Po 10 latach starań polska piosenkarka urodziła synka

Po 10 latach starań Anna Rusowicz urodziła syna! Jej historia niepłodności

„Nowy przybysz na planecie Ziemia. Dla mnie to magiczna noc pełna spadających gwiazd. Hej nazywam się Tytus i przyszedłem na świat w swoje imieniny” – napisała na swoim Facebooku piosenkarka Anna Rusowicz, informując w ten sposób, że 16 sierpnia, po 10 latach starań, na świat przyszedł jej wyczekany synek. Oto jej historia o niepłodności.

Niepłodność może dotknąć każdego!

Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego (wszak znani ludzie dość często chwalą się swoim nowo narodzonym potomstwem ze swoimi fanami), gdyby nie fakt, że piosenkarka o ciążę starała się ze swoim mężem Hubertem Gasiulem ponad 10 lat.

Kilka miesięcy temu w bardzo szczerym wywiadzie dla Wysokich Obcasów Extra opowiedziała o swojej walce, zwątpieniu, poczuciu niesprawiedliwości, bezradności i upadkach, które przeżywała na drodze do upragnionego szczęścia. I o tym, że w którymś momencie poddała się… zabrakło sił, choć wiara wciąż gdzieś w sercu pozostawała.

Chcę, a nie mogę  – to niesprawiedliwe

O tym, że może mieć problem z zajściem w ciążę, piosenkarka dowiedziała się dość wcześnie. Informacja, którą usłyszała od ginekologa kilkanaście lat wcześniej, że policystyczna budowa jajników nie wróży niczego dobrego dla jej płodności, wryła jej się w pamięć i towarzyszyła przez kolejne lata. Z jeszcze większą siłą powróciła, gdy zaczęła z mężem starania o dziecko, które nie przynosiły rezultatu.

 

Odwiedzałam różne gabinety, kliniki leczenia niepłodności. Tłok jak na Dworcu Centralnym. Mnóstwo par oczekujących w kolejkach. Wcześniej myślałam, że jestem jedyna, osamotniona, wyjątkowo źle potraktowana przez los. Tu nie ma jednej gotowej recepty na spłodzenie dzieci, lekarstwa, każdy przypadek jest inny. Stres związany z niemożnością posiadania potomstwa można porównywać do takich sytuacji, jak śmierć bliskiej osoby, choroba, utrata pracy – mówiła w Wysokich Obcasach.

Rusowicz mówi także, że wraz z kolejnymi niepowodzeniami związanymi z ciążą, rosło w niej poczucie niesprawiedliwości i złości na świat. Na wszystko.


Klasyczne pytanie, które zadaje sobie wiele kobiet, pojawiło się i w głowie piosenkarki: „Jak to możliwe, że chcę mieć dziecko, a nie mam. Inne nie chcą, a mają. Usuwają albo maltretują swoje dzieci?”


Niepłodność zabiera kobiecość

Kobietom, które od wielu lat mierzą się z niepłodnością i brakiem dziecka, nie trzeba tłumaczyć, co niepłodność może zrobić z psychiką. W wielu opowieściach słychać wciąż ten sam wątek: nienawidzę się, nie lubię na siebie patrzeć, nie jestem kobietą, jestem wybrakowana…

 To była droga przez mękę. Nieraz czułam się jak niekobieta. Lekarze prześwietlają cię pod kątem wad, a przecież ciąża to ma być forma cudu. Psychika siada, czujesz się zgnojona. Patrzysz w lustro i zastanawiasz się, czy jesteś kobietą. To rodzi taki żal do siebie samej, że nie dajesz rady. Próbujesz się tłumaczyć, także przed światem, który dziecka od ciebie oczekuje. Czułam się odczłowieczona, to takie podejście “jajo o jajo”, niekończące się terapie hormonalne, zabiegi, wizyty lekarskie itd. No i to podejście lekarzy do problemu, takie czysto techniczne. Masz ochotę krzyczeć i nie możesz, bo chęć posiadania potomstwa to nie leczenie wrzodów żołądka” – opowiadała w wywiadzie.

Nie dam rady dłużej walczyć – odpuszczam

Choć motywacja podczas starań o dziecko jest bardzo ważna, to czasem „Walcz”, „Nie poddawaj się…” – zdania, które słyszą niepłodni, nie pomagają i po wyczerpujących fizycznie i psychicznie kolejnych etapach nieudanych procedur, niejedna para powiedziała: stop, koniec, nie dam rady żyć tylko pod dyktando niepłodności.  I paradoksalnie, to właśnie na tym etapie wiele z nich zobaczyło upragnione dwie kreski na teście ciążowym.


Oderwanie się od spraw związanych z leczeniem, włączenie umysłu w tryb „slow”, dostrzeganie zalet codzienności, w której nie ma dziecka, często powoduje, że ściśnięta i napięta psychika zaczyna puszczać, a co za tym idzie ciało zaczyna się rozluźniać i zupełnie inaczej funkcjonować.


Anna Rusowicz wyznaje, że w którymś momencie i ona się poddała.

“W listopadzie ubiegłego roku wracaliśmy ze Szklarskiej Poręby, był akurat superksiężyc, wjechało w nas z całym impetem inne auto. Uderzyłam głową w belkę, wylądowałam w szpitalu. Otarłam się o śmierć, miałam strasznego doła. Straciłam matkę w wypadku, tak samo uderzyła głową w ramę, nie miała nawet jednej rany, jednego siniaka, zginęła od takiego uderzenia. Nie rozumiałam, dlaczego mnie coś bardzo podobnego spotkało. Gdy doszłam do siebie, wróciłam na scenę, poddałam się, nie chciałam już tak żarliwie walczyć o ciążę. A wtedy się okazało, że ona już tam jest. Mogę własnym życiem świadczyć, że dziwne rzeczy się zdarzają”.

16 sierpnia 34-letnia Anna Rusowicz urodziła Tytusa i dołączyła do grona szczęśliwych mam. Jej historia to także dowód na to, że szczęście potrafi przyjść w najmniej oczekiwanym przez nas momencie. I w to naprawdę warto wierzyć.


PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

Oto eksperyment, który pomoże ci bez stresu i strachu zajść w ciążę

 

 


Polonistka, dziennikarka, redaktorka. Specjalizuje się w tematyce: ciąża, parenting, niepłodność, dieta propłodnościowa. Email: redakcja@brubenpolska.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *