Niepłodność

„To zawsze jest strata – nawet na tak wczesnym etapie” Maja o niepłodności i poronieniach

Walka z niepłodnością okazuje się szczególnie trudna, a wysiłki frustrujące, gdy nie ma żadnej medycznej przyczyny problemów z zajściem w ciążę. Właśnie coś takiego przeżyli Maja i jej mąż. Dwa poronienia i kolejne bezowocne starania skłoniły parę do rozpoczęcia leczenia. W wywiadzie Maja opowiedziała nam, jaki jest finał ich historii!

Maju, jak długo trwała wasza walka z niepłodnością?

Zaczęliśmy dwa lata temu późną jesienią, a w ciążę zaszłam w połowie października ubiegłego roku. W sumie staraliśmy się 2 lata.

W którym momencie zorientowałaś się, że coś jest nie tak?

Ja mam 37 lat, mój mąż jest o rok młodszy. Dookoła nas zaczęło pojawiać się dużo dzieci. Ludzie raczej nie mieli problemu z zajściem w ciążę. Te ciąże się zazwyczaj w taki cudowny sposób pojawiały, na zasadzie „Chcemy mieć dziecko” i za 2 miesiące już jest ciąża. Albo „Nie chcemy mieć dziecka”, ale je mamy! Albo ludzie się poznają „na jedną noc” i potem pojawia się dziecko.

Niewiele w ogóle wiedziałam o problemie niepłodności. Wiedziałam, że jest, ale myślałam, że nas to nie dotyczy. Wydawało mi się, że jest łatwo zajść w ciążę – jak się jest w dobrej formie, jak się nie choruje, nasienie partnera jest dobrej jakości i nie ma żadnych problemów zdrowotnych. A kiedy nam nie szło, mój mąż zaczął sprawdzać źródła naukowe.

Okazało się, że u zdrowych par wcale nie jest tak łatwo zajść w ciążę, nawet podczas owulacji. Nie wiedzieliśmy, że jest to około 20% szansy, że to jest trochę jak loteria. Myśleliśmy, że jak nam wszystko w życiu idzie, to też zajdziemy łatwo w ciążę. Może nie za pierwszym razem, ale za trzecim, czwartym, że to nie będzie się przedłużać.

W grudniu 2021 roku po raz pierwszy zaszłam w ciążę. Trochę już wtedy czułam, że to jest ten czas. Nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Poszłam na koncert kameralny kolegi. Po koncercie zostałam wciągnięta na imprezę. Tak naprawdę nie chciałam tam iść, bo był COVID, ale w końcu znajomi mnie namówili, wszyscy mieliśmy już dość pandemii. Na wszelki wypadek nie piłam wtedy alkoholu, ale niestety po tej imprezie zachorowałam.

Parę dni później zorientowałam się, że mam COVID, a w kolejnych, że jestem w ciąży. Bardzo ciężko go przechorowałam. Ja raczej nie choruję, mam od dziecka wysoką odporność, więc jak dostałam wysokiej gorączki, to już wiedziałam, że to ten wirus. Zaraziłam też męża. Niestety prawdopodobnie z tego powodu straciłam pierwszą ciążę. To właśnie był ten moment, gdy zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak.

Po roku comiesięcznych starań, z elektronicznymi testami owulacyjnymi, regularnymi cyklami, wciąż się nie udawało.

Jak wspominasz chwile po poronieniu?

To było traumatyczne przeżycie. Zrobiłam test ciążowy. Nie mogłam pójść do lekarza. Jak zaczęłam krwawić, to zadzwoniłam do mojej ginekolożki. Kazała dzwonić po karetkę, bo nigdzie nie mogłam sama wyjść z COVID-em na kwarantannie. Karetka przyjechała, miałam pojechać na patologię ciąży, a trafiłam na zwykły oddział, gdzie ludzie dusili się pod respiratorami.

Nie znalazłam żadnego zrozumienia mojej sytuacji. Dyskretnie sobie popłakiwałam w szpitalnym łóżku. Zostałam potraktowana jak wariatka z okresem, której się ubzdurało, że jest w ciąży, a nie jest. Znalazłam jedną dobrą duszę – pielęgniarkę, która może nie miała podejścia psychologicznego, ale widziałam, że jest takim moim sojusznikiem. Ale gdy przyszły wyniki Beta-HCG, powiedziała: „Widzisz, jednak nic się nie stało”. Tak jakbym nigdy nie była w ciąży.

Najgorsze dla mnie było nawet nie to, że straciłam ciążę, ale sposób, w jaki zostałam potraktowana. Staram się nie żałować różnych moich decyzji. Na przykład tego, że poszłam wtedy na imprezę, na której nie byłam od 5 lat. To mogło stać się gdziekolwiek – mogłam zarazić się od męża, w sklepie. Dlatego starałam się nie zadręczać. Ale to było bardzo trudne ze względu na stratę po roku starań. Ale też w dużej mierze dlatego, że nikt się nie zainteresował, jak się czuję, czy potrzebuję wsparcia psychologicznego.

Wtedy zdecydowaliście się rozpocząć diagnostykę?

Tak, trafiliśmy do lokalnej kliniki leczenia niepłodności. Lekarz przedstawił nam plan działania. Od początku byliśmy tam pod kompleksową opieką – pielęgniarek, różnych specjalistów.

W naszym przypadku było to trochę jak szukanie dziury w całym. Wszystkie wyniki badań były prawidłowe. Drugie poronienie w październiku zeszłego roku nastąpiło już podczas przygotowań do inseminacji. Wydaje mi się, że wtedy poczuliśmy, że już nie musimy się starać sami, i dlatego zaszłam w ciążę. Niestety ją też straciłam w 5. tygodniu.

Przy pierwszej ciąży czuliśmy euforię. Kupowaliśmy albumy, rzeczy dla dziecka. Przy drugiej już podeszliśmy do tego spokojniej – powiedzieliśmy sobie, że jeszcze przyjdzie czas, żeby się cieszyć. To drugie poronienie z jednej strony było łatwiejsze, bo w innych warunkach. Z drugiej – trudniejsze, bo to był już drugi raz. Wtedy podjęliśmy decyzję, że już nie będziemy próbować sami, ale działamy ze szczegółową diagnostyką.

Mimo że szybko doszłam do siebie po poronieniu, to do dziś jest to coś, co mnie boli. Mimo że teraz spodziewam się dziecka, to gdy jakaś kobieta opowiada o utracie ciąży, zaczynam płakać. To zawsze jest strata, nawet gdy dochodzi do niej na tak wczesnym etapie.

Miałam zaplanowaną histeroskopię, ale akurat anestezjolog się rozchorował i kazano mi poczekać na pierwszą miesiączkę po poronieniu. Właśnie wtedy znowu zaszłam w ciążę! W ogóle nie wiedziałam, że można mieć owulację od razu po poronieniu. Myślałam, że dopiero po miesiączce. Chyba dlatego pierwszy raz od dawna nie czuliśmy presji, i właśnie wtedy się udało.

W tej ciąży od początku wszystko jest ok. Dostałam zaleconą farmakoterapię, ale tylko na wszelki wypadek.

Wiem, że w porównaniu z wieloma innymi parami jesteśmy w komfortowej sytuacji. Nie mieliśmy żadnych fizycznych barier. Uważam, że warto było wylać morze łez, zrobić miliony badań, wydać dużo pieniędzy.

Skoro nie było przyczyn czysto medycznych, to co twoim zdaniem stało na przeszkodzie staraniom o dziecko?

Kiedy okazało się, że to wszystko nie będzie takie proste, to ja się już bardzo zafiksowałam. Mimo że podczas owulacji i zbliżeń nie myślałam wyłącznie o ciąży, to gdzieś z tyłu głowy ta myśl była. Że już powinnam być w ciąży, że tak bardzo chcę mieć to dziecko. Gdy widziałam te wszystkie brzuchy, te dzieci na spacerach, za każdym razem miałam łzy w oczach. Za dużo było presji, którą sama sobie nadałam. Fizycznie byłam zrelaksowana, ale psychicznie jednak było inaczej.

Od okresu nastoletniego jesteś pod opieką psychologa. Jak oceniasz wsparcie takiego specjalisty w staraniach?

Już od wielu lat czuję się bardzo stabilnie pod względem psychicznym. Terapię zakończyłam dawno temu. Wydaje mi się, że gdy doświadczyłam pierwszego poronienia, miałam o tyle lepiej, że byłam bardziej świadoma pewnych rzeczy. Od razu poprosiłam o pomoc psychologa i zaczęłam pracować nad moimi emocjami. Jakbym nie miała takich doświadczeń z przeszłości, gdy terapia bardzo mi pomogła, to może nawet bym o tym nie pomyślała.

Niestety podczas leczenia na NFZ – ani w szpitalu, ani prywatnie – nikt nawet nie wspomniał o możliwości skorzystania z pomocy psychologa. Dopiero w klinice leczenia niepłodności, która ma jednak trochę inną wrażliwość personelu – od recepcjonistek, po lekarzy i diagnostyków – takie potrzeby zostały uwzględnione.

To jest duży błąd. Czasem kobieta może nie mieć w sobie zasobów, albo może nawet nie wiedzieć, że psycholog czy psychiatra nie są tylko dla osób mocno zaburzonych. Ludzie myślą „może sobie poradzę, może to nie jest wystarczający problem”. Czasem też nie ufają specjalistom lub uważają taką pomoc za finansowy zbytek.

Tymczasem takie wsparcie jest bardzo ważne – nie tylko dla kobiet, ale też dla ich partnerów. To prawda, że zwykle kobieta najbardziej przeżywa. Ale z drugiej strony mężczyzna przeżywa podwójnie: zarazem stany emocjonalne swojej partnerki i samą stratę, bo to przecież było też jego dziecko. To ważne. Niestety w służbie zdrowia, nie tylko polskiej, zapomina się o strefie psychicznej pacjenta. A ona jest ważna we wszystkich chorobach, nie tylko w niepłodności.

Co powiedziałabyś dziewczynom, które są na etapie starań o ciążę?

Otaczajcie się bliskimi osobami, miłością i wyrozumiałością. Miejcie w sobie dużo czułości dla siebie i dla partnera – żeby umieć przyznać, że to jest trudny czas, a wsparcie jest potrzebne. Pamiętajcie o sobie w tym wszystkim. Pragnienie dziecka jest często bardzo silne, to jest wielkie marzenie, ale ważne, by nie zatracić w tym siebie. Trzeba dbać o siebie, czasem się rozpieszczać. Od czasu do czasu zamiast kolejnej próby warto pójść z mężem na randkę. Wydaje mi się też, że nie warto starać się za wszelką cenę. Może po tak długim czasie warto odpuścić, zadać sobie pytanie, czy jeszcze warto, czy jeszcze mam na to siłę. Nie chodzi o to, żeby rezygnować. Ale gdy czujesz, że jest to już trochę obsesja, że nic innego się nie liczy, to trzeba pamiętać, że są inne ważne aspekty życia, które trzeba pielęgnować. Przede wszystkim nie zatracić siebie, relacji z partnerem i bliskimi ludźmi.

 

ZOBACZ TAKŻE:

Najtrudniejsze w tej walce jest powiedzieć sobie „dość”. Historia leczenia niepłodności Izy

 


Dziennikarka i redaktorka. Z wykształcenia filolożka, z pasji – miłośniczka polskich jezior i amatorka Nordic Walking. W rzadkich chwilach między pracą a rodziną pochłania literaturę XIX-wieczną i norweskie kryminały. W serwisie plodnosc.pl jest odpowiedzialna za obszar niepłodność, starania – dofinansowanie do in vitro, dieta propłodnościowa, dziecko, ciąża. Email: anna.kruk@brubenpolska.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *