z dziećmi było dla nas bardzo trudne emocjonalnie, ale wiedzieliśmy, że tak ma być. Jednak takie mamy to wyjątki. Dobrze jest, jak rodzice biologiczni się nie mieszają i przede wszystkim nie mieszają w głowach swoim dzieciom. Tu niestety mamy także przykład z naszego życia wzięty – te przygnębiające przykłady.

Dzieci, mające „zły kontakt” z rodzicami, rozwijają się o wiele gorzej. Żyją jakby w dwóch światach – z jednej strony kochają rodziców (bo każde dziecko kocha mamę i tatę) i chcą z nimi mieszkać, z drugiej strony – wiedzą, że im dobrze „u cioci i wujka”, wiedzą, że tu mają szansę na lepszą przyszłość, ale trudno im się do tego przyznać i czerpać z tego, bo czują się lojalne wobec rodziców biologicznych. I z tym się niewiele da zrobić, szczególnie jeśli sądy są nieprzychylne wobec rodzin zastępczych i wymuszają na nas kontakty z rodzicami biologicznymi, choć mają dokumenty, że te kontakty są destrukcyjne dla dziecka.

To wszystko ma wpływ na relacje między nami a dziećmi, ale w miarę możliwości staramy się chronić dzieci przed tymi złymi emocjami. Tłumaczymy na przykład złe zachowania rodziców ich chorobą, zamiast nazywać rzeczy po imieniu np. „alkoholizmem”.

Jak pracujecie nad tym, by dzieci się do was przekonały, nabrały zaufania, otworzyły się na nowe otoczenie i nowych ludzi wokół siebie?

To przychodzi samo. Jeśli dziecku da się miłość, akceptację, poczucie bezpieczeństwa, poświęci czas i uwagę, obdarzy kredytem zaufania, to ono powolutku, powolutku się otworzy. Niektóre dzieci szybciej, inne wolniej. Ale ta chwila przyjdzie i warto na nią czekać. Ta praca to po prostu życie.

Jakie są największe wyzwania, z którymi borykacie się na co dzień w prowadzeniu Rodzinnego Domu Dziecka? Czy dotyczą one kwestii finansowych, organizacyjnych, czy może są to problemy natury wychowawczej?

Gdy tworzyliśmy nasz RDD, to właśnie problemy wychowawcze spędzały nam sen z powiek. Baliśmy się tego, że nie poradzimy sobie z dziećmi, tym bardziej że mieliśmy ich od razu dostać szóstkę, w tym dwóch chłopców już nastolatków.

„Ale szybko okazało się, że problemy wychowawcze należą do tych najmniejszych, a najtrudniej było poradzić nam sobie z różnymi instytucjami, dla których „dobro dziecka” to jedynie piękny slogan na plakatach.”

Na szczęście trafiliśmy na przyjazny rodzicielstwu zastępczemu powiat, który wspiera nas w każdym momencie i na pomoc którego zawsze możemy liczyć. To się rzadko zdarza, żeby PCPR, w tym koordynator rodzinnej pieczy zastępczej, byli tak oddani, życzliwi i wyrozumiali. My mieliśmy to szczęście znaleźć się pod takim powiatem, choć nie od początku było przyjemnie. Ale nawet najcudowniejszy PCPR, mimo szczerych chęci, nie jest wstanie zabezpieczyć finansowo wszystkich potrzeb dzieci z deficytami, jeśli nie posiada potrzebnych środków i to jest drugie, duże wyzwanie, jak rozgospodarować środki, żeby nie zaniedbać któregoś dziecka.

Czy jesteście w stanie zaspokoić wszystkie potrzeby dzieci we własnym zakresie oraz ze środków przekazywanych przez PCPR – czy korzystacie również z pomocy fundacji lub poszukujecie prywatnych bądź instytucjonalnych sponsorów? Jakie są aktualnie najpilniejsze potrzeby?

Z uwagi na to, że nasz powiat nie należy do zamożnych, zwracamy się o pomoc do różnych fundacji i instytucji. Duże wsparcie mamy ze strony Fundacji Orlen – Dar Serca, która organizuje i finansuje bardzo ciekawe i potrzebne szkolenia i konferencje dla prowadzących RDD, umożliwiła nam pod swoim patronatem zbieranie 1%, organizuje wypoczynek letni i zimowy dla dzieci. Od portalu „Domy Dziecka org” otrzymaliśmy stronę internetową – http://www.rdd.mm.szurdyga.domdziecka.org/ – gdzie możemy dzielić się tym, co u nas słychać, pisać o radościach i potrzebach. Okresowo organizowane jest wsparcie na zakup odzieży zimowej. Duże wsparcie mamy też od „Radość Dzieciom” z Chorzowa i „Volunta” z Sosnowca. Dzięki stronie internetowej pojawiają się też przesyłki np. z artykułami szkolnymi, od prywatnych ludzi dobrego serca. Bez tego wsparcia byłoby o wiele trudniej.

Obecnie, poza czwórką dzieci przyjętych do Domu, macie jeszcze dwójkę biologicznego potomstwa. Jestem przekonana, że wszystkie pociechy obdarzane są taką samą miłością i troską. Jednak według niektórych obiegowych opinii wobec dzieci przysposobionych bądź przebywających w rodzinie zastępczej należałoby stosować jakieś inne, „specjalne” metody wychowawcze. To prawda czy raczej mit wynikający z niewiedzy i nieznajomości tematu przez większość społeczeństwa?

Kochamy wszystkie nasze dzieci. Nie rozgraniczamy pomiędzy dziećmi przyjętymi, a urodzonymi. Wszystkie staramy się traktować równo, bo wszystkie są NASZE.

„Ale „równo” nie oznacza „tak samo”. Traktujemy każde dziecko według jego możliwości.”

I rzeczywiście, są dzieci, które w niektórych sytuacjach wymagają „specjalnych metod”, czasem większej kontroli, sztywniejszego planu dnia, bo bez tego takie dziecko, zwłaszcza na początku, zwyczajnie się gubi i czuje się opuszczone. Bardzo ważna jest konsekwencja, która przez niektóre osoby odbierana jest negatywnie, trzeba nauczyć się, że wymagać dotrzymywania obietnic, mówienia prawdy i bycia szczerym musimy zacząć od siebie, aby móc tego oczekiwać od dziecka. Nie są to jakieś specjalne zasady czy metody. Wszystko opiera się na poznawaniu i zaspokajaniu potrzeb dziecka i zdrowym rozsądku. Ten sam schemat wychowania stosujemy wobec naszych biologicznych dzieci. Wobec wszystkich dzieci całość metod wychowawczych jest oparta o troskę i miłość do nich.

Czasami zdarza się tak, że dla któregoś z dzieci zostaje znaleziona nowa rodzina adopcyjna. Jak to przeżywacie? Czy jest to dla was radosna chwila, czy raczej towarzyszy jej uczucie tęsknoty i żalu, że pewien etap właśnie się zakończył? Wyobrażam sobie, że trzeba być człowiekiem niezwykle silnym psychicznie, by przygotować się na takie rozstania po wielu miesiącach lub latach spędzonych razem…

Przyjmując dziecko do naszej rodziny, mamy w głowach tę myśl, że ono nie jest u nas na zawsze. Przecież nawet biologiczne dzieci odchodzą od rodziców na pewnym etapie swojego życia. Z dziećmi w pieczy zastępczej mamy świadomość, że ta chwila może nadejść o wiele szybciej. Rozstaniu zawsze towarzyszy tęsknota i smutek, ale z drugiej strony wiemy, że nasze dziecko idzie do rodziców, będzie miało własny dom, własny pokój, rozpocznie nowe, dobre życie. Uśmiechamy się przez łzy i życzymy wszystkiego najpiękniejszego.

Czy macie kontakt z przyszłymi rodzicami adopcyjnymi? Może dajecie im jakieś rady na początek ich nowej życiowej drogi? Co może Pan z własnego doświadczenia podpowiedzieć osobom, które właśnie są na etapie warsztatów adopcyjnych lub dopiero rozważają decyzję o przysposobieniu dziecka?

Tak, mamy kontakt z kandydatami na rodziców adopcyjnych, jest on na etapie poznawania dziecka. Pierwsze spotkanie zazwyczaj skupia się na wzajemnym poznaniu dziecka i kandydatów, na rozmowę zostaje mało czasu. Jeśli „coś zaiskrzy” i są kolejne spotkania, to na spokojnie jest czas na przekazanie kandydatom całej wiedzy na temat dziecka, sposobu jego funkcjonowania, jego deficytów i mocnych stron. Niestety często spotykaną praktyką Ośrodków Adopcyjnych jest zatajanie trudnych faktów z życia dziecka.

„Rada dla kandydatów? O ile to możliwe, starajcie się poznać dziecko bez poczucia presji ze strony OA. Jeżeli w pierwszym kontakcie z dzieckiem czujecie, że czegoś wam brakuje, nie bójcie się powiedzieć »nie«.”

Nie każde dziecko będzie dobrze się czuło w waszej rodzinie i nie przy każdym dziecku poczujecie się rodzicami. Pragniecie być szczęśliwymi rodzicami, a nie rodzicami za wszelką cenę.

Dziecko postawi wasz świat i wasze plany na głowie. Mamy kontakt z rodziną, która jakiś czas temu adoptowała nasze 5- letnie dziecko z zespołem FAS. Od pierwszego spotkania było widać tę iskrę między nimi, z każdym spotkaniem kochali to dziecko mocniej i to z wzajemnością. Oboje są nauczycielami w szkole specjalnej, więc na temat pracy z dziećmi obciążonymi deficytami wiedzą bardzo dużo i teoretycznie, i w praktyce codziennej pracy, a mimo to z perspektywy czasu określają pierwsze pół roku z dzieckiem jako koszmar ciągłej walki. Teraz cieszą się, że to przetrwali i nie poddali się, potrafili być silni i konsekwentni, a dziecko jest radością ich życia.

Rozmawiała: Karolina Szwabowicz-Mosica

Polecamy także:

Adopcja to nie casting na świętych. Jak w praktyce wygląda wybór dziecka?

Czy z adopcją dziecka rzeczywiście trzeba się „pogodzić”?

Powiem wam, dlaczego nie chciałam in vitro i jestem adopcyjną mamą

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *