W końcu zdecydowałam się na in vitro, a potem usłyszałam, że dziecko może być chore

Kilka długich lat ciężkiej walki o dziecko, nagle jeden z wyników bety HCG okazuje się być pozytywny. Niestety, to tylko błąd w laboratorium. Walka trwa dalej. Nareszcie refundowany przez rząd zabieg in vitro przynosi oczekiwany skutek. Ania jest w ciąży. Radość niesamowita. I kolejny cios – badania genetyczne wskazują na duże ryzyko wystąpienia u dziecka zespołu Downa. Jednak nie poddają się – lekarz wykluczył chorobę. Odetchnęli z ulgą.

Z tyloma problemami muszą zmagać się niepłodne pary. Tym razem walka okazał się zwycięska. Krzyś skończył właśnie 3 miesiące i jest pięknym, zdrowym chłopcem. Jak się czuje świeżo upieczona mama?

Anna Z.: Jesteśmy kolejną, szczęśliwą parą, która dzięki rządowemu programowi refundacji in vitro ma teraz już 3-miesięcznego Krzysia. Nieskromnie powiem, że jest to najpiękniejsze i najukochańsze dziecko na świecie. Jest zdrowy, oprócz standardowych problemów typu kolki nie mamy na co narzekać. Aha i dla wtajemniczonych – Krzyś nie ma bruzdy (śmiech). Jego przyjście na świat wywróciło mi wszystko do góry nogami. Należę do osób bardzo zorganizowanych i terminowych – jestem typową perfekcjonistką, jednak, gdy narodził się Krzyś to nagle przestałam nią być. Nasze życie jest inne, zmieniły się priorytety, a mój perfekcjonizm i ręczniki poskładane w kostkę to zamierzchła przeszłość.

Wasza niepłodność to niepłodność idiopatyczna, czyli niewyjaśnionego pochodzenia. Nie uważasz, że ten rodzaj niepłodności jest jednym z trudniejszych? Lepiej jest chyba znać konkretną przyczynę niepłodności – wtedy przynajmniej istnieje realna szansa, żeby ją wyleczyć…

Dobrze powiedziane. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że teoretycznie jesteś zdrowa, wyleczona. Mąż ma wyniki tak dobre, że z powodzeniem mógłby zostać dawcą. A ciąży jednak nie ma. Mijają miesiące, lata, chodzisz na monitoringi i jesteś wręcz pewna, że teraz to już na 100 proc. wam się uda. Progesteron po owulacji jest tak wysoki, że można nim obdarować dwie kobiety…Jednak, gdy robisz test, nie dowierzasz. Widzisz wynik bety HCG i znów płaczesz, bo się nie udało. Oczywiście, że lepiej znać konkretną przyczynę, żeby nie błądzić po omacku. Włączasz leki i udaje się. U nas niestety tak nie było… Jesteśmy przypadkiem pary z niepłodnością idiopatyczną i doskonale wiemy, że wbrew powszechnej opinii, to nie do końca tak, że pary blokują się same.

Nic mnie bardziej nie denerwowało podczas starań, jak powtarzane słowa przyjaciół: „Wyjedźcie, wyluzujcie się, zajmijcie się czymś, nie myślcie”. Łatwo to mówić, jednak jak to zrobić?

Czy ktoś chory jest w stanie nie myśleć o swojej chorobie, jest w stanie przejść obojętnie na wieść o kolejnej ciąży w rodzinie? Oczywiście cieszysz się, bo ich kochasz i życzysz im jak najlepiej, ale przychodzisz do domu i wyjesz w poduszkę, nie płaczesz – wyjesz. I w końcu zasypiasz ze zmęczenia.

Pomimo tego, że mam synka, to do dziś nie wierzę, że istnieje coś takiego jak niepłodność idiopatyczna. Uważam, że musiał być gdzieś problem, a in vitro po prostu sobie z nim poradziło.

Zanim urodziłaś Krzysia wasza droga starania się o dziecko była długa. Z jakich metod korzystaliście zanim zdecydowaliście na zabieg in vitro?

Na początku postawiliśmy na głośną dziś naprotechnologię, czyli obserwację własnego ciała, cyklu, wczuwanie się w siebie. Niestety straciliśmy tym sposobem 2 lata naszego życia… To dowód na to, że naprotechnologia nie jest rozwiązaniem dla wszystkich i nie wszystkim może pomóc. Uważam, że nie jest też, jak wielu mówi, alternatywą dla in vitro. Bo niby jak może pomóc w przypadku niedrożnych jajowodów, albo ich braku?

Warto jednak podkreślić, że każdy z nas, przystępujących do in vitro stosował na początku naprotechnologię. Przecież nikt nie idzie do kliniki i nie decyduje się na IVF po dwóch miesiącach starań i obserwacji swojego cyklu. Wbrew pozorom, in vitro to olbrzymia ingerencja w organizm kobiety. Jednak jeśli nie ma innej możliwości, według mnie nie należy z tego rezygnować.

W naszym przypadku naprotechnologia zawiodła. Kolejnym etapem było sprawdzenie drożności jajowodów. Wynik: wszystko w porządku, więc zaczęliśmy monitoringi na cyklu naturalnym, potem stymulowanym. Do dzisiaj mam dreszcze jak wspominam USG o 5 czy 6 rano, trwające 5 minut po 10 razy w miesiącu albo jazdę o północy w poszukiwaniu otwartej apteki mającej Pregnyl i czekający do 1 w nocy lekarz, aby mi go podać. Tak minął kolejny rok naszego starania. Później była jeszcze laparoskopia. Potem rekonwalescencja i znów informacja, że statystycznie teraz mamy największe szanse. Niestety tylko statystycznie. Podeszłam do pierwszej inseminacji. 4 pęcherzyki. I znów nic… Spróbowaliśmy stymulacji gonadotropinami, wydane 2 tys. w aptece i kolejna inseminacja, po 14 dniach beta i… jestem w ciąży! Beta HCG 119, za 48 h powtórka i HCG 1 – laboratorium miało zepsuty sprzęt.

I wtedy powiedziałaś dość? Dlaczego zdecydowaliście się na in vitro?

Tak, a wiesz czemu? Dlatego, że od 3 lat moje życie było podporządkowane tylko mojemu cyklowi, wizytom lekarskim, USG i seksem na godzinę. Nie mogliśmy zarezerwować wakacji, bo a nuż widelec będę w ciąży. Cały nasz budżet pochłaniały wizyty lekarskie, zabiegi, badania i leki. Wtedy mąż namówił mnie na zmianę lekarza.

Miała to być nasza ostatnia wizyta i decyzja, że odpuszczamy. Tak się nie stało. Po wizycie okazało się, że otrzymaliśmy wstępną kwalifikację do refundowanego in vitro.

Wcześniej nigdy nie myślałam o in vitro, bo i po co? Ja nie będę mogła mieć dzieci? A niby czemu? Jestem młoda, zdrowa, mam 5 rodzeństwa, więc nie jestem genetycznie obciążona niepłodnością. Podczas tych lat starań o dziecko przewertowałam mnóstwo książek, stron internetowych, rozmawiałam z wieloma kobietami na temat niepłodności i siłą rzeczy temat IVF wciąż istniał. Przystępując do niego, byłam w pełni świadoma tego, jak wygląda procedura. Uważam, że to była najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęliśmy. Decyzja, dzięki której nasz Krzyś jest na świecie.

In vitro wywołuje wiele kontrowersji. Co mówi się o nim w twoim otoczeniu, wśród znajomych, rodziny?

Obracam się wśród ludzi, którzy mnie rozumieją, którzy mają podobne poglądy i spojrzenie na świat i nigdy nie doświadczyłam z ich strony jakiejkolwiek uszczypliwości na temat in vitro. Wszyscy zgodnie twierdzą, że zabieg powinien być dozwolony i refundowany. Kontrowersje wzbudza głównie w kręgach katolickich. Myślę, jednak, że kościół w tej kwestii nie ma prawa się wypowiadać, bo co on może wiedzieć na temat niepłodności, niemożności posiadania potomstwa i bólu z tym związanego? Nazywa mrożenie zarodków wyrafinowaną aborcją… Nie rozumiem jak można to porównać do aborcji. Te zarodki przecież są i czekają na swoją kolej. My również pozostawiliśmy w klinice jeden zarodek – blastkę z 7 doby. Wrócimy kiedyś po naszą pociechę.

Przeszliście długą drogę. Jaki moment w tej całej walce był najcięższy?

Najcięższych momentów było wiele, a to negatywne testy, wyniki bety HCG, zastrzyki, punkcja, potem czekanie na informacje czy udało zapłodnić się komórki. Ciężki był czas oczekiwania na rezultaty, a potem ciąża, która wcale nie należała do najłatwiejszych. Podczas badań prenatalnych wyszło, że istnieje duże prawdopodobieńtwo, że nasze dziecko będzie miało zespół Downa. Tak się złożyło, że ta informacja zbiegła się ze świętami – całe były przepłakane… Po nich skonsultowaliśmy wynik ze znanym z badań genetycznych krakowskim lekarzem i on na szczęście wykluczył chorobę. Badania połówkowe również. Ale aż do dnia porodu w głowie kłębiły się różne myśli.

To były ciężkie chwile. A przypominasz sobie jakieś szczęśliwe dni?

Oczywiście! Były dwa takie momenty. Zapadły mi głęboko w pamięć. Pierwszy z nich to ten, gdy usłyszałam bicie serca mojego dziecka na USG. Drugi natomiast, gdy usłyszałam krzyk Krzysia podczas porodu. Do końca życia będę dziękować Bogu (bo wbrew temu, co mówi kościół wierzę, że Bóg chciał, by Krzyś pojawił się na świecie, nawet dzięki in vitro), że go mamy, że pomimo ciężkich chwil, które razem przeszliśmy jesteśmy teraz szczęśliwą rodziną.

Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

Polecamy także:

4 lata walki i zwycięstwo. Córka to ich medal za wytrwałość

Nie taki diabeł straszny, czyli jak w praktyce wygląda in vitro

Bezsenność i niepłodność. 6 sposobów, które pozwolą ci szybko zasnąć

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *