Historia niepłodności szczęśliwie zakończona

„Łzy kiedyś obeschną, człowiek się podniesie i będzie szczęśliwy” Historia niepłodności Agaty

Brak prawidłowej diagnozy, lata nieskutecznego leczenia, a gdy pragnąca dziecka kobieta musi zmierzyć się ze stratą – niezrozumienie ze strony otoczenia. Wszystkiego tego doznała Agata – z zawodu położna, dziś szczęśliwa mama 11-miesięcznej córeczki. Poznaj jej historię i jej dobre zakończenie, choć poprzedzone długą i bolesną drogą.

Jak długo trwała wasza walka z niepłodnością?

Nasza walka skończyła się w 2022 roku w lipcu. Wszystko, łącznie z ciążą, trwało 6 lat. W tym czasie miałam sześć inseminacji, dwa poronienia – już chcieliśmy poddać się i spróbować in vitro. Najpierw jeździliśmy po lekarzach, próbowaliśmy zajść w ciążę naturalnie. Później spróbowaliśmy jeszcze u doktora w Białymstoku, który skierował nas do innego lekarza. To właśnie dzięki pomocy tych specjalistów udało nam się zajść w ciążę i ją donosić.

Co stało na przeszkodzie waszym staraniom?

Okazało się, że jest to wada macicy. Zdiagnozowano u mnie macicę dwurożną z przegrodą. Wyszły też alergie pokarmowe. Gdy to wszystko wyeliminowaliśmy, pojawiła się na świecie nasza Zośka.

Czyli prawidłową diagnozę uzyskaliście dopiero u lekarza w Białymstoku. Ile lat staraliście się o ciążę, zanim dowiedzieliście, co tak naprawdę jest przyczyną waszej niepłodności?

Trwało to 5 lat. Ja z zawodu jestem położną. Na początku pracowałam na ginekologii w jednym z warszawskich szpitali. Stykałam się z parami, które przeżywały poronienia. Z parami, które przychodziły na laparoskopię diagnostyczną i sprawdzanie drożności jajowodów. Nie wiem, skąd miałam w sobie tyle empatii i cierpliwości. Tak naprawdę takie osoby mają inny pogląd na świat niż ci, którym udaje się łatwo. Wtedy, gdy pracowałam w Warszawie, nie wiedziałam jeszcze, że jestem jedną z nich. Zrozumiałam to dopiero, gdy sami zaczęliśmy starać się o ciążę.

Zaraz po ślubie przeprowadziliśmy się z mężem do innego miasta. Lekarz powiedział mi wtedy, że nie podejmie się mojego leczenia, jeżeli nie znajdę pracy gdzieś bliżej mojego miejsca zamieszkania. Że to jest bez sensu, żebym wstawała o 4.00 rano, żeby być na 7.00 w szpitalu, pracować 12 godzin, a później nie wiadomo o której wracać do domu. Wtedy pojawił się we mnie wewnętrzny bunt: nie dość, że nie mogę zajść w ciążę, to jeszcze muszę zrezygnować z pracy, którą lubię. Ale udało się – znalazłam pracę w jednym z miejscowych szpitali. Jednocześnie znalazłam też wsparcie lekarzy. Jednak nikt tej wady macicy nie widział.

I tak jeździliśmy – najpierw w Warszawie, potem do Białegostoku. I dopiero lekarz w Białymstoku, gdy robił USG, zauważył wadę macicy. I tak przez laparoskopię z histeroskopią ponacinał tę przegrodę i „naprawił” macicę.

Ile czasu minęło od operacji do ciąży?

Operację miałam w sierpniu, a w listopadzie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Moja Zosia ma teraz 11 miesięcy.

Wspomniałaś o poronieniach. Jak wpłynęła na ciebie ta strata?

Jak pracowałam w szpitalu w mieście, do którego się przeprowadziliśmy, i stykałam się z pacjentkami, które ronią, to starałam się – niezależnie od tego, jak malutki był ten płodzik, a czasem była to zaledwie kropka z okiem… starałam się zawinąć w gazik, żeby przypominał becik, żeby ta mama mogła się pożegnać ze swoim dzieckiem. Gdy dowiedziałam się o własnym poronieniu, to miałam takie uczucie… to wciąż we mnie tkwi – tak jakbym miała w sobie trupa. Chciałam się tego jak najszybciej pozbyć. Poszłam do szpitala z nadzieją, że dostanę tabletki i jeszcze tego samego dnia uda mi się wydalić ten płód.

Musiałam jednak czekać dwie doby. Na jednym z dyżurów przyszła do mnie koleżanka i mówi: „Jesteś położną, to co ci będę opowiadać, masz tu pudełeczko. Jak ci wypadnie, to wsadź to tutaj”. Ja patrzę, a to pudełeczko na mocz. Powiedziałam im, że przecież wiedzą, jakie ja zawsze miałam podejście. Żeby nie robić prowizorki. Prosiłam, żeby z samego szacunku do mojego podejścia nie robiły takich rzeczy. Przyszła inna położna, zabrała to pudełko. Jak poroniłam, i przyszła chwila, że mogłam się pożegnać z dzieckiem, to dostałam tego płodzika już nie w pudełku na mocz, ale w pudełku na kanapki.

To w tym wszystkim było najgorsze – że w takiej chwili nie zostało uszanowane to, jak ja szanuję innych.

Co w niepłodności było dla ciebie najtrudniejsze?

Najtrudniejsza była niemoc. Czułam się niekompletną kobietą. Czułam się jak pudełko po zapałkach – niby jestem komuś potrzebna, ale tak naprawdę w środku pusta.

Przed zajściem w ciążę, przez ostatnie 3 lata, pracowałam na sali porodowej. Najgorsze dla mnie było to, że słuchałam tętna dziecka, później przyjmowałam poród, patrzyłam na radość tych ludzi, a sama musiałam zaciskać zęby i udawać, że też się cieszę ich radością.

A co dawało ci w niepłodności największą siłę?

Tak naprawdę mój mąż i jego wsparcie. Ale miałam też wsparcie w koleżankach z pracy. Ja nie ukrywałam się z tym problemem – uważałam, że to bez sensu. Jak jesteś położną, to każdy oczekuje od ciebie, że i ty w pewnym momencie będziesz w ciąży i urodzisz dziecko. Gdy przyszłam do nowej pracy i pojawiły się pytania o męża i dzieci postanowiłam, że nie będę tego ukrywać. Że to będzie walka z wiatrakami – ja będę im mówiła swoje, a one swoje.

Ciężkie było też dla mnie, gdy przychodziły pacjentki i pytały, czy mam dziecko. Na początku mówiłam, że nie, a później stwierdziłam, że będę je atakowała ich własną bronią. Gdy one pytały, czy mam dziecko to mówiłam, że mam psa. Inteligentne kobiety wiedziały, o co chodzi, ale inne próbowały ze mną dyskutować. W tym momencie działała obrona własna i mówiłam: „Wie pani, czasami jest tak, że ten pies jest wszystkim, co kobieta może mieć”. To skutkowało.

Jako szczęśliwa mama po długiej drodze niepłodności, co powiedziałabyś dziewczynom, które wciąż walczą o upragnioną ciążę?

Powiedziałabym, żeby się nie poddawały. Że na końcu każdej tęczy jest garnek złota. I nieważne, czy w tą ciążę zajdzie się po 5, 10 czy 15 latach, bo gra jest warta świeczki. Nawet te wylane łzy kiedyś obeschną, człowiek się podniesie i będzie szczęśliwy.

Mam koleżankę położną, która też walczyła z niepłodnością. Ona w pewnym momencie swojej drogi przewartościowała wszystko. Powiedziała do mnie: „Jak ty masz siłę dalej walczyć, to walcz. Ja chcę zaadoptować dziecko”. Ona dziś jest szczęśliwą mamą adoptowanego dziecka. Uważam, że ona też wygrała tę walkę, ponieważ umiała przezwyciężyć własne pragnienie bycia w ciąży i urodzenia dziecka. Ona jest mamą. Jest szczęśliwą mamą. Wcale nie uważam, że jest mniej szczęśliwa niż ja, która mam biologiczne dziecko.

 

ZOBACZ TAKŻE:

Adopcja to nie casting na świętych. Jak w praktyce wygląda wybór dziecka?

 


Dziennikarka i redaktorka. Z wykształcenia filolożka, z pasji – miłośniczka polskich jezior i amatorka Nordic Walking. W rzadkich chwilach między pracą a rodziną pochłania literaturę XIX-wieczną i norweskie kryminały. W serwisie plodnosc.pl jest odpowiedzialna za obszar niepłodność, starania – dofinansowanie do in vitro, dieta propłodnościowa, dziecko, ciąża. Email: anna.kruk@brubenpolska.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *