Najgorsze są chyba święta. Rodzinne biesiadowanie przy wspólnym stole, podczas którego w powietrzu wyczuwa się ciężkość spotkania. Pytania o powiększenie rodziny, aluzje i puszczane mimochodem słowa. Czy święta są dobrym czasem, aby powiedzieć rodzinie o adopcji dziecka? A co z pracodawcą – powiedzieć, czy ukryć ten fakt?
Święta – radosny, więc trudny czas dla niepłodnych
Podczas świąt możecie poczuć się dosyć nieswojo. Te pełne troski spojrzenia, mało zabawne żarciki, życzenia “Zdrowia, szczęścia i całej gromadki dzieci” – i opowieści o wszystkich ciążach w okolicy, cichnące gwałtownie na wasz widok. Rok w rok powtarzane te same pytania: “A kiedy dziecko?”, “Czy to już nie najwyższy czas?”, “Na co Wy jeszcze tak w ogóle czekacie?” Rzucane niby mimochodem teksty odnośnie “dorobkiewiczów, dla których kariera jest ważniejsza niż założenie rodziny”. Dobre rady wiekowych ciotek na temat odpowiedniej diety, trybu życia, najbardziej optymalnych pozycji i wszelkich ogólnodostępnych metod wspomagania rozrodu… Rady, których rzecz jasna żadna z udzielających ich osób nigdy nie miała okazji przetestować na własnej skórze – ponieważ problem niepłodności nigdy jej nie dotyczył, a kolejne dzieci pojawiały się jedno po drugim, niczym króliki wyskakujące z kapelusza iluzjonisty.
I to słynne “musicie wyluzować” – chyba jeden z najbardziej „ulubionych” tekstów każdej niepłodnej pary. Na wakacje pojechać, koniecznie do egzotycznych krajów. Wina się napić, a potem jeszcze intensywniej “przystąpić do działania”. Wziąć przykład z krewnych X albo sąsiadów Y, którzy wciąż od nowa entuzjastycznie dokładają swoje kolejne cegiełki do wyżu demograficznego.
Doprawdy, to takie żenujące! – czyli z rodziną dobrze wyglądamy na zdjęciach
I właśnie dlatego jestem zwolenniczką mówienia zupełnie wprost – zarówno o samych problemach z płodnością, jak i o ewentualnych planach adopcyjnych. Takie jednoznaczne i klarowne postawienie sprawy naprawdę mnóstwo rzeczy ułatwia – ucina rodzinne dyskusje i spekulacje, dementuje wyssane z palca plotki i rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Co więcej, to właśnie spotkanie przy świątecznym stole wydaje mi się okazją wręcz idealną ku temu, by zapoznać resztę rodziny z waszymi zamiarami i perspektywami na najbliższą przyszłość (stąd też niniejszym tekstem postanowiłam podzielić się z wami akurat teraz – kiedy do świąt już niedaleko, a kolejna taka sposobność może się w najbliższym czasie nie powtórzyć).
Po pierwsze, wszyscy zgromadzeni są w jednym miejscu – więc nie trzeba potem każdemu z osobna tłumaczyć, uświadamiać, prowadzić indywidualnie ku oświeceniu. Po drugie, można wychylić uprzednio, dla kurażu, lampkę (lub więcej) wspomnianego już wcześniej wina. Po trzecie, podobno świąteczna atmosfera sprzyja wybaczaniu i pojednaniu, więc z całą pewnością zostaną wam przebaczone te wszystkie kęsy i ości z karpia, którymi nieomal udławią się obecni, zanim jeszcze zdąży wybrzmieć wasze wyznanie.
A tak zupełnie poważnie…Wiecie co? Czasami te nasze przymiarki do adopcji okazują się zdecydowanie bardziej sensacyjne dla nas samych, niż dla ludzi z naszego otoczenia.
Bo oni często już gdzieś tam po cichu podejrzewają, przeczuwają, domyślają się – zwłaszcza ci, z którymi jesteśmy szczególnie blisko… Zatem niejednokrotnie możemy się zdziwić bardziej niż ktokolwiek inny, kiedy po wyartykułowaniu tego “szokującego” komunikatu usłyszymy od babci lub dziadka: „Wiem, wnusiu. My już od dawna o tym rozmawialiśmy – i tylko czekaliśmy, kiedy sami będziecie chcieli nam powiedzieć.”
Czy warto rozmawiać o adopcji z pracodawcą?
Zatem, sprawa rodziny “załatwiona”. Trochę inaczej przedstawia się moim zdaniem sytuacja z pracodawcą. Tutaj informowanie o adopcji dziecka nie zawsze jest wskazane, nie zawsze bezpieczne, nie zawsze gwarantuje nam wysoki poziom empatii i zrozumienia. Mówiąc krótko i bardzo oględnie – nie każdy pracodawca na taką prawdę i nasze pełne zaufanie zasługuje (co zresztą na każdym kroku powtarzali nam pracownicy naszego ośrodka adopcyjnego – i radzili, by akurat w przypadku przełożonych dawkować te informacje niezwykle ostrożnie i umiejętnie).
Jak wiadomo, przysposobienie równa się macierzyństwo – a macierzyństwo równa się urlop i często również ogromny “kłopot” dla firmy. Dlatego też czasami mówiąc o swoich zamiarach otwarcie – jednocześnie narażamy się na nieprzyjemności lub nawet ryzykujemy utratę pracy pod byle pretekstem (a przecież stabilne zatrudnienie jest nam jednak potrzebne, by uzyskać kwalifikację w ośrodku).
Wszystko oczywiście zależy od tego, jakim gatunkiem człowieka jest nasz pracodawca, ale pewnie zdążyliśmy już go trochę poznać i mniej więcej wiemy, jakiej reakcji możemy się po nim spodziewać. Jeżeli intuicja podpowiada nam, że z naszej szczerości i otwartości mogą wyniknąć jakiekolwiek zawirowania i przykre konsekwencje na gruncie zawodowym, może lepiej przemilczeć i postawić szefa już przed faktem dokonanym, dostarczając mu wniosek o urlop wraz z zaświadczeniem z sądu o przysposobieniu? (Oczywiście przy założeniu, że po macierzyńskim czy wychowawczym już nie będziemy chciały do tej pracy wrócić).
Prawda jest taka, że w sytuacjach zawodowych czasami musimy wybierać: szczerość lub zwolnienie – i niekiedy nie ma tu miejsca na skrupuły czy wyrzuty sumienia wobec osoby, która zwyczajnie nie jest warta dzielenia się z nią tak istotnymi szczegółami z naszego prywatnego życia…
Polecamy także:
Adopcja to nie casting na świętych. Jak w praktyce wygląda wybór dziecka?
Czy z adopcją dziecka rzeczywiście trzeba się „pogodzić”?
Krysia: Powiem wam, dlaczego nie chciałam in vitro i jestem adopcyjną mamą
Dodaj komentarz