Monika: Warto walczyć do końca! Takiego finału nikt się nie spodziewał

Monika poznała się z mężem ponad 10 lat temu. Wówczas to rozpoczęła się ich wspólna walka o największy cud, jakim jest dziecko. Takiego sukcesu nikt się nie spodziewał. Słowa lekarza były tak niebywałe, że ojciec dzieci nie mógł w nie uwierzyć. Ta historia udowadnia, że warto walczyć do samego końca!

Paulina Ryglowska-Stopka: 10 lat ciężkiej walki o dziecko. Jak wyglądały jej początki?

Monika: Z mężem poznaliśmy się w 2001 r. Po około 2 lat naturalnych starań o dziecko zgłosiliśmy się do lekarza w Gdańsku. Na początku były badania. Okazało się, że nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby zajść naturalnie. Mieliśmy 5 nieudanych inseminacji. Lekarz wspominał o in vitro, ale wówczas nie było to dla nas możliwe ze względów finansowych. Dopiero od stycznia 2007 r., gdy mąż wyjechał do pracy do Szwecji, a w kwietniu i ja dołączyłam do niego, poprawiła się nasza sytuacja – mieliśmy pracę, kupiliśmy dom i zgłosiliśmy się tutaj w Szwecji do lekarza, bo nadal nie udawało nam się naturalnie zajść w ciążę.

W Szwecji in vitro jest refundowane?

Tak, jest refundowane dla kobiet do 39 roku życia. Pierwsze trzy próby refunduje państwo. Jeżeli po pierwszej stymulacji będą zamrożone zarodki, wtedy płaci się za ich transfer. Tak samo jeżeli uda się zajść w ciążę po pierwszej próbie – kolejne wówczas są już płatne. Abym mogła przystąpić do refundowanego in vitro musiałam być zarejestrowana przez okres 2 lat i opłacać składki. Dlatego też musieliśmy czekać do 2009 r.

Gdy już nadszedł ten dzień, jak to wszystko wyglądało?

Rozpoczęłam stymulacje. Pierwsza próba i 3 jajeczka, z czego tylko jedno nam podali i nie mięliśmy żadnych do zamrożenia. Niestety zarodek się nie przyjął. Byłam załamana – był płacz, rozpacz i smutek. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego spotkało to właśnie mnie i dlaczego tak się dzieje. Jednak nie poddaliśmy się.

Druga próba, znowu stymulacja, zastrzyki w brzuch, zmiana leków i znowu tylko 3 jajeczka, z czego tylko jeden nadawał się do podania. Pozostało czekanie 14 dni na test. Niestety kolejna porażka. Postanowiłam działać dalej. Trzecia stymulacja, ponownie zmiana leków, zastrzyki i 6 jajeczek, z czego jeden został mi podany, a 5 zostało zamrożonych. I test ciążowy znowu negatywny. Szczęście w nieszczęściu, że miałam zamrożone zarodki. Z 5 zarodków podali mi na dwa razy po jednym, pozostałe niestety nie rozwijały się po odmrożeniu.

Te dwie próby zakończyły się pozytywnym testem, ale po około tygodniu obie zakończyły się poronieniem. Wtedy powiedziałam do męża, że nie mam już siły dalej walczyć, mam już dość tych stymulacji, zastrzyków, wiecznego oczekiwania na test.

Mąż ciągle wierzył, że się wam uda i to on namówił cię do tego ostatniego podejścia.

Zdecydowaliśmy się, że podejdziemy ostatni raz. Nie miałam już zamrożonych zarodków, więc rozpoczęłam nową stymulacje, tym razem już w prywatnej klinice na własny koszt. Po stymulacji pobrali 8 jajeczek, z czego podali mi jeden, 7 zamrozili. Tym razem się udało! Test pokazał długo wyczekiwane dwie kreski. Jak to pisze, to aż mi łzy ciekną po policzkach… Jak sobie przypomnę, jakie to były emocje, jaka radość! Był też też strach, czy zostanie z nami dłużej, czy znowu będzie poronienie. Na szczęście po ok. 6 tygodniach badanie USG pokazało nam jego serduszko. I tak po 10 latach walki wreszcie udało się.

W styczniu 2012 r. na świat przyszedł Antoś. Piękny chłopiec z wagą 3992 g i 52 cm wzrostu. Jednak na jednym dziecku się nie skończyło – gdy Antek miał roczek, postanowiliście wykorzystać kolejny zamrożony zarodek. (w końcu mieliście ich jeszcze siedem).

Po 3 transferach z zamrożonych zarodków – wszystkie nieudane. W ten sposób pozbyliśmy się naszych wszystkich zamrożonych zarodków. Tym razem porażki te przechodziło się trochę lżej, ponieważ był już Antoś i on był dla nas najważniejszy. Jednak tutaj w Szwecji mieszkamy sami, z dala od rodziny i zależało nam, aby miał rodzeństwo. I tak wzięliśmy kolejny kredyt i znowu podeszłam do stymulacji. Tym razem miałam 12 jajeczek, z których niestety tylko 3 nadawały się do zamrożenia. Podali jeden i po 14 dniach oczekiwania, test znowu wyszedł negatywny…

Jednak po raz kolejny, nie poddaliśmy się. Patrząc z perspektywy czasu, sama nie wiem skąd brałam siły, żeby dalej walczyć. Odpoczywaliśmy jeden cykl i znowu spróbowaliśmy. Tym razem transfer był udany i zaszłam w ciążę!

Gabriel przyszedł na świat siłami natury w lipcu 2014 r., z wagą 4606 g i wzrostem 52 cm. To nasze drugie szczęście. Teraz Gabriel ma 2,5 roku, natomiast Antoś – 5 lat. Chłopaki łobuzują razem, wiadomo jak to chłopaki, ale są cudowni. Kłócą się, a za chwilę godzą i dalej bawią. Widać, że poszliby za sobą w ogień.

Miałaś nadal jeszcze zamrożone zarodki. Dlaczego zdecydowaliście się na kolejny transfer-mogłaś je przecież oddać np. do adopcji prenatalnej?

Mięliśmy jeszcze trzy zamrożone zarodki. Drugiego synka karmiłam 1,5 roku. Po odstawieniu od piersi stwierdziliśmy, że niedługo powinniśmy podejść do transferu. Zdecydowaliśmy tak dlatego, że po wspólnej rozmowie stwierdziliśmy, że skoro dostaliśmy szanse na dwóch cudownych synków, to nie będziemy czuć się dobrze, jak pozbędziemy się reszty zarodków. Uzbieraliśmy więc pieniądze i postanowiliśmy umówić się na kolejny transfer. Niestety, po odmrożeniu jeden zarodek nie przetrwał. Zostały dwa osobno zamrożone i po odmrożeniu pięknie się dzieliły. Postanowiliśmy, żeby podali mi te dwa zarodki.

I po raz kolejny – udało się. Po podaniu dwóch zarodków, oczekiwaliśmy ponownie na wynik testu 14 dni. Patrząc na nasze poprzednie statystyki, to oboje z mężem byliśmy przekonani, że pewnie się nie uda. Nadszedł ten dzień i test wskazał dwie kreski.

Jakie było nasze zdziwienie i jednocześnie niesamowita radość, że to się jednak stało i znowu jestem w ciąży. Niestety w czasie oczekiwania na test mięliśmy sporo problemów, oboje z mężem po 9 latach pracy dostaliśmy wypowiedzenia… Do tego doszły problemy z domem i choroba mamy. Nie miałam więc nawet czasu myśleć o zarodkach, które miałam już w sobie. Jak tylko dowiedziałam się, że jednak się udało wszystko zaczęło się pomału układać. Mąż znalazł pracę, nie było więc już tragedii.

Zdradź nam coś więcej o twojej ciąży.

Po 4 tygodniach od wykonania testu zaczęłam krwawić, dostałam strasznego bólu brzucha. W Szwecji nikt nie chciał mnie przyjąć, ponieważ była to bardzo wczesna ciąża. Niewiele myśląc kupiłam bilet na prom i pojechałam do Gdyni do kliniki Invicta, gdzie wykonano badanie USG. I tu dopiero zaczęło się dziać. Sympatyczna Pani doktor mówi do mnie: „UPS!”. Po czym zadałam pytanie: „Hmm, bliźniaki?”, na to pani doktor odpowiedziała, że „TROJACZKI, ma Pani w brzuchu trojaczki”. Nie mogłam w to uwierzyć, jak to możliwe? Jeden z tych dwóch podanych zarodków podzielił się na dwa i będą dwa bliźniaki jednojajowe, jeden natomiast jest osobno.

To niesamowita historia. Może to nagroda za te wszystkie lata ciężkiej walki?

To jak wygrana w Totolotka. A najlepszy był telefon do męża, który został z dziećmi w domu. Tak płakałam do słuchawki, że nie mogłam wypowiedzieć ani słowa. Myślał, że coś jest nie tak z ciążą, że poroniłam. Powiedziałam, że mamy trojaczki, a ten nie chciał mi wierzyć, myślał, że sobie żartuje. Kazał mi nawet wysłać zdjęcia z badania USG. Gdy je zobaczył oddzwonił szczęśliwy, ale niesamowicie zdziwiony. Termin porodu mamy na 9 maja. Wiemy też, że trojaczki zrobiły nam niespodziankę. Marzyliśmy o tym żeby mieć chociaż jedną dziewczynkę, jednak będą sami chłopcy. 

Patrząc na to, że łącznie z mężem będzie w domu 6 mężczyzn, ja mam jednak cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się mieć córkę. To jest nasze ciche marzenie. Może uda się naturalnie. Nie mamy już żadnych zamrożonych zarodków, więc z in vitro koniec. Czasem przechodzi mi przez myśl, jak rozmawiamy z mężem, że może kiedyś adoptujemy córkę, ale na razie trzeba ogarnąć to, co się dzieje w naszym życiu. Najważniejsze, żeby dotrwać do 34 tygodnia ciąży, żeby maluchy były zdrowe.

To będzie trudne wyzwanie. 5 latek, 2 latek i trójka noworodków. Jak sobie to wyobrażasz, boisz się trochę tego?

Boję się i to strasznie. Przeraża mnie myśl, jak sobie damy radę, jak sobie z tym wszystkim poradzimy. Moja mama z nami mieszka, więc będę miała dużą pomoc. Do tego mąż po urodzeniu dzieci dostanie 30 dni roboczych wolnych, więc te pierwsze dwa miesiące będziemy razem. Najbardziej obawiam się o młodszego synka, że będzie zazdrosny – jednak mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Tak przecież miało być. Jestem wdzięczna za te nasze cuda. 

Jesteśmy przykładem tego, że nigdy nie warto rezygnować z marzeń bycia rodzicami, trzeba walczyć do samego końca. Mimo, że wydaliśmy dużo pieniędzy nie żałujemy tego i zapewne nigdy już nie będziemy. Pieniądze bowiem to rzecz nabyta, a radość z dzieci bezcenna.

W największych snach nie marzyliśmy, że będziemy tak dużą rodziną. Marzyliśmy chociaż o jednym, a będzie piątka. Trzymam za każdego kciuki. Warto walczyć!

Polecamy także:

„Albo pani, albo dziecko”. Po latach walki z niepłodnością Marta dokonała wyboru

Gdy rodzina się odwróci albo nie rozumie… Oto historia Ewy i jej samotna walka

Mniej niż 1 proc. szans na ciążę. Efekt? Dwójka z in vitro, trzecie naturalnie!

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.
Komentarze: 1

Piękna historia, życzę Wam zdrowia i wytrwałości oraz szczęśliwego porodu i dużo , dużo zdrowia dla maluszków.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *