Niepłodność to samotność. To tylko łatwo mówić, że co piąta para ma ten problem

Niepłodność to samotność. I choć w Polsce co piąta para dotknięta jest tą chorobą, wciąż nie potrafimy o niej rozmawiać bez skrępowania i zawstydzenia. O niepłodności i trudnych staraniach o dziecko nie potrafią mówić zarówno ci, których problem nie dotyczy, jak ci, którzy walczą z nią każdego dnia. “Może kiedyś i ja będę potrafił o niej mówić…”

Ostatnio zdarzyło mi się, że gratulując koledze urodzenia syna, powiedziałem z przymrużeniem oka: żona też chciałaby mieć syna, bo dla chłopców są w sklepach ładniejsze ciuchy. Łatwo domyślić się, że odpowiedź brzmiała w skrócie “no to do roboty!” Uśmiechnąłem się, chyba niezbyt przekonująco.

Po drugiej stronie medalu

No właśnie. Zdarzają się chwile, gdy nie do końca wiem, w jaki sposób zareagować. To takie sytuacje, w których ludzie, nie mając absolutnie złych intencji, wprawiają mnie w zakłopotanie. I jestem niemal pewien, że mój głupawy uśmieszek interpretują raczej jako skrępowanie tematyką robienia dzieci niż podejrzewając jakikolwiek nietakt ze swojej strony.

Niegdyś napisałem, że nie ujawnię się z in vitro. Nawet nie przez wzgląd na siebie, ale przez wzgląd na moją córkę. Nie chcę, aby żyła z piętnem (a w Polsce to jest piętno). Nie chcę także, aby ktoś życzliwy zaczął jej klarować, dlaczego jest gorsza albo nigdy nie będzie kochana (sic!).

Zdarzało mi się zabierać głos w dyskusjach, dotyczących planowania rodziny i (nie)płodności. Wówczas zwykle dorzucam swoje trzy grosze na temat niepłodności około dwudziestu procent par. Wszak tak wiele osób wciąż uważa, że jedynym problemem jest wpadka, nie dostrzegając drugiej strony tego medalu.

Niepłodność – samotność w tłumie

Wszystko jest w porządku tak długo, jak długo rozmowa dotyczy jakichś par. Wówczas mogę argumentować i dyskutować. Mogę używać wiedzy zbudowanej na własnym doświadczeniu. Niekiedy w rozmowie balansuję na granicy, niczym przestępca, który chce zostać złapany. Jakbym czekał na pytanie a ty skąd TO wiesz? Czyżbyś miał z TYM problem?


Mam jednocześnie parszywe poczucie niespełnienia i hipokryzji. Bo wiem, że z nami, niepłodnymi, jest podobnie jak ze środowiskami LGBT. Póki rozmawiasz o homoseksualizmie w sposób odpersonalizowany – łatwo powiedzieć wszystko co najgorsze. Jest to jakieś zjawisko, dotyczące 2% populacji.


Sytuacja wygląda inaczej, gdy okazuje się, że ktoś ze znajomych jest gejem, koleżanka lesbijką, znany aktor mieszka ze swoim partnerem, a do sąsiada przychodzi chłopak z kwiatami i zostaje na noc. I ten sąsiad całkiem normalny się wydaje. Taki miły. I codziennie mówi dzień dobry. A gej!

Wyjście z szafy, ujawnienie się, odczarowuje postrzeganie przez otoczenie. Powszechność zjawiska odmitologizowuje je. Sprawia, że ludzie przestają się nim niezdrowo ekscytować i postrzegają jako coś zwyczajnego, powszechnego, występującego z mniejszą lub większą regularnością.

Comming out – trudne rozmowy o niepłodności

Wiem, że podobnie może być z niepłodnością. Zamiast oczekiwać, że ktokolwiek zgadnie, dlaczego się głupio uśmiecham, powinienem zapewne krótko wyjaśnić. Problem niepłodności jest tak powszechny, że statystycznie mógłbym idąc ulicą, wskazać co piątą osobę, mówiąc ty masz problem, ty masz problem, ty masz problem. Gdyby wszyscy się ujawnili, to sugestie w rodzaju no to do roboty!, by się nie zdarzały. Mówiący wiedziałby, że ryzyko nietaktu jest znaczne, więc po co ryzykować. Rozumiałby, że jego żart niekoniecznie będzie odebrany jako śmieszny, niczym żart o blondynce na konferencji feministek.

Podobnie też z in vitro. Jestem przekonany o istnieniu pewnej grupy ludzi, którzy wierzą, że dzieci poczęte tą metodą są straszliwie połamane albo generalnie coś z nimi jest nie tak. Mam świadomość, że – ponieważ w mojej córce wszyscy się bezwarunkowo i natychmiast zakochują – stanowi ona żywe świadectwo, że dziecko z in vitro jest tak samo fantastyczne jak każde inne. Nie mniej inteligentne, nie mniej dojrzałe, nie mniej komunikatywne, nie mniej sprawne i nie mniej przystosowane społecznie (w niektórych obszarach wyprzedzając inne dzieci, poczęte prawdopodobnie naturalnie).

Z tej perspektywy czuję się moralnie odpowiedzialny wobec wszystkich tych, którzy codziennie walczą ze stereotypami.


„Czuję się winny, że nie mam dość siły, aby się do tej walki otwarcie przyłączyć.”


Właściwie nie wiem, w jaki sposób podsumować ten felieton. Namawiać was do zrobienia czegoś, czego sam nie mam odwagi zrobić? Prosić, żebyście się ujawnili, aby kolejnym było łatwiej? A może po prostu zapytać, czy macie podobne problemy w swoich relacjach ze znajomymi? Doprawdy, nie wiem.

Mam natomiast nadzieję, że kiedyś zakończenie tego felietonu napisze życie. Dziecko będzie dorosłe i oswojone z myślą o tym, w jaki sposób przyszło na świat. Mnie będzie obojętne, co ludzie będą gadać. Wówczas zapewne będę mówić otwarcie o niepłodności. Nie o tym, że dotyczy ona co piątej, anonimowej pary, ale o tym, że dotyczyła ona także nas.  


Polecamy także:

In vitro: duma czy wstyd, czyli jak powiedziałam rodzinie o swojej niepłodności

 

 

Wierzę w Boga, w miłość i… in vitro. Kościół nie ma z tym nic wspólnego

 

 

Nie pozwól, by niepłodność zabrała, co już masz. Twój związek musi przejść tę próbę

 

 

 

 

Komentarze: 1

Mam nadzieję, że mój komentarz nie zostanie zakwalifikowany jako ‘do usunięcia’.
Drogi Autorze, myślę, że na Twoje pytanie odpowiedziałam kilka miesięcy temu publikując ten osobisty i trudny dla mnie tekst http://www.agumama.pl/nieplodnosc-to-samotnosc/
Bo niepłodność to cholerna samotność tak wśród tłumu, jak i często pośród bliskich…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *