“Czy to nie jest warte wszystkiego?” O tym, co przyniesie ci w końcu spokój

Przeszła procedurę in vitro. Chciałaby urodzić drugie dziecko. Dlaczego wstydzi się swoich potrzeb? Czemu ciągle przeprasza za realizację swoich marzeń i naturalnych pragnień? Na list naszej czytelniczki odpowiada psychoterapeuta Maja Polikowska-Herman.

“Długo zastanawiałam się, czy napisać i ciągle coś mnie od tego powstrzymywało. Aż chyba nastał ten dzień, a może ten czas, aby wreszcie wydusić to z siebie i może w końcu zaznać szczęścia?

Pięknego początki

Nasza historia zaczęła się jak wiele innych… Styczniowy wieczór przed komputerem, w radiu leci Hotel California. Na komunikatorze, którego dzisiaj już chyba nikt nie używa, nagle wyświetla się wiadomość z pytaniem, czy porozmawiamy. Od tego minęło wiele nieprzespanych nocy spędzonych na rozmowach, pierwsza randka, wiele spotkań, a po roku zaręczyny w ukochanych górach. Po roku już był moim mężem, który zawsze z uśmiechem prosi do tańca, gdy usłyszy piosenkę Hotel California.

Starania o dziecko zaczęliśmy na rok przed ślubem, wiedzieliśmy że tego chcemy, więc nie miało dla nas różnicy, czy będziemy mieli papier z kościoła, czy też nie. I tak minął rok oczekiwania na ślub, a ciąży nie było. Kolejne lata to czas starań i przerw od nich. Zaczęliśmy sobie tłumaczyć, że może tego nie chcemy, że przecież mamy czas… Oddaliśmy się pracy i podróżom, i chyba sami przed sobą udawaliśmy, że jest nam dobrze. Nasze życie było totalną beztroską – wyjeżdżaliśmy, kiedy tylko mieliśmy na to ochotę, wracaliśmy do domu o dowolnych godzinach albo też wcale.

Postanowiliśmy jednak zrobić pierwszy krok w stronę powiększenia rodziny i zbadać nasienie. Okazało się, że znalazła się przyczyna naszych niepowodzeń – niska ruchliwość plemników.

Nie bardzo wiedzieliśmy, co robić, więc schowaliśmy temat do szuflady. I tak minął kolejny rok, nasza klinika zmieniła adres, w pracy szło coraz gorzej, a do tego, aby uciec od problemu zaczęliśmy budowę domu (planowaliśmy w nim dwa pokoje dla dzieci!). Ja coraz częściej zaglądałam do wózków, on coraz częściej uśmiechał się do maluszków, a nasi przyjaciele mieli już prawie dwuletniego syna mimo, że ślub wzięli później niż my. Pochłonięci budową nie wracaliśmy do diagnozy, dom wyrastał z ziemi. Jednak nadszedł czas na rozmowę – postanowiliśmy umówić się na wizytę w klinice i rozwiązać nasz problem. Teraz albo wcale.

In vitro – iskierka nadziei

Wsparcie mieliśmy tylko w trzech osobach – rodzice męża i nasza przyjaciółka. Niestety, moi rodzice są zbyt konserwatywni. Rodzice męża też co prawda wierzący, jednak również bardziej postępowi – zwłaszcza, że teściowa pracuje w służbie zdrowia i inaczej spogląda na in vitro. A przyjaciółka? Zawsze jest przy nas i jak się potem okaże, zostanie matką chrzestną naszej córeczki.

Pamiętam ten dzień. Zapamiętałam poczekalnię, która ku mojemu zdziwieniu była pełna ludzi. Poczułam, że nie jesteśmy sami. Weszliśmy do gabinetu. Ja cała w stresie zaczęłam mówić pierwsza. Lekarz przerwał z uśmiechem i powiedział, że do wszystkiego dojdziemy, tylko po kolei, od początku i od tej pory to on zadawał pytania. Tak zaczęła się nasza przygoda.

Według mnie bardzo wiele zależy od lekarza, dzięki niesamowitemu podejściu do pacjenta, poczuciu humoru i obszernej wiedzy, nigdy nie czuliśmy się w gabinecie źle. Kiedy usłyszeliśmy, że jedyne wyjście to in vitro, wiedzieliśmy od razu, że się na nie zdecydujemy. Nie było innej opcji, więc odpowiedzi mogliśmy udzielić od razu. Tak minął rok – badania, leki, zastrzyki, aż w końcu nadszedł ten dzień.

W piątek odbył się zabieg. Narkoza, później wybudzenie i zaskoczenie, że nie jestem sama – były też inne kobiety. Rozmawiałyśmy, miałyśmy takie same obawy, życzyłyśmy sobie szczęścia i mimo że byłyśmy sobie obce, tak wiele nas łączyło. W poniedziałek byliśmy pełni nadziei. Uda się nam, nie może być inaczej! Mijał czas – pierwsze badanie krwi wyszło dobrze, czekałam na miesiączkę, która jak się później okazało wcale nie nadeszła. Dzięki temu mogłam odebrać telefon, głos po drugiej stronie powiedział: “Gratulacje jest Pani w ciąży.” Za dwa tygodnie miałam kolejne badanie i już wiedziałam, że wreszcie doczekałam się po tylu latach upragnionej ciąży. W domu panowała ogromna radość, lały się łzy, a my ze szczęścia odliczaliśmy dni do szczęśliwego rozwiązania.

Długo wyczekiwane chwile

Skończyłam wizyty w klinice. Zaczęłam szukać lekarza prowadzącego. Poszłam na pierwszą wizytę i zderzyłam się ze ścianą. Po wizytach w klinice u uśmiechniętego profesjonalisty trafiłam do lekarza, który po informacji o tym, że dziecko jest z in vitro zmienił się nie do poznania – był zimny, niesympatyczny i zadawał pytania niczym w wojsku. Pamiętam, że wyszłam z gabinetu z płaczem. Na szczęście mąż opanował sytuację i natychmiast znalazł mi zastępstwo – wyjątkowo udane, bo trafiliśmy do lekarza-anioła. 

Przez całą ciąże był do naszej dyspozycji i bywało, że to on do mnie dzwonił, jeśli po jakiś badaniach nie dawałam długo znać. Ciąża przebiegała książkowo, ale w czterdziestym tygodniu coś zaczęło się dziać. Dziecko ruszało się słabo, więc trafiam do szpitala, gdzie pracował mój lekarz prowadzący. Na badaniu USG dziecko przez 10 minut, mimo różnych bodźców, nie zmieniało pozycji. Zapadła szybka decyzja o cesarskim cięciu. 

I tak od ponad roku jesteśmy szczęśliwymi rodzicami. Jednak nie wszystko jest tak piękne… Pragniemy mieć kolejne dziecko pod swoim dachem – niestety już wiemy, że i tym razem bez in vitro się nie obejdzie.

Wiemy też, że nie stać nas w tym momencie na całą procedurę, która według wyliczeń lekarza kosztuje 11 tysięcy złotych. 

In vitro tylko dla wybranych

Nie mogę pojąć, dlaczego tak jest, że 17-letnia dziewczyna zostaje matką i oddaje dziecko do okna życia? Dlaczego młoda kobieta rodzi w domu z pomocą matki, która zaraz po porodzie wrzuca nagie dziecko do wiadra i wynosi na korytarz skazując na powolną śmierć? Dlaczego kobieta, która już ma dzieci, rodzi następne, którego nie chce i pozostawia na śmietniku? Tym wszystkim, którzy nie chcą, jest dane mieć dzieci bez żadnego problemu, a mi, która pragnie mieć kolejne maleństwo, które obdarzy wielką miłością, wyceniono dziecko na 11 tyś.

Ktoś powie, że to niewiele. Owszem, to zaledwie pensja posła, to nawet mniej niż premia dla marszałka sejmu, albo równowartość sukni znanego projektanta. Właśnie tyle w oczach tego świata jest warte moje szczęście – moje drugie dziecko. A nas zwyczajnie, w tym momencie nie stać na zabieg in vitro. Nie możemy wziąć kredytu, bo mamy już kredyt hipoteczny. Nie możemy pożyczyć od rodziców, bo jedni nie dysponują takimi środkami, a z drugimi nawet nie można podjąć tego tematu. Od przyjaciół bez powodu nie pożycza się takiej kwoty, a nie zamierzamy kłamać – wiemy, że oni nie zaakceptują naszej decyzji. Wiemy też, że zaraz wrócę do pracy i pójdę do zwolnienia, bo zwalniają grupowo. Wiem też, że jak nie teraz, to już drugiej takiej szansy na kolejne macierzyństwo nie dostanę…

Ta bezradność, ten niemy krzyk i uczucie, że wszystko jest na wyciągniecie ręki tylko trzeba mieć pieniądze powoduje, że z dnia na dzień mam coraz mniej siły, aby wstać z łóżka, aby zająć się córką. Nawet nie możemy zrobić zbiórki wśród znajomych, czy też przyjaciół, jak to czynią inni w potrzebie, bo co im powiemy? Nie mogę powiedzieć, że zbieram na in vitro, że zbieram na zabieg, aby spełnić marzenie o kolejnym dziecku. To takie smutne, zwłaszcza jak słyszę, że in vitro to fanaberia i mówi to młody człowiek, ojciec dwójki dzieci,wieloletni przyjaciel mojego męża – nawet nie wie jak bardzo nas rani.

Powoli chyba zacznę się z tym godzić, że będziemy tylko w trójkę… 
Pozdrawiam,
Szczęśliwa mama pięknej córeczki

 

Co na to psychoterapeuta?

Opisaną sytuację komentuje psychiatra, psychoterapeuta i wykładowca WUM – Maja Polikowska-Herman. 

“Widać tu trochę szczęścia i trochę nieszczęścia. W tej całej sytuacji najpiękniejsza jest tutaj miłość, która się przewija. I to nie tylko do już urodzonej córeczki, ale i do kolejnego dziecka. Niestety, nie każda miłość jest łatwa.

Osoby, które zmagają się z niepłodnością zawsze, niezależnie od swoich historii, stają przed wyborami i przed konfrontacją ze światem zewnętrznym.

To co głównie czytam w liście, to lęk przed odrzuceniem. I to odrzuceniem przed najbliższych. Szczególnie mówię tu o wątku finansowym. Niestety często jest tak, że ze względy na duże koszty finansowe procedury in vitro trzeba robić rzeczy, na które nie ma się ochoty. Warto zawsze zadawać sobie pytanie. Co ważniejsze? Czy to, że chce dziecko i moje szanse na to, czy wstyd i strach przed odrzuceniem. Każdy indywidualnie musi się skonfrontować z tym, czego ostatecznie nie będzie żałować.

Ale też jest jeszcze jedna strona tej historii. Bardzo często jest tak, że nasze wyobrażenia, tego jak ktoś zareaguje na fakt naszej choroby, jaką jest niepłodność, mijają się z rzeczywistością. Zawsze należy pamiętać o tym, że jeśli my mamy swoje sekrety, inni mogą posiadać takie same. To jedno. A drugie, to też pomaga w weryfikacji tego, kto jest naszym przyjacielem, a kto nie. W dzisiejszych czasach więcej osób jest niepłodnych niż płodnych. W dzisiejszych czasach, normą staje się konieczność leczenia, niż zachodzenie w ciąże w sposób “zwyczajny”.

A dlaczego dziś nie miałby być ten dzień, w którym złamiesz swoje myślenie? Wyjdziesz z cienia wstydu. Bo nie ma się co wstydzić tego, że chcesz spełniać swoje marzenia. To Ty i mąż jesteście bohaterami, to wy robicie wszystko by spełnić marzenie i mieć dzieci. To wy walczycie z każdym, kto będzie próbował naruszyć wasz spokój rodzinny.

Szczęśliwa mamo pięknej córeczki, to Ty przeszłaś procedurę in vitro. Teraz możesz wszystko. Niech inni się wstydzą swoich reakcji. Nie wy, swoich potrzeb. Może już wystarczy przepraszania za realizację swoich marzeń i naturalnych pragnień?

Ja wiem, że to wszystko jest bardzo trudne. Ale… ale warte! Pamiętasz, jak córeczka pierwszy raz uśmiechnęła się? Pamiętasz zapach jej główki jak śpi?

“Czy to nie jest warte wszystkiego?”

Na koniec jeszcze raz przypomnę, że powinnaś, mamo szczęśliwej córeczki, zrobić listę za i przeciw. Co będę mieć, jeśli zacznę walczyć o kolejne dziecko, co mogę stracić? Co jest ważniejsze?

I polecam wsparcie, by nie być samą z tym wszystkim, by rozmawiać jak najwięcej z osobami, które stoją przed tymi samymi wyborami, co Ty. Nawet jeśli w Twoim otoczeniu nie ma takich osób, to na pewno, można je znaleźć na forach, grupach wsparcia albo w grupach terapeutycznych.

Tak czy siak, trzymam kciuki za podjęcie decyzji zgodnej z Tobą samą, bo to przeniesie spokój.
 Pozdrawiam,
Maja Polikowska-Herman


Maja Polikowska-HermanMaja Polikowska-Herman, psychiatra, psychoterapeuta, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Neuropsychiatrycznego, pracownik naukowo-dydaktyczny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, współzałożycielka Amici Clinic. Prowadzi fanpage na facebooku: Sztuka Terapii-Amici Edukacja, na której porusza głównie zagadnienia z obszaru jej zainteresowań zawodowych, czyli zaburzeń cywilizacyjnych takich jak problemy psychiczny związane z niepłodnością, depresja, wypalenie, trudności w relacjach, mobbing. Jej głównym celem jest zwrócenie uwagi jak dużym problemem są zaburzenia emocji związane z niepłodnością, płodnością oraz macierzyństwem.

 

 

 

Polecamy także:

„Ja nie kocham własnego dziecka?!” Depresja poporodowa po in vitro

Trenuj z Gosią: 5 ćwiczeń dla dwojga, które poprawią relacje i płodność!

Jedz inaczej, a zajdziesz w ciążę! Oto 50 sposobów, by w końcu przejść na dietę

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *