Niepłodny mężczyzna: Jakie nosić gacie, by nie zgłupieć do reszty

Podobnie jak wszyscy niepłodni, tak ja również trafiałem w sieci i w prasie na całą stertę dobrych rad, mających w cudowny sposób poprawić wyniki moich badań lub wręcz cudownie mnie uleczyć. Im dłużej spoglądałem z perspektywy Niepłodnego, tym większa była potrzeba oddzielenia ziaren od plew, a przynajmniej rozsądnej selekcji w celu uniknięcia szaleństwa.

Najczęściej pojawiają się rady dotyczące, ogólnie rzecz ujmując, zdrowego trybu życia. Bez wątpienia są to rady uzasadnione i przynajmniej kilka zmian warto wprowadzić, nawet bez związku z płodnością. Ja zacząłem od zwiększenia codziennej dawki ruchu (marsze 3-4 kilometrowe przynajmniej 3 razy w tygodniu) i zmiany diety przez eliminację śmieciowego jedzenia. Palenie rzuciłem jeszcze przed diagnozą, natomiast po niej zrezygnowałem także z nikotynowych gum do żucia.

Z naszej kuchni zniknęły chipsy, prażynki i coca-cola. Po pierwszym załamaniu diagnozą w odstawkę poszedł także alkohol (choć bez fanatyzmu – kieliszek wina albo piwo raz do dwóch razy w tygodniu uznałem za rozsądną granicę). Pomimo wielu prób nie udało mi się wyeliminować czekolady. Jestem czekoladoholikiem i brak czekolady dłuższy niż tydzień wpędza mnie w przygnębienie. Wraz z żoną wprowadziliśmy do naszej diety suszone owoce, orzechy (włoskie, brazylijskie i nerkowca), pestki dyni oraz… kabanosy jako bardziej pożywną przekąskę.

Po części na zmianę diety wpłynęła też moja krótka przygoda z altmedem. Niepłodność skłania do różnych działań, niektórych odrobinę nieracjonalnych. My także temu ulegliśmy i zaczęliśmy korzystać z akupunktury. Więcej o spotkaniach akupunkturowych można przeczytać na moim blogu, a tu wspomnę tylko, że akupunkturzystka również wymusiła na nas specyficzny sposób odżywiania. Jedne elementy tej diety mi odpowiadały, inne wręcz przeciwnie, jednak przez pewien czas jadłem zupełnie inaczej niż wcześniej.

Kolejne pomysły pojawiające się często szczególnie na forach internetowych, to te dotyczące chłodzenia jąder. Sam uległem także temu mitowi, kupując maść chłodzącą. Generalnie nie polecam, chyba że ktoś jest zwolennikiem dość ekstremalnych doświadczeń. Zresztą okazuje się, że nie jestem kompletnym idiotą, bo czytałem o przypadkach, w których faceci okładali sobie jajka lodem. Hmmm… No cóż. To jest głupie, bo niemal gwarantuje stan zapalny i efekt całkiem odwrotny od zamierzonego. Nie róbcie tego w domu!

Źródła tego mitu bez wątpienia znajdują swoje podstawy w fakcie, że proces spermatogenezy przebiega w temperaturze poniżej 36 stopni. To wyjaśnia, dlaczego jajka “są na zewnątrz”, a nie (niczym jajniki u kobiety) wewnątrz ciała (co normalnie wydawałoby się bardziej logiczne, bo po co narażać na szwank coś, co jest cenne z ewolucyjnego punktu widzenia). Swoją drogą nigdzie nie natknąłem się na wyjaśnienie, dlaczego męskie jądra z uporem maniaka pracują prawidłowo tylko wówczas, gdy są chłodniejsze niż ich właściciel. Fakt jednak pozostaje faktem, że im jajka mają cieplej, tym bardziej robota im nie idzie.

>>> Przeczytaj także: Przyczyny złej jakości plemników leżą nie tylko w stylu życia mężczyzny

Oprócz pomysłów, chybionych, z chłodzeniem, pokutuje jeszcze kilka przekonań o podobnym rodowodzie. Pierwsze z nich dotyczy bielizny, ale zdania na ten temat są mocno podzielone. Jedne serwisy twierdzą, że to bokserki są mordercami plemników, inne, że właśnie bokserki są lepsze, bo zapewniają więcej swobody i lepszą wentylację. Myślę, że clou całego problemu nie tkwi w gaciach.

Gacie nosili nasi ojcowie i nasi dziadowie, a my jesteśmy najlepszym dowodem na to, że te gacie im nie zaszkodziły. Znacznie większym problemem jest, że coraz częściej prowadzimy siedzący tryb życia. Zawodowy kierowca, spędzający za kierownicą tak z 60+ godzin w tygodniu nie ma najmniejszych szans zapewnić chłodzenia swoim jajkom. Nawet jeśli nie ma podgrzewanego fotela. Przykład z kierowcą jest ekstremalny, ale ja, będąc klasycznym przykładem zabiurkowej formy życia, także nie dbam o to, aby regularnie wstawać, chodzić i robić wymachy nóg. Faceci będący w ciągłym ruchu mogą sobie pozwolić na każdy rodzaj gaci i raczej temperatura nie wpłynie na ich płodność. Zwykła dbałość o odrobinę ruchu uczyni bezpiecznymi nawet skórzane stringi.

Inne legendy dotyczące przegrzewania jąder dotyczą laptopa na kolanach i komórki w kieszeni. Pierwsze wydaje się potencjalnie prawdopodobne. Laptop nie dość, że sam grzeje, to wymusza pozycję ze złączonymi nogami. To nie jest dobre dla facetów i ich przyrodzenia. Ja w taki sposób nigdy nie pracuję, ale głównie dlatego, że strasznie mi od tego gorąco… w kolana.

Legenda, dotycząca szkodliwości komórki w kieszeni, wydaje mi się bzdurą. Źródłem mitu są częstotliwości pracy telefonów komórkowych. Są one takie same lub wyższe niż w kuchenkach mikrofalowych, z czego można wysnuć wniosek, że skoro kuchenka grzeje, to telefon również. Warto jednak mieć na uwadze dwie sprawy. Po pierwsze pomiędzy telefonem w kieszeni a jajkami znajduje się kawał uda. Po drugie – moc kuchenki to przynajmniej 700 watów, a komórki – maksymalnie 2 waty. Niedowiarkom proponuję prosty eksperyment. Połóżcie na stole telefon komórkowy, obok niego udziec barani, a dalej kostkę czekolady. Dajcie znać, gdy kostka czekolady się rozpłynie w temperaturze pokojowej około 20 stopni…

O czym nie zawsze social media wspominają, a ma duży wpływ na płodność, to kontakt z chemikaliami i materiałami rozszczepialnymi. Mnie ten problem szczęśliwie nigdy nie dotyczył (mieszalnie farb, lakierów i kopalnie uranu omijam szerokim łukiem), tym niemniej coraz częściej ogłaszane alarmy smogowe w większych miastach Polski budzą mój niepokój. Dlatego sam chętnie wyjeżdżam za miasto, najchętniej w góry, aby odetchnąć chociaż czasami i w miarę możliwości świeżym powietrzem.

Ostatnia legenda, z którą każdy niepłodny się mierzy szybciej lub później, to ta dotycząca cudownych środków farmakologicznych, mających uzdrowić jego nasienie – zwiększyć liczbę plemników, ich ruchliwość i znacznie wpłynąć na ich morfologię. Wybór jest dość pokaźny. Nie będę podawać przykładów, póki żaden koncern farmaceutyczny nie zechce zostać moim sponsorem. A po tym co napiszę – żaden raczej nie zechce.

Po pierwsze, wszystkie dostępne bez recepty środki, mające poprawić jakość nasienia, są suplementami diety. Oznacza to, że żaden z nich (podobnie jak “leki” homeopatyczne) nie przeszedł badań klinicznych, potwierdzających ich skuteczność. Łatwo znaleźć potwierdzenie tego na forach internetowych, z których wynika, że po ich zastosowaniu wyniki się polepszają albo pogarszają, ale nie wiadomo czy wskutek zastosowania suplementacji, czy może pomimo niej. Generalnie skłaniam się ku tezie, że wynik jest osobniczy i zależy od skuteczności efektu placebo. W moim przypadku efekt placebo był żaden.

>>> Przeczytaj także: Dieta na męską płodność

Po drugie, środki te skutecznie drenują kieszeń. Pamiętać należy, że proces spermatogenezy trwa około 100 dni, więc taki powinien być czas suplementacji, aby jakikolwiek efekt był możliwy do zaobserwowania. Koszt kuracji przez taki czas to, w zależności od wybranego produktu, od około 60 do nawet 300 zł.

Moje doświadczenie podpowiada mi zatem, że gdybym miał tę samą drogę przejść ponownie, to raz jeszcze (i nawet z radością) wprowadziłbym zmiany w diecie – dużo suszonych owoców i orzechów. Kabanosy też są w porządku. Z chęcią także zmobilizowałbym się do większej ilości ruchu.

Całą resztę uważam za legendy. Może tkwi w nich ziarno prawdy, ale brak mi determinacji, aby tego ziarenka poszukiwać. Na pewno w pierwszej kolejności wprowadzałbym takie zmiany, które sprawiają, że czuję się lepiej. W końcu niepłodność sama w sobie już nastrój psuje, więc po co sobie jeszcze wrzucać więcej na barki?

A gacie? Gacie to kwestia wtórna, ale lepiej mi, gdy są luźne.

>>> Przeczytaj także: Narodowy Program Prokreacyjny 2016-2020 bez in vitro. Minister Zdrowia: “Wracamy do korzeni”

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *