W pierwszych latach życia uzależnienie dziecka od najbliższej osoby jest czymś całkiem naturalnym, prawidłowym rozwojowo, ale też… męczącym. Stąd wciąż zbyt często powtarzane „nie noś, bo się przyzwyczai”, „nie śpij z dzieckiem, bo nie wyjdzie z twojego łóżka do 18. roku życia”. Od jakiego momentu i w jaki sposób rodzic może wspierać niezależność dziecka? Jak to zrobić, by go nie skrzywdzić i nie pozbawić poczucia bezpieczeństwa? Na te i inne pytania odpowiada Ewa Krogulska – doświadczona psycholożka, edukatorka, doula i certyfikowana Promotorka Karmienia Piersią.
Kiedy dziecko powinno zacząć być niezależne? Niektórzy mówią, że w wieku 10 lat.
Ewa Krogulska: W pierwszej kolejności warto przyjrzeć się temu, co kryje się pod pojęciem „niezależność”. Bo zarówno aspekt prawny, jak i ekonomiczny wykluczają niezależność 10-latka. Nie jest on w stanie ani decydować o sobie (w szerszym zakresie), ani odpowiadać za swoje czyny, ani zapewnić sobie utrzymania. Natomiast jak najbardziej jest w stanie zrobić sobie kanapkę, ogarnąć pokój i wrzucić brudne ubrania do kosza na pranie.
Ale wracając do pytania, to szczerze mówiąc, trudno wskazywać jakieś konkretne przedziały czasowe. Przede wszystkim warto pamiętać, że dzieci rozwijają się w indywidualnym tempie. Dodatkowo, rozwój fizyczny i intelektualny mogą kompletnie nie iść w parze z gotowością emocjonalną. Wiele też zależy od charakteru dziecka, jego temperamentu i zebranych do tej pory doświadczeń. Na pewno 10-latek wciąż potrzebuje uważnych i wspierających rodziców, choć jest duża szansa, że nie stanowią oni już absolutnego centrum jego wszechświata i na pierwszy plan zaczynają wysuwać się relacje rówieśnicze.
Jak rozpoznać moment, w którym dziecko wykazuje potrzebę niezależności?
Myślę, że każdy rodzic, który obserwuje swoje dziecko i towarzyszy mu na co dzień, będzie w stanie rozpoznać ten etap. Pierwsze wyraźne sygnały mogą zaczynać się około 18. miesiąca życia lub nieco później – proszę pamiętać, że te widełki czasowe są dość elastyczne, będę to mocno podkreślać. W obiegowej opinii społecznej ten okres nazywany jest „buntem dwulatka”, jednak tak naprawdę to nic innego, jak właśnie pierwsze próby budowania własnej autonomii. W tym czasie maluch zaczyna sobie uświadamiać, że jest bytem oddzielnym od mamy. Sprawdza różne rozwiązania i strategie, testuje granice rodzica, uczy się podejmować pierwsze decyzje i zaczyna być bardziej samodzielny — o ile rzecz jasna mu na to pozwolimy.
Kto powinien wychodzić z inicjatywą stopniowej separacji dziecka i rodzica – czy to proces naturalny, czy raczej stymulowany przez rodzica?
Z jednej strony jak najbardziej jest to proces naturalny i dziecko wraz z osiąganiem kolejnych etapów rozwojowych zaczyna także budować swoją autonomię i szukać innych ludzi wokół siebie. Z drugiej strony bywa także tak, że jest to proces mocno stymulowany przez rodzica i, jeśli dzieje się on zbyt wcześnie – w momencie, gdy dziecko nie ma na taką separację absolutnie żadnej gotowości, takie doświadczenie może trochę zachwiać/odroczyć naturalną potrzebę dziecka, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z dzieckiem o wysokiej wrażliwości, które trudno adaptuje się do zmian i bardzo potrzebuje być w kontakcie z opiekunem.
Jeśli chodzi o budowanie dziecięcej autonomii, to podobnie jak w całym rozwoju dziecka, trudno cokolwiek przyspieszać. Jeśli maluch nie ma w sobie wewnętrznej gotowości, to można odnieść skutek przeciwny do zamierzonego. Natomiast jak najbardziej można dziecko wspierać. Warto obserwować malca i jego potrzeby, umożliwiać mu swobodną eksplorację otoczenia, szanować jego granicę i pozwalać podejmować pierwsze proste decyzje.
Jakie błędy rodzice najczęściej popełniają?
Nie chciałabym tego rozpatrywać w kategorii błędów – rodzice i tak codziennie znajdują mnóstwo rzeczy, o które się obwiniają, ale możemy przyjrzeć się temu, co dziecka nie wspiera.
W takim razie – co nie wspiera?
O jednym już powiedziałam: wszelka presja, naciski, niebranie pod uwagę gotowości dziecka – to na pewno nie ułatwi maluchowi budowania zaufania do świata i do siebie, nie doda wiary we własne możliwości, a to ważne aspekty szeroko pojętej autonomii.
Kolejna kwestia: znikanie czy wychodzenie bez pożegnania (nadal chętnie praktykowane w wielu placówkach). Rodzic jest dla małego dziecka absolutnym centrum wszechświata, ufa mu bezgranicznie, zakłada, że zawsze jest obok, więc budowanie doświadczeń, w których maluch podnosi głowę znad zabawki, a mamy nie ma w zasięgu wzroku, to kiepski sposób na budowanie poczucia bezpieczeństwa i zaufania (a chyba o to przede wszystkim chodzi w tej relacji).
I ostatnia kwestia: niebranie pod uwagę granic dziecka. Jest taki cytat, który bardzo lubię, niestety nie wiem kto jest autorem: „Synu, kiedy dorośniesz, chciałbym żebyś był asertywny, pewny siebie i odważny. Ale teraz, kiedy jesteś dzieckiem, chcę żebyś był pasywny, grzeczny i podporządkowany.”
I to jest bardzo powszechne podejście. Z jednej strony chcemy, żeby dzieci były niezależne i samodzielne, ale gdy przejawiają tę niezależność i własne zdanie na rodzimym gruncie, to jest to niewygodne, irytujące, trudne. Tymczasem relacje rodzinne to pierwsze miejsce, w którym dziecko ma możliwość ćwiczyć, trenować i doświadczać różnych sytuacji społecznych w bezpiecznym, akceptującym otoczeniu.
Co poradziłaby pani rodzicom, których męczy zależność i tak silna potrzeba bliskości niemowlęcia czy małego dziecka, np. dreptanie za mamą, budzenie się w nocy?
Przede wszystkim zadbanie o siebie. Bycie rodzicem małego dziecka jest bardzo trudne i wyczerpujące, trudno pełnić tę rolę nieprzerwanie 24h na dobę bez żadnego wsparcia społecznego. Dlatego warto prosić o pomoc i robić dla siebie małe rzeczy, które pozwolą naładować akumulatory. W jakim zakresie i w jakiej formie, to już mocno indywidualna kwestia.
Jednej osobie wystarczy 30-minutowy samotny spacer lub jogging, innej krótka relaksacja czy świadomy oddech w zaciemnionym pokoju. Jeszcze inna będzie potrzebowała wypadu do SPA lub romantycznego weekendu z mężem. Warto zastanowić się nad tym „co mnie wspiera”, stworzyć sobie jakąś podręczną listę i znaleźć na to chwilę w ciągu dnia, choćby w czasie drzemki dziecka – w zależności od warunków i aktualnych zasobów.
Dodatkowo w moim odczuciu warto poszukać sobie jakiejś lokalnej „grupy wsparcia” niekoniecznie formalnej, po prostu grupy kobiet w podobnej sytuacji życiowej – dla wymiany doświadczeń, wspólnych spacerów czy chociażby wypicia kawy w miłym towarzystwie innej dorosłej osoby.
Jak wspierać niezależność dziecka, nie pozbawiając go poczucia bezpieczeństwa?
Przede wszystkim być obecnym i uważnym. Podążać za dzieckiem i jego potrzebami. Towarzyszyć, ale nie przeszkadzać. Pozwalać dziecku eksplorować otoczenie i podejmować decyzje. Szanować granicę. Akceptować uczucia i emocje. I nie bać się stawiać jasnych granic i dbać o siebie w tej relacji, bo dzieci uczą się przede wszystkim przez obserwację.
A co ze spaniem z dzieckiem? Niektórzy mówią, że śpiący z rodzicami kilkulatek wyrośnie na osobę bojaźliwą, uzależnioną od mamy i niesamodzielną.
Mam poczucie, że temat spania z dzieckiem jest mocno demonizowany. Dzieci lubią spać z rodzicami, nie ma w tym nic dziwnego i nienaturalnego. Bliskość rodzica pozwala trochę wynagrodzić czas rozłąki w żłobku czy przedszkolu, daje poczucie bezpieczeństwa, koi lęki, których w okresie dzieciństwa przecież nie brak (chociażby lęk przed ciemnością, potworami, duchami).
Także dzieciom w wieku wczesnoszkolnym zdarza się jeszcze migrować do sypialni rodziców, może nie codziennie, nie na całą noc, ale się zdarza. Ale tak jak w pewnym momencie przychodzi czas, że dziecko zaczyna potrzebować prywatności (chociażby w łazience), tak z biegiem czasu przestaje potrzebować spać z rodzicami.
Co w takim razie tak naprawdę uzależnia dziecko od rodzica? Skąd biorą się ci niesamodzielni młodzi dorośli, którzy nie potrafią pójść do przychodni bez mamy lub taty czy kupić biletu na pociąg?
Trudno wskazać jeden taki czynnik, to zawsze jest suma pewnych doświadczeń. Ale młodzi ludzie często są niesamodzielni, bo nie mają możliwości trenować swojej samodzielności. Nie chodzą na zakupy, bo robi je mama wracając z pracy – tak jest szybciej i wygodniej. Nie muszą kupować biletu na autobus i nie wiedzą, na którym przystanku wysiąść, bo przez całą podstawówkę i pół liceum rodzice wozili ich samochodem. Nie potrafią zrobić sobie kanapki, bo stała na stole zanim zdążyli pomyśleć o tym, że są głodni.
Natomiast to nie o to chodzi w rodzicielstwie. Podążanie za dzieckiem i odpowiadanie na jego potrzeby nie jest tożsamym z odgadywaniem jego pragnień i wyręczaniem go we wszystkim. Dziecko w rodzinnym domu powinno mierzyć się z odmową, powinno móc popełniać błędy i doświadczać niepowodzeń (w życzliwej atmosferze i towarzystwie osób, które będą w stanie zaakceptować emocje, które z tego wynikają). Tylko w ten sposób będzie mogło się z nimi mierzyć w dorosłym życiu.
Ewa Krogulska – psycholożka, edukatorka, doula i certyfikowana Promotorka Karmienia Piersią. Współautorka książki “Jak zrozumieć małe dziecko” (Wydawnictwo Natuli). W swojej pracy koncentruje się na promowaniu świadomego i naturalnego rodzicielstwa w oparciu o bezpieczny styl przywiązania. Na co dzień wspiera rodziców w budowaniu bliskiej relacji z dzieckiem, towarzyszy im w odkrywaniu własnych zasobów, dostępnych narzędzi i strategii.
POLECAMY TAKŻE: Moje dziecko przy mnie zachowuje się najgorzej… co robię źle?
Moje dziecko przy mnie zachowuje się najgorzej… co robię źle?
Dodaj komentarz