“Przestałam się starać” i dziś czekam na drugie dziecko

W Polsce wpływ psychiki na płodność wciąż bywa bagatelizowany, a kłopotów z zajściem w ciążę szuka się tylko po stronie biologii. Joanna jest mamą 4-letniej Zosi, a za trzy miesiące na świat przyjdzie Ignaś. Tryska szczęściem i energią, w niczym nie przypomina zestresowanej, skulonej w sobie kobiety sprzed 6 lat.

 

Z mężem poznali się na studiach, byli parą przez kilka lat, a zaraz po obronie – Tomasz oświadczył się Joasi, mówiąc, że lepszej i piękniejszej matki dla swoich dzieci nie znajdzie na całym świecie. Romantyk – pomyślała, takiego też ze świecą szukać. Zgodziła się, ale nie spieszyli się ze ślubem, nie musieli, nikt nie wywierał presji, do niczego też nie potrzebowali zaświadczeń. Joanna jednak – co ustalili wspólnie – odstawiła antykoncepcję, a jakby zaszła w ciążę przed ślubem, nic się absolutnie nie stanie.

Oboje chcieli mieć dziecko, zresztą często o tym rozmawiali. Tomek jest jedynakiem i od kiedy zaczął poważnie myśleć o życiu, wiedział, że jeśli spotka kobietę swego życia, będzie chciał mieć z nią więcej niż jedno dziecko. – To nieprawda, że jedynak ma jak u Pana Boga za piecem – mówi. Owszem, rodzice poświęcają czas tylko tobie, masz pewnie więcej zabawek, pewnie i wolno ci ciut więcej. W domu nie ma kłótni o samochodzik albo klocki. Ale poczucia samotności z czasów dzieciństwa nikt mi nie wymaże chyba z głowy do końca życia. Tej zazdrości, gdy do piaskownicy przychodzili starsi bracia albo siostry moich kolegów – mówi Tomasz.

Joanna z kolei ma aż troje rodzeństwa – dwie starsze siostry i młodszego brata, który właśnie kończy studia. W jej domu zawsze było głośno, raczej radośnie, choć gdy mamie puszczały nerwy, potrafiła nie panować nad tym, co mówi. – Pamiętam kilka sytuacji, w których mama krzyczała, że za dużo nas w tym domu i że gdyby ojciec nie był takim egoistą, skończyłoby się na przykładnej parce. Choć kochała nas nad życie i nieba przychylała, potrafiła mówić o nas „banda bachorów”, co pewnie miało być zabawne – wspomina Joasia.

Po roku od zaręczyn postanowili się pobrać. Skromnie, nad morzem, w gronie tylko najbliższej rodziny i znajomych. Było cudownie, romantycznie – tak jak miało być. – No to teraz chyba dziecko – rzuciła babcia Joanny, do której przyłączyło się jeszcze kilka życzliwych osób. – Nie unikamy tematu, babciu, działamy – odpowiedziała, ale już wtedy zaczęła się obawiać, że niekoniecznie musi to nastąpić tak szybko.

Przez rok po tym, jak odstawiła tabletki, nie unikali zbliżeń, co więcej – nie sprawdzała nawet dni płodnych. – Co będzie, to będzie, a przecież chcieliśmy – mówi. Trudno jednak było nazwać to staraniami, a raczej spontaniczną miłością, z której spontanicznie mogło przyjść na świat ich pierwsze dziecko.

Jednak po ślubie oboje uznali, że nie będą zwlekać. Tomasz miał doskonałą pracę, Joanna też nie mogła narzekać, mieszkanie dostali od dziadków. Idealna sytuacja, tylko pozazdrościć.

Po kolejnym roku nadal jednak nic. Na Joannę padł blady strach. Poczuła, że coś jest nie tak. Postanowiła wycelować w sam środek owulacji. Śmiali się z Tomkiem, że zaraz zaczną dzwonić do siebie do pracy i spotykać się w pół drogi, bo tak pokażą wyliczenia. Nawet nie przypuszczali, jak bliscy są tej wersji.

Zdrowa jak ryba, płodny jak ogier

Po półtora roku bezowocnego seksu, Joanna w tajemnicy przed Tomkiem poszła do lekarza. Zrobiła wszystkie badania, których wyniki mogłyby wskazać na jakiś problem po jej stronie. W między czasie rodzina zaczęła dopytywać o wnuki. Tomek też coraz częściej pytał, czy dostałam okresu, licząc, że tym razem zobaczy pozytywne dwie kreski na teście – mówi. Wyniki badań ją załamały: okazało się, że jest zdrowa jak ryba, płodna jak kotka. – Dlaczego się załamałam? Bo wydawało mi się, że to oczywiste, że w takim razie to Tomek ma problem, a ja nie będę potrafiła mu tego powiedzieć – wspomina. I nie powiedziała. Po trzech kolejnych miesiącach – Tomasz podjął temat. Był delikatny, ale dosadny. Powiedział: chyba mamy problem. To nie możliwe, by po takim czasie nadal nic się nie działo. Musimy iść do lekarza.

To wtedy Joanna powiedziała, że już podjęła ten temat, a wyniki wskazują, że jeśli jest problem, to nie po jej stronie. Tomasz nie zdradził po sobie tego, jak bardzo się przestraszył. Bez namawiania i zwłoki poszli do lekarza. Tym razem to on zrobił wszystkie badania. Nie było mowy o pomyłce – od razu postawili na dobrą klinikę. Wyniki badań były jasne i przejrzyste: ogier rozpłodowy pierwszej klasy. Wszystko idealnie, żadnych odchyleń, podręcznikowe parametry płodności.

Szczęście i ulga Joasi i Tomka mieszały się jednak ze zdumieniem. Jak to możliwe? Gdzie leży problem. Od tamtego momentu zaczęli starania ze zdwojonym zaangażowaniem. Rano, po południu, tak – w ciągu dnia. Przeszli na odpowiednią dietę, Joanna zaczęła też jeszcze dokładniej zestawiać parametry reakcji organizmu: temperatura, śluz, już nie dni, ale godziny cyklu. A jednocześnie odczuwała coraz większy stres. Irracjonalnie czuła, że czas jej ucieka, że bierze udział w jakichś zawodach, że biegnie, ale nogi ma jak ze stali. Coraz częściej popadała w skrajne emocje. Seks stał się czymś mechanicznym – raz, dwa i po zabawie. Wieczorami, zamiast jak dawniej oglądać głupawe komedie, obkładała się książkami na temat macierzyństwa i poradnikami  w stylu „Jak zajść w ciążę”. Zaczęli tracić ze sobą emocjonalny kontakt. Po kolejnym roku – ich relacja przypominała bardziej napięcie przed rozwodem niż radosne oczekiwanie na dziecko.

Gdy ciało jest zdrowe, a dusza chora

To starsza siostra Joanny zasugerowała, że powinna pójść do psychologa. Że widzi u niej symptomy depresji. Że nawet jeśli nic ta wizyta nie zmieni, z pewnością też jej nie zaszkodzi. Podobnie jak do lekarza, tak i do psychologa poszła w tajemnicy przed mężem. Miała świadomość, że dzieje się coś złego, że jeśli w porę tego nie przerwą, nie będzie już mowy ani o dziecku, ani o wspólnym życiu. – Na pierwszej wizycie nie byłam w stanie się otworzyć, zdawkowo opowiedziałam, w czym może być problem – opowiada Joanna. Psycholog zaprosił ją na kolejne spotkanie. Do tego czasu miała napisać na kartce, co jest dla niej w życiu priorytetem. Na czym jej najbardziej zależy i czego się najbardziej boi. Poprosił też o jedno wspomnienie z dzieciństwa, które najbardziej zapamiętała.

Na kartce znalazły się: dziecko, samotność i… „za dużo was w tym domu” – zdanie matki, które powracało w najmniej oczekiwanych momentach.

Terapia trwała ponad pół roku. Tomasz wiedział, nie miał nic przeciwko. Ich starania o dziecko jednak przygasły, podobnie jak gasło uczucie. Joanna bardziej niż brak i niemożność zajścia w ciążę, przerobiła z psychoterapeutą całe dzieciństwo, pootwierała okna do przeszłości i zrobiła solidne wietrzenie. Z każdym spotkaniem uświadamiała sobie, jak wiele lęków wyniosła z domu rodzinnego, jak wiele pojedynczych i wówczas niepozornych zdań zarówno rodziców, jak i rodzeństwa,  miało wpływ na to, jak reaguje na rozmaite sytuacje w dorosłym życiu. „Za dużo was w tym domu” to dla niej tak naprawdę „O ciebie jedną za dużo…”, a w związku z tym: wciąż muszę się starać, udowadniać, że to nieprawda.

Nie za wszelką cenę

I w końcu coś w niej pękło. Postanowiła zacząć od nowa – sama ze sobą, przede wszystkim spokojnie, bez napięcia. Terapeuta zalecił wspólny z mężem wyjazd, zmianę otoczenia, restart małżeński. Poprosiła więc Tomasza, by pojechali nad morze. Tydzień sam na sam, z dala od tego hałasu, pędu, kłopotów. Dużo rozmawiali, także o braku dziecka. Uznali, że nie będą się na razie tym przejmować, że są młodzi, że to, co ich połączyło przecież dzieckiem nie było, a jeśli chcą je mieć, to muszę przywitać je jako przede wszystkim kochający się ludzie. – Daliśmy sobie szansę na powrót do dawnej naszej relacji – mówi Joanna. – Na szczęście dzban nie był rozbity, a jedynie lekko się poprzecierał, co nadało mu szlachetnego wyglądu – śmieje się. Tomek przestał pytać o kreski na teście, Joanna odstawiła kalendarzyk, a poradniki pochowała do pudła i wyniosła do piwnicy.

Po czterech miesiącach od wyjazdu. – To była sobota, mieliśmy jechać na wesele znajomych, mnie jednak od kilku dni było bardzo niedobrze. Podejrzewałam, że mogłam mieć wirusa jakiejś grypy żołądkowej – wspomina Joasia. Tomek jednak wyciągnął jakiś pozostały z dawnych czasów  test ciążowy i z uśmiechem kazał mi pójść do łazienki. Pomyślałam: i znów się zaczyna. Po 5 minutach już wiedzieli, że i oni mają powód do wesela..

Zosia ma dziś 4 latka, podobna jest do Tomka. Asia ma nadzieję, że Ignaś nieco bardziej się wda w mamę. – Za bardzo chciałam – mówi. Za bardzo chciałam udowodnić, że znów jestem do czegoś potrzebna, że znów potrafię zrobić coś, co sprawi, że nikt nie będzie mówił: „o ciebie jedną tu za dużo”, zablokowałam się, choć nie wiedziałam o tym. Gdy ciało jest zdrowe, a dusza chora – niczego nie osiągniesz. Odblokuj się. Dla siebie i dla innych. Dziecko to nie jest zadanie do wykonania!

Zdaniem psychologa

W Stanach Zjednoczonych od lat prowadzi się zakrojone na szeroką skalę badania na temat wpływu psychiki na poczęcie dziecka. W Polsce zaś problem bywa bagatelizowany, a kłopotów z zajściem w ciążę szuka się tylko po stronie biologii. Tymczasem bardzo często 90 proc. par, które bezskutecznie starają się o dziecko, potrzebuje pomocy psychologa. Z kolei 30 proc. z nich ma tzw. blokadę psychiczną, którą powodują stres, napięcie czy problemy w relacji z rodziną. A stres – choć słowo już wyświechtane – naprawdę potrafi zdemolować nasz organizm. Podnosi ciśnienie, ale może też rozregulować gospodarkę hormonalną organizmu. W przypadku przewlekłego stresu nie ma już mowy o unikaniu tematu wizyty u psychiatry czy psychologa, bo zapewne konieczna będzie psychoterapia, która w połączeniu z leczeniem może ułatwić zajście w ciążę.

Jest mnóstwo przykładów kobiet, które – po wielu latach leczenia niepłodności, kiedy lekarze już właściwie nie dają żadnych szans – zachodzą w ciążę. Badania prowadzone przez ekspertów mówią, że przesadne skupienie się na posiadaniu dziecka, podporządkowanie wszystkich myśli i działań temu jednemu celowi, sprowadzenie seksu do niemal mechanicznej czynności mogą utrudniać poczęcie dziecka.

U wielu par to właśnie pewne „odpuszczenie sobie”, pogodzenie się z niemożnością posiadania dzieci albo decyzja o adopcji powoduje, że niemal natychmiast pojawiają się dwie kreski na teście ciążowym.

 

 

PRZECZYTAJ TAKŻE:

 

Niepłodność idiopatyczna a skuteczność in vitro – pewność czy strzał na chybił trafił?

Niepłodność idiopatyczna a skuteczność in vitro – pewność czy strzał na chybił trafił?

 


Polonistka, dziennikarka, redaktorka. Specjalizuje się w tematyce: ciąża, parenting, niepłodność, dieta propłodnościowa. Email: redakcja@brubenpolska.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *