Ciąża z in vitro

Macierzyństwo bez lukru cz. I: Poczucie winy, gdy nie cieszysz się ciążą z in vitro

3 lata, 9700 km między domem, a klinikami, dziesiątki tysięcy wydane na leki i procedurę, 12 różnych lekarzy, aż w końcu widać prawidłowy przyrost betaHCG. Pierwsze łzy, które będą mi już towarzyszyć przez kolejnych 35 tygodni. Moja ciąża była horrorem, który doprawiało tylko poczucie winy.

Znasz to uczucie, gdy długo starasz się o upragnioną ciążę, wszystkie Twoje myśli, czyny, plany są podporządkowane dniom cyklu, wizytom w klinikach czy w punktach pobierania krwi? Nie zastanawiasz się, gdzie będziesz za rok, dwa, pięć, bo mijające miesiące totalnie wywróciły Twoje życie. Jednak po 3 trudnych latach, sukces przychodzi znienacka. Niczym niezapowiedziany, idealnie w niedzielny poranek wielkanocny. Cud, ciężka praca czy może chwilowe szczęście, które zaraz ktoś mi zabierze? Każda kobieta powinna się cieszyć, ostrożnie skakać z radości i wykrzyczeć nowinę w świat. A ja? Zamknęłam ją w sobie.

Gdy boisz się o każdy kolejny dzień

Generalnie dużo osób z bliskiego otoczenia była świadoma skali „problemów”, bo tak to nazywali. Skoro innym się udawało w drugim, no czasami w czwartym cyklu, to ja mam problem. Gdy informowałam, po prostu przekazywałam newsa, jak to że ruch tramwajowy znowu został zakłócony na Świętego Marcina. Bez emocji, bo w środku byłam przerażona, że to szczęście zaraz ktoś mi zabierze, bo dlaczego akurat mi miałoby się udać? Każdy dzień, każde ukłucie, krwawienie, lądowanie w szpitalu tylko to podkręcało.

Moim nowym hobby było cotygodniowe czytanie na piętnastu serwisach „co u mojej fasolki”. Dzisiaj 7. tydzień, kształtują się pęcherzyki płuc, za 2 tygodnie powinnam usłyszeć pierwsze uderzenia serca. Już 23. tydzień, a w TVP1 puszczają program „moje 600 gramów szczęścia”, które od tej pory będę oglądać już tylko ze szpitalnego telewizora. Podczas porodu, moje dziecko nie będzie miało szans na przeżycie. I tak mijały mi dni, tygodnie. Zamiast się cieszyć, wstrzymywałam oddech, zamykałam mokre od łez oczy i liczyłam, że obudzę się w 36. tygodniu ciąży.

Moje koleżanki, które miały więcej szczęścia, a matka natura nie obdarzyła ich szeregiem „problemów” cieszyły się każdym dniem. Sesje brzuszkowe, baby shower, spacery, celebracja. Ja natomiast tego nie robiłam, jednocześnie drżałam o dziecko i siebie oraz rosło we mnie poczucie winy.

Nic nie musisz

Bo jakim prawem nie mogę się cieszyć? Przecież się udało! Jednak ta trudna droga do tego miejsca zmiażdżyła moją pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa. Dopóki nie będę trzymać swojego zdrowego dziecka, dopóty nie zacznę oddychać pełną piersią. Im bliżej końca, tym większy stres, by nie urodzić wcześniaka. Stres wywołuje totalnie odwrotną reakcję, niż oczekuję tego od swojego organizmu i tak w kółko. Kolejne leki, kroplówki, antybiotyki. Tak mijają mi dni w szpitalu, gdzie pielęgniarki otwierają się przede mną, a lekarze bez patrzenia w kartę znają moje wyniki i historię.

Pocieszam się, że radość poczuję, gdy urodzę. Czy tak się stało?

Autorka: Aleksandra Szymańska

 

 

 

 

 

POLECAMY TAKŻE:

Z pamiętnika Edyty: Też co miesiąc przeżywam horror jednej kreski

 


Polonistka, redaktorka i korektorka językowa. Specjalizuje się w artykułach z obszarów tematycznych: Ciąża, Dziecko, Pielęgnacja Dziecka, Rozwój Dziecka, a także Starania o ciążę, Niepłodność. Od 10 lat tworzy materiały edukacyjne do internetu. Pisała m.in. dla serwisów Rankomat.pl, Allegro.pl, 2Drink.pl, Naoko-store.pl, Skincarelovers.pl, Szafawpigulce.pl. Kontakt: agnieszka.banasiak@brubenpolska.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *