4 lata walki i zwycięstwo. Córka to ich medal za wytrwałość

16 maja 2012 r. o godzinie 10 świat Ani zatrzymał się na chwilę. Po 4 latach ciężkiej, heroicznej walki o dziecko, usłyszała krzyk swojego małego cudu. Ania wspólnie z mężem nigdy nie ukrywali faktu, że skorzystali z in vitro. Są wdzięczni lekarzom za pomoc, ponieważ to dzięki nim spełniło się ich największe marzenie.

Wasza 4-letnia walka zakończyła się zwycięstwem. Otrzymaliście za nią wspaniały medal – Amelkę. Jak wspominasz te 4 lata?

Ania: Nasza walka trwała 4 lata. Płacz, złość i bezradność niemal codziennie brały górę. Przez 4 lata, minimum raz w tygodniu, wracałam z kliniki zalana łzami. Zadawałam sobie pytanie: Dlaczego właśnie my? Byłam przekonana, że bylibyśmy dobrymi rodzicami, przecież tak bardzo się kochamy. Gdy w klinice widziałam mamy z brzuszkiem, patrzyłam się na nie jak zahipnotyzowana. Zadawałam sobie pytanie, czy ja też będę tak wyglądać, czy będzie mi dane zostać matką i usłyszeć: ,,Mamo, kocham cię”. Tak bardzo tego pragnęłam. W naszej walce przeszliśmy przez 5 inseminacji. Wszystkie niestety nieudane. Potem były jeszcze 4 kriotransfery – czwarty bez nadziei, jednak okazał się udany.

Nie wierzyliście, że tym razem wam się uda?

14 dnia po kriotransferze nie spałam całą noc. O 4 rano zrobiłam trzy testy – wynik: jedna kreska.

I znów wściekłość, że kolejny raz się nie udało, że nie zostaniemy rodzicami. Był płacz i złość. Mąż stał obok, przez chwilę nie odzywał się aż zaczął pocieszać i mówić, że jutro powtórzymy test.

Zadzwoniłam do koleżanki i powiedziałam, że znowu nic z tego nie wyszło. Kochana, płakała razem ze mną, ale dała mi nadzieję mówiąc: „Zrób jutro test. Ja też tak miałam, jutro może być już widać, nie poddawaj się.” Na drugi dzień powtórzyłam test. JEST! Widziałam, w tamtym momencie bardzo chciałam widzieć tą drugą, bladą kreskę… Na szczęście mąż też ją widział. O 9 pojawiłam się w klinice na badanie HCG – wynik bety okazał się niski, jak na ten dzień. Lekarz ostudził moją radość. Oznajmił, że coś się dzieje lub działo, ale może być tak, że zarodek właśnie obumiera. Zalecił powtórzyć badanie kolejnego dnia.

Nadzieja wróciła? Wierzyłaś w sercu, że jednak się udało?

Wierzyłam, a nawet rozmawiam z brzuszkiem. Z boku może to wydawać się dziwne, jednak ja mu mówiłam: „Nie poddawaj się kruszynko. Powalcz razem z nami!” I gdy kolejnego dnia, badanie HCG wykazało wysoką betę, łzy same lały nam się z oczu. Zdziwiony lekarz określił to słowami: ,,Ale wystrzeliła do góry, chyba chce zostać z wami.” Wyszliśmy z gabinetu zapłakani, pacjenci na korytarzu patrzyli na nas z litością i smutkiem. Jedna dziewczyna nawet podeszła, żeby mnie wesprzeć, a ja tłumaczyłam, że właśnie się udało i jestem w ciąży i że to łzy szczęścia. 4 lata ciężkiej i kosztownej walki sprawiły, że czuję się dumna. Dumna, że to wszystko wytrzymaliśmy, dzięki wsparciu rodziny, przyjaciół i kliniki.

Wasz trud został wynagrodzony. Wróćmy jeszcze do etapu stymulacji, bo tutaj też wiele przeszłaś…

To fakt, przeszłam ciężką stymulację. Zastrzyki były bolesne, a mój brzuch fioletowy jak śliwka węgierka. Hormony we mnie szalały. Bardzo ciężko to wszystko przechodziłam. Miałam huśtawki nastroju, raz był płacz i tłuczenie talerzy, krzyki, a za chwilę cisza i spokój. Podziwiam mojego męża i rodziców, że to wszystko wytrzymali. Kocham ich za to, bo to był dla mnie faktycznie bardzo trudny czas.

Ostatecznie wyprodukowałam 16 pęcherzyków i już wtedy lekarz powiedział, że za dwa dni nie będzie u mnie transferu, bo zostałam przestymulowana. Z 16 pęcherzyków zapłodniło się 10, więc była duża szansa na ciążę.

Jednak po kilku dniach tak bardzo bolał mnie brzuch, ból promieniował aż do kręgosłupa, nie mogłam chodzić i zwijałam się z bólu. Wytrzymałam w takim stanie do wieczora, po czym zadzwoniłam do kliniki. Natychmiast kazano mi przyjechać do lekarza, mimo iż klinika była już zamknięta. Dostałam skierowanie do szpitala. W szpitalu z tego bólu, straciłam kontakt z rzeczywistością, więc nie bardzo pamiętam już co tam się dalej działo. Później miałam badanie histeroskopii i usuwanie polipów z jamy macicy. Cała rekonwalescencja trwała pół roku i dopiero po tym okresie mogliśmy podejść do pierwszego kriotransferu.

Najważniejsze, że cała historia skończyła się dobrze. A jak przebiegała ciąża? Macie teraz cudowną, śliczną córeczkę. Powiedz nam coś więcej o niej.

Ciąża przebiegała bardzo spokojnie, nie było żadnego zagrożenia. Cały czas byłam pod okiem zaufanych lekarzy. Poród zakończył się cesarskim cięciem, jednak tylko ze względu na to, że nasza Amelka była dużą dziewczyną. Ważyła 3,780 kilogramów i mierzyła 56 centymetrów. Nasza córka urodziła się zdrowa. Otrzymała 10 pkt w skali Apgar. Rozwija się prawidłowo, wręcz książkowo. Jest bardzo wesoła i energiczna i bardzo ciekawska. Lubi ekstremalne rzeczy po mamie, a po tacie zamiłowanie do sportu. Ma też nasze wspólne zainteresowania – kocha zwierzęta, ma dużo empatii w sobie i mimo swojego wieku ma kilka uratowanych psich i kocich żyć. Twierdzi, że będzie weterynarzem, aby móc pomagać mniejszym braciom. Jest wspaniała i wszędzie jej pełno!

A czy wasi znajomi wiedzą, że wasza córka jest z in vitro? Ukrywacie tę wiadomość czy raczej mówicie o tym głośno?

Cała nasza rodzina od początku wiedziała o naszych problemach. Wspierała nas cały czas, nawet finansowo. Nigdy nie mieliśmy problemów, aby mówić o tym głośno i nie wstydzimy się tego, że nasze jedyne dziecko powstało właśnie dzięki metodzie in vitro i pomocy lekarzy. Nasi znajomi i przyjaciele też o tym wiedzą.

Czy gdyby jeszcze kilka lat temu, ktoś powiedział wam, że będzie tak cudownie – uwierzyłabyś w to? Tak właśnie wyobrażałaś sobie życie z pełną rodziną?

Gdyby 4,5 roku temu ktokolwiek powiedział mi, że nasza walka właśnie się kończy, a teraz nastąpi sama radość nie do końca bym w to wierzyła, ale 16 maja 2012 r. o godzinie 10:00 już tak. Wtedy właśnie usłyszałam pierwszy płacz, a raczej krzyk naszego szczęścia (nawet teraz jak to wspominam, mam łzy w oczach). Krzyk był tak głośny, że o mały włos nie zemdlałam na stole przy cesarskim cięciu. Lekarze podali mi maskę z tlenem – to wszystko było efektem ogromnego wzruszenia.

I tak zostaliśmy rodzicami, szczęśliwymi rodzicami i teraz jesteśmy we trójkę. Zawsze razem. Właśnie tak ją sobie wyobrażałam.

Amelka wypełniła nasze dni radością i obowiązkami. Na nowo poczuliśmy, że chce nam się żyć, rozwiązywać wszystkie problemy, te małe i te duże. Pierwsze słowa „mamo”, „tato” były takie piękne i wzruszające. Teraz Amelka ma 4,5 roku. Razem pieczemy babeczki, grabimy liście i opiekujemy się bezdomnymi zwierzętami. Zawsze razem. Właśnie tak chciałam i chcę, aby wyglądała nasza rodzina. Tak ją sobie wyobrażałam.

Wspaniale to słyszeć. A może myślicie jeszcze o rodzeństwie?

Nie mamy już zamrożonych zarodków, dlatego dwa lata temu zaszłam w ciążę naturalnie. Niestety już w 5 tygodniu poroniłam… Już nie myślimy o rodzeństwie dla Amelki, jednak nie wystrzegamy się tego. Jakby udało się zajść po raz kolejny w ciążę, to będziemy bardzo szczęśliwi.

Chciałabyś coś przekazać innym starającym się o dziecko? Może masz jakieś motto życiowe, którym warto się kierować?

Chciałabym przekazać parom, które starają się o ten cud, aby wbrew wszystkim przeciwnościom losu nigdy nie poddawały się, wspierały się nawzajem i kochały. Ważne, aby nigdy nie obwiniały się. Nie zawsze wszystko przychodzi łatwo, a to co najtrudniejsze, zawsze jest najbardziej cenione! Doświadczyliśmy, że po burzy zawsze wychodzi słońce i piękna tęcza, dlatego warto o tym pamiętać.

Polecamy także:

Masz już za sobą nieudane in vitro? Procedura AH pomoże zajść w ciążę

Wstyd towarzyszy niepłodności. Historia o tym, jak nie bać się o niej mówić

Miasta przyjazne niepłodnym. Na czele Łódź: jeszcze więcej na in vitro

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *