Leczenie niepłodności - historia Izy

Najtrudniejsze w tej walce jest powiedzieć sobie „dość”. Historia leczenia niepłodności Izy

Leczenie niepłodności to długa droga, na której oczekujemy od lekarzy zrozumienia, ale przede wszystkim profesjonalnego medycznego wsparcia. List nadesłany do naszej redakcji przez Izę pokazuje inną stronę starań – tę fizycznie (i nie tylko!) bolesną, a także bezsilność i konieczność samodzielnego uzupełniania wiedzy o metodach leczenia.

„O dziecko staramy się z partnerem od 3 lat, ale ze względu na nasz wiek – ja w tym roku skończyłam 40, partner 49 lat – już po 4 miesiącach starań naturalnych zaczęłam chodzić na monitoring cyklu. Cykle były regularne, owulacja potwierdzona przy każdym monitoringu. Po kolejnych 3 miesiącach trafiłam do kliniki leczenia niepłodności w Łodzi. I tam 2 cykle z podaniem Ovitrelle, wszystko na USG było OK, a ciąży nadal brak.

Zapadła decyzja: trzeba wykonać badanie drożności jajowodów. Po zabiegu okazało się, że jajowody są drożne, więc jeszcze 2-3 miesiące starań naturalnych, a później decyzja o inseminacji lub in vitro.

Inseminacji w ogóle nie braliśmy pod uwagę,

…choć klinika twierdziła, że może jednak warto. Tu zapaliła mi się pierwsza żółta lampka. Jak to – ja mam 38 lat, szanse powodzenia inseminacji w moim wieku to kilka procent – po co marnować i komórki, i czas? Poprosiłam lekarza, żeby jednak iść już w stronę in vitro, nie marnować pieniędzy i czasu. Lekarka uznała, że to dobry pomysł. Tu zapaliła mi się kolejna żółta lampka – pani doktor zgadzała się na każde moje propozycje, a to co sama sugerowała, ja obalałam…

Jestem lekarzem dentystą, znam się na medycynie. Ale wciąż – w ginekologii i medycynie rozrodu – jestem jednak laikiem i chciałabym polegać na wiedzy i profesjonalizmie lekarza ginekologii….

We własnym zakresie zrobiłam krzywą glukozową i insulinową oraz badanie w kierunku trombofilii. Oczywiście wyszła niewielka insulinooporność – zalecono dietę. Wyniki badań genetycznych też wykazały, że potrzebna będzie heparyna do transferów. Potem histeroskopia, poziomy hormonów, witamin, żelaza, ferrytyny, homocysteiny – wszystkie wyniki albo były w normie, albo w razie potrzeby sama włączałam odpowiednią suplementację.

Pierwszą stymulację zaczęliśmy w czerwcu 2021 roku

Nikt nie wspominał o jakiś suplementach, żeby się przygotować do tego przedsięwzięcia. Nikt mi nie powiedział, jak się mogę czuć, że mogę być obolała, mieć nudności, wymioty, bóle podbrzusza, wahania nastroju, że mogą pojawić się nieprzyjemne wzdęcia i zaparcia, że po stymulacji mogę mieć problemy z cerą, mogą wypadać mi włosy, libido może spaść do zera, mięśnie dna miednicy mogą się tak spiąć, że o przyjemności z seksu kilka miesięcy po stymulacji/punkcji będę mogła tylko pomarzyć. Nikt mnie nie poinformował, że może pojawić się takie powikłanie jak hiperstymulacja, która może zakończyć się hospitalizacją. O tym usłyszałam dopiero po punkcji, pól-przytomna po znieczuleniu ogólnym, obolała i kompletnie nie myśląca logicznie.

Pamiętam, że długo mówiłam swojemu partnerowi, że jeśli z tej stymulacji nic nie wyjdzie, to ja nie chcę kolejnych, bo to samopoczucie, ten ból, to pozostawienie samej sobie przez lekarzy – to wszystko jest nie do przejścia po raz kolejny…

W wyniku pierwszej stymulacji powstały nam 2 zarodki, żaden się nie przyjął. Mimo, że byłam obstawiona lekami, byłam po konsultacjach u cenionego immunologa – tu też moja inicjatywa – moja beta nigdy nie wzrosła ponad zero.

W 2022 roku podeszliśmy do kolejnej stymulacji. Jednak kobieta jest wspaniałą istotą – regenerującą się, walczącą wilczycą, która zrobi wiele, żeby spełniać swoje marzenia. Mimo, że nie zapomniałam o doświadczeniach z pierwszej stymulacji, to odważyłam się podejść do drugiej. Ale tym razem z wiedzą z forum „Obudź w sobie życie” i „In vitro Polska” zaczęłam od brania suplementów.

Wiedziałam już, co przyjmować i jeść, żeby uniknąć zaparć i wzdęć. Wiedziałam, jak radzić sobie z nudnościami. I tak przygotowana rozpoczęłam drugą stymulację w kwietniu 2022 roku, w wyniku której uzyskaliśmy kilkanaście komórek dobrej jakości.

Walka o własne prawa

Musiałam stoczyć z kliniką z Łodzi wojnę, żeby zapłodnili mi więcej niż 6 komórek. W poprzedniej stymulacji z pobranych 15 komórek jajowych zapłodnili mi tylko 6, zasłaniając się ustawą o leczeniu niepłodności. Przypomnę: miałam wówczas 38 lat i według ustawy mogłam mieć zapłodnione wszystkie pobrane komórki. I tym razem klinika chciała mnie oszukać i zapłodnić jedynie 6, a pozostałe znowu zamrozić.

Z pomocą prawnika wywalczyłam zapłodnienie wszystkich świeżo pobranych jajeczek w ilości około 13 i tych rozmrażanych z 2021 roku w ilości 9. Summa summarum uzyskaliśmy 4 zarodki, słabej jakości. Klinika tłumaczyła się tym, że z tak ogromnej ilości zapłodnionych komórek będzie duża ilość zarodków i „co ja z nimi zrobię”?! Że to nie jest etyczne hodować i mrozić tyle zarodków. Nikt nie pochylił się nad wynikiem poprzedniej procedury, że z zapłodnionych komórek powstało tylko 30% zarodków. Tym razem wynik był znacznie gorszy.  Przede wszystkim nikt nie zapytał co MY chcemy. Wszystkie decyzje były podejmowane bez naszego uczestnictwa, kompletnie poza nami. I to jest kolejny mój żal do lekarzy, embriologa, całej kliniki.

Aktualnie jestem tuż przed rozpoczęciem trzeciej, ostatniej już w moim życiu stymulacji, ale w innym kraju. Nie ufam kompletnie lekarzom z Polski. Wydaje mi się, że medycyna rozrodu w naszym kraju tak bardzo poszła w kierunku pieniądza, że dobro pacjenta zeszło na drugi plan. Jest naprawdę niewielu lekarzy, którzy mają nowoczesną wiedzę, którzy się dokształcają. Nieraz dziewczyny muszą jeździć do innych miast, bo w swoich – mimo, że mają jedną lub więcej klinik – nie znalazły pomocy, wsparcia, indywidualizacji pacjenta, szukania przyczyny niepowodzeń. Ja się czułam jak bezimienny portfel bez dna. Ciągle słyszący „trzeba robić nowe stymulacje i transferować, transferować, transferować…”

Perspektywa życia tylko we dwoje

Moja walka jeszcze trwa, ale nie jest to już walka za wszelką cenę. Jeśli się nie uda teraz, to porzucamy już „przygodę z IVF”, zajmiemy się po prostu życiem we dwoje.

Nauczyłam się dzięki temu doświadczeniu, że ciało kobiety fizycznie jest w stanie baaardzo dużo znieść. Ale to ciało potrzebuje silnej głowy, która będzie potrafiła powiedzieć „STOP, szkodzisz swojemu ciału, ono potrzebuje zaopiekowania i twojej miłości”. Najtrudniejsze w tej walce jest właśnie powiedzieć sobie dość, to koniec. I nauczyć się żyć ze świadomością, że medycyna nie da odpowiedzi na każde pytanie.

Co bym powiedziała dziewczynom na początku drogi? Dużo czytajcie, dużo pytajcie, nie ufajcie lekarzom w 100%. Jest mi przykro, że to piszę, bo sama jestem medykiem, ale niestety doświadczenie pokazało mi braki w wiedzy lekarskiej, brak empatii, brak podejścia holistycznego do pacjenta”.

 

 

ZOBACZ TAKŻE:

„Niedługo pojawi się na świecie. Dziecko, którego miało nie być!” Historia „ostatniego in vitro” Moniki

 


Dziennikarka i redaktorka. Z wykształcenia filolożka, z pasji – miłośniczka polskich jezior i amatorka Nordic Walking. W rzadkich chwilach między pracą a rodziną pochłania literaturę XIX-wieczną i norweskie kryminały. W serwisie plodnosc.pl jest odpowiedzialna za obszar niepłodność, starania – dofinansowanie do in vitro, dieta propłodnościowa, dziecko, ciąża. Email: anna.kruk@brubenpolska.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *