Cud, nie cud?
Kilka dni temu media obiegła informacja o rzekomym cudzie eucharystycznym. Nauka wprawdzie zna wytłumaczenie tegoż cudu, ale Kościół nie poddaje się tak łatwo. Wprawdzie pierwsza analiza (prowadzona we Wrocławiu) wypadła dla cudu co najmniej niejednoznacznie, jednak druga (prowadzona przez bardziej zaufany zespół ze Szczecina) potwierdziła z góry założoną tezę o cudzie.
Nie jestem specjalistą od wiary i spraw kościelnych, ale dziwi mnie determinacja, z którą Kościół usiłuje udowodnić sprawy dotyczące wiary. Wszak wiara jest kwestią przekonań i ze swej natury nie wymaga dowodów. Czyżby Kościół zachowywał się niczym niewierny Tomasz?
Wiara stoi w opozycji do wiedzy. Wiara nie wymaga dowodów. Dowody tworzą naukę i wiedzę, nie wiarę. Istotą wiary jest niewiedza, niepewność, zaufanie, przekonanie, kult.
Inaczej według Kościoła sprawa ma się z początkiem ludzkiego życia. Tu, według kościelnych hierarchów, nie potrzeba niczego dowodzić. Wystarczy żywić przekonanie, że człowiek jest człowiekiem od chwili poczęcia. Zygota, blastocysta, co za różnica? To człowiek i koniec. Wprawdzie większość ludzi na Ziemi nie odróżni pod mikroskopem zygoty od komórki naskórka albo żabiego skrzeku, ale to nie przeszkadza twierdzić, że zygota to człowiek.
Początek życia
Wspominam o tym w kontekście bajek dla potłuczonych dzieci o aborcji, która jest oczywistą konsekwencją in vitro. Bo to przecież eugeniczna selekcja zarodków, bo to ich mordowanie. Aj, waj! Ludzie giną w probówkach, biedne niewinne istoty!
No nie. Nie giną. Początek życia ludzkiego jest jednak kwestią wiary i przekonań. Bo nawet to, że naukowcy nie potrafią rozstrzygnąć, kiedy zaczyna się człowiek (często wykorzystywany i dość elegancji argument retoryczny) nie znaczy wcale, że zaczyna się w chwili powstania zygoty. To po prostu znaczy, że granica jest płynna i całkiem prawdopodobne, że nigdy nie uda się jej wyznaczyć w sposób ostry.
Zastanówmy się przykładowo nad inną kwestią – dorosłością. Osiągnięcie pełnoletności ma kluczowe znaczenie. Człowiek wraz z nią zyskuje pełnię praw obywatelskich, na przykład czynne prawo wyborcze. Może zaciągnąć kredyt hipoteczny. Wprawdzie nadal mogą nie wpuścić go do niektórych klubów (ograniczających wiek swoich gości powyżej lat 21, a są też kraje, gdzie do tego wieku w ogóle nie sprzedaje się alkoholu) i nie może zostać senatorem (prawo wyborcze mówi o wymogu ukończenia 30 lat), jednak w myśl prawa stał się dorosły. Tak więc człowiek w wieku 18 lat niby jest dorosły, ale wciąż nie wszystko może. Dość dorosły, aby iść na wojnę i zabijać, nie dość dorosły, aby pełnić niektóre funkcje publiczne.
Istnieją kultury, w których 12-letnia dziewczynka jest wystarczająco dorosła aby wyjść za mąż (często wbrew swej woli) i spółkować ze swoim 40-letnim mężem. Jednak nigdy nie będzie wystarczająco dorosła, aby móc głosować albo prowadzić samochód. Dorosłość jest względna. Prawa i obowiązki z niej wynikające także.
Spoglądając jeszcze inaczej – różnice genetyczne pomiędzy ludźmi wynoszą nawet 0,5%. Pomiędzy ludźmi i szympansami – być może zaledwie 1%, co najwyżej 2. Doprawdy, zróżnicowanie genetyczne pomiędzy ludźmi nie jest wiele mniejsze od różnicy pomiędzy człowiekiem i szympansem. Ja mam uczucie, że równie mi blisko do niektórych ludzi, jak do szympansów. Może zatem czas uznać szympansy za ludzi i nadać im stosowne prawa? No przynajmniej takie same, jak zygotom.
Decydując się na in vitro trzeba mieć świadomość, że prawdopodobnie powstaną w procedurze nadmiarowe zarodki. Ja taką świadomość miałem. Zarodki te są hipotetycznie naszymi dziećmi. Ale mogą nosić w sobie również wady, uniemożliwiające zagnieżdżenia w macicy. Dokładnie tak samo jak w przypadku poczęcia tzw. naturalnego. Więc nie – to nie są jeszcze ludzie.
Na marginesie wspomnę, że w starożytności imiona nadawano dzieciom w wieku kilku lat. Przyczyną była wysoka śmiertelność dzieci. Tak wysoka, iż nikt nie troszczył się o imię dla dziecka przed osiągnięciem pewnego wieku, w którym potomek stawał się społecznie użyteczny. Dziś, dzięki postępowi nauki i medycyny, szanse na przeżycie są tak duże, że często zwracamy się imieniem już do brzuchów.
Osiągając pewnego rodzaju filozoficzne katharsis, potrafię wyobrazić sobie koncepcję, według której człowieczeństwo rozpoczyna się jeszcze przed poczęciem. Mogę wyobrazić sobie, że sam koncept poczęcia człowieka jest już jego początkiem. Wszak czy człowiek nie zaczyna się już w chwili, gdy powiem do żony „zróbmy sobie Kubusia” albo nawet z chwilą podjęcia decyzji, że chcemy mieć Kubusia? Czy to powinno oznaczać, że sam koncept powstania człowieka powinien już podlegać jakiejś formie ochrony prawnej, niczym prawa autorskie?
Człowiek, nie człowiek?
Zero-jedynkowa koncepcja człowieczeństwa, którą posługuje się większość z nas, nie jest ani jedyna, ani nawet najlepsza. Stawanie się człowiekiem jest kontinuum. Nie istnieje moment, w którym człowiek staje się człowiekiem. Nie oznacza to w szczególności, że jest człowiekiem od chwili powstania zygoty. Powiedziałbym raczej, że mały trochę-człowiek staje się coraz bardziej człowiekiem z każdym dniem swojego rozwoju. Tak jak moment stania się dorosłym jest kwestią umowną, również moment stania się człowiekiem jest umowny i zależy od kultury. Innymi słowy – płód jest coraz bardziej człowiekiem, ale nie istnieje jeden moment, w którym człowiekiem się staje.
Tak samo jak z dojrzałością. Ukończenie 18. roku życia wcale nie świadczy o dojrzałości. To też jest proces. Nie istnieje przejście pomiędzy niedojrzały – dojrzały, tak jak nie istnieje ostra granica pomiędzy nie-człowiek – człowiek. Moment stania się dorosłym jest kwestią umowną. Nikt nie określi chwili osiągnięcia dorosłości w sposób obiektywny, nikt obiektywnie dorosły się nie staje z dnia na dzień.
A jak to się ma do cudów eucharystycznych? Ano tak, że Kościół niepotrzebnie dla spraw dotyczących wiary poszukuje dowodów. Jeśli ktoś wierzy, że w Legnicy czy Sokółce wydarzył się cud, to dowodu naukowego i tak nie potrzebuje. Tak jak w przypadku wiary, że człowiek jest w pełni człowiekiem od chwili poczęcia. Jeżeli ktoś jest przekonany, że zygota jest człowiekiem – dowodów na to nie potrzebuje. Pozostali znajdą całą masę (lepszych lub gorszych) kontrargumentów.
Warto jednak mieć na uwadze, że niektórzy tej wiary nie podzielają i mają do tego prawo. Mam prawo w żaden cud nie wierzyć. Mogę nie wierzyć w człowieczeństwo zygot i blastocyst (a w każdym razie nie bardziej niż w człowieczeństwo szympansów). Jedyne o co proszę, aby moje prawo uszanować. Wszak ja nikomu prawa do wiary w cuda nie odmawiam.
Dodaj komentarz