Niepłodność w równej mierze dotyka kobiety, jak i mężczyzn. Każdy, bez względu na płeć, przeżywa niepowodzenia, stratę, a także długie lata walki o upragnione rodzicielstwo. O tym, jak wyglądała blisko 6-letnia droga do szczęścia z perspektywy mężczyzny, opowiedział Wojciech Jakubczak.
Dla wielu par przekroczenie progu kliniki leczenia niepłodności jest bardzo trudne. Odwlekają ten moment, bo pierwszą wizytę traktują jak przyznanie się do problemu. Kto u Państwa zainicjował ten pierwszy krok?
Wojciech Jakubczak: Pierwszą wizytę związaną z badaniami w kierunku niepłodności mięliśmy w ok. 2015 r. Na początku nie korzystaliśmy ze kliniki, która typowo zajmuje się leczeniem niepłodności, ponieważ nie mieliśmy żadnej wiedzy, co mamy zrobić, by udało się zajść w ciążę. Najpierw wizyty opierały się na wstępnych badaniach żony i moich, sprawdzeniu dni płodnych i na dalszej obserwacji i staraniu się. Po kilku kolejnych miesiącach zdecydowaliśmy się na pierwszą wizytę w specjalistycznej klinice w Warszawie i tak rozpoczął się nasz kolejny etap w walce o dziecko. O dziwo pierwszą wizytę w klinice leczenia niepłodności zainicjowałem ja.
Jeszcze przed pójściem na wizytę nie zdawaliśmy sobie sprawy, że z zajściem w ciążę mogą być jakieś problemy, ponieważ wszystkie badania robione do tej pory były dobre. Na wizycie okazało się, że bardzo obniżył się u żony poziom AMH i wtedy po raz pierwszy podjęliśmy decyzję o zastosowaniu metody in vitro.
Zapewne z dużą nadzieją, że szybko się uda pokonać problem?
Tak. Początkowo byliśmy przekonani, że jak już trafiliśmy do kliniki, to po pierwszym transferze będziemy cieszyć się z ciąży. Tak się jednak nie stało. Po kilku transferach każdorazowo była ciąża biochemiczna.
Czy leczyliście się w jednej klinice?
Nie, zdecydowaliśmy się na zmianę kliniki i zaczęliśmy jeździć do Białegostoku. Przed samym transferem okazało się, że u żony ponownie pojawiła się torbiel na jajniku, która musiała zostać usunięta. Po zabiegu i kolejnych wizytach w klinice i po rozmowach z lekarzami i zrobieniu kolejnych badań zdecydowaliśmy się na zbadanie immunologii i tu okazało się, że żona ma za dużo białek, które przeszkadzają zagnieździć się zarodkowi.
Kolejny przystanek i kolejna klinika w czeskiej Pradze. Tam zaproponowano nam badanie genetyczne zarodków, co uczyniliśmy. Z ośmiu zapłodnionych komórek tylko jeden zarodek okazał się prawidłowy, który podaliśmy wraz z zaleceniami i lekami od immunologii. I tak w sierpniu urodzi się nasza córeczka.
Co było przyczyną Państwa niepłodności?
Jak już wspomniałem na początku, wszystkie wyniki były bardzo dobre. Żona miała torbiel na jajniku i przeprowadzony zabieg laparoskopowo, co zapewne było przyczyną obniżenia rezerwy jajnikowej i to mogło zwiększyć problemy z zajściem w ciążę, ale co dokładnie było przyczyną? Albo słabej jakości zarodki lub immunologia, albo nie mięliśmy szczęścia i nasz czas musiał po prostu nadejść.
Jak przeżywał Pan leczenie? Czy korzystaliście z wsparcia psychologicznego?
Starając się o dziecko tyle czasu i po tylu nieudanych transferach, tylu niepowodzeniach, bardzo często się załamywaliśmy. Każdorazowe sprawdzanie wyników HCG kosztowało nas strasznie dużo nerwów i stresu.
Po pierwszym transferze, gdy wynik HCG wyniósł 75 oszaleliśmy ze szczęścia. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, co wydarzy się za 48 godzin i, niestety, po raz pierwszy przeżyliśmy rozczarowanie. Po raz pierwszy płakaliśmy i poczuliśmy, że straciliśmy to, co dla nas do tej pory było najważniejsze. Każdy kolejny nieudany transfer odbierał nam chęć do życia.
Nie potrafiliśmy sobie poradzić z całą sytuacją. Dodatkowo w koło wciąż słyszeliśmy o ciążach w najbliższym otoczeniu, co bardzo nas cieszyło, ale po powrocie do domu powodowało płacz, że innym tak łatwo to przychodzi.
Cieszyliśmy się ich szczęściem, ale było to dla nas bardzo trudne. Chcieliśmy z żoną udać się do psychologa, ponieważ odpowiednie podejście psychiczne do kolejnych transferów jest bardzo ważne, jednak ostatecznie zrezygnowaliśmy z takiej pomocy.
Co było dla Pana najtrudniejsze?
Każde niepowodzenie i patrzenie, jak uchodzi radość z mojej żony. Ktoś, kto nigdy nie miał nic wspólnego z in vitro, nigdy tego nie zrozumie. Czasami nie wiedziałem, jak z żoną rozmawiać po kolejnym wyniku, gdzie znów okazało się, że transfer się nie udał. Nie wiedziałem, jak ją pocieszyć, choć sam nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić.
Według teorii psychologicznej, mężczyzna to z reguły typ „zadaniowca”, zamiast się zamartwiać, nastawia się na kolejny etap leczenia, podczas gdy kobieta o wiele częściej popada w depresję, ma czarne myśli, niepowodzenia są dla niej bardzo dużym ciosem emocjonalnym. Jak to było u Państwa?
I u nas było podobnie. Po sprawdzeniu wyników on-line i gdy okazało się, że nie ma ciąży, potrafiłem zadzwonić do żony kilka razy z pomysłami, co robić dalej i czego jeszcze nie zrobiliśmy. Oczywiście bardzo ją to denerwowało, ponieważ sama chciała sobie to wszystko poukładać w głowie. Kilka razy powiedziała mi, że nie ma już siły na kolejne nerwy, zastrzyki i badania.
Czy dzielił się Pan przeżyciami z rodziną, znajomymi? A może zawarł Pan znajomości z innymi parami podczas leczenia? Czy raczej wolał Pan sam przeżywać leczenie?
Nigdy przed nikim nie ukrywaliśmy tego, że korzystamy z in vitro. Rodzina jak i znajomi znali naszą sytuację i bardzo nas we wszystkim wspierali, za co bardzo im dziękujemy. Jak tylko okazało się, że żona wreszcie jest w ciąży, postanowiliśmy powiedzieć o tym, nagrywając krótki film, na końcu którego wszyscy dowiedzieli się o dziecku. I jakie było nasze zdziwienie, jak wszyscy popłakali się ze szczęścia. Nadmienię, że i męska część także.
Dlaczego ostatecznie zdecydowaliście się na leczenie w Czechach?
W Polsce mieliśmy bardzo dużo różnych badań. W Czechach po pierwszej rozmowie i analizie naszej sytuacji od razu zaproponowano badanie genetyczne zarodków, ponieważ tak zalecają po trzech nieudanych transferach. W Polsce odradzano nam genetykę. Po stymulacji w Czechach okazało się, że mieliśmy aż 8 zarodków. Dla nas było to bardzo dużo, ponieważ do tej pory najwięcej mieliśmy trzy. Jednak po badaniach genetycznych mieliśmy kolejny zawód i smutek, ponieważ okazało się, że zdrowy jest tylko jeden zarodek. Smutek na szczęście nie trwał długo. Po dziesięciu dniach od transferu żona poszła na badanie i oczywiście wynik musiałem sprawdzić ja. Beta 1528. Strasznie się ucieszyliśmy, jednak nauczeni tym, co może wydarzyć się za 48 godzin, zachowywaliśmy spokój. Jednak kolejne badanie i beta 3572.
Czy mieliście myśli o tym, że może się nie udać i możecie w przyszłości nie mieć dzieci? Czy raczej nie myśleliście w tych kategoriach?
Na początku nawet nie myśleliśmy, że coś takiego może się wydarzyć. Dla nas posiadanie dziecka było dopełnieniem wszystkiego. Gdy dowiedzieliśmy się, że problemem mogą być słabe zarodki, to z żoną myśleliśmy także o dawstwie. Jednak sami chcieliśmy próbować tak długo, ile starczy nam sił i pieniędzy, ponieważ to właśnie jest największym problemem dla wielu par starających się o dziecko. Przez lata porażek były oczywiście myśli, że może się nie udać zajść w ciążę, jednak zawsze była nadzieja.
W końcu, po tylu latach starań – udało się. Jak zareagował Pan na wieść o ciąży?
Oszalałem ze szczęścia. Popłynęły łzy. Spełniło się nasze największe marzenie. Co każdy piątek, czyli dla nas każdy kolejny tydzień ciąży, czytamy sobie, co aktualnie dzieje się z naszą córką. A to, że otwiera już oczka, uśmiecha się, reaguje na głos. Dziś mamy 21 czerwca, czyli terminowo zostało około 40 dni i wreszcie usłyszymy jej głos. Teraz najważniejsze jest to, by Julitka była zdrowa.
Z perspektywy czasu, co by Pan poradził mężczyznom, którzy razem z żonami/partnerkami przeżywają leczenie niepłodności? Jak sobie radzić w trudnych chwilach? Może ma Pan swoje sprawdzone sposoby?
Nie ma jednego sposobu na poradzenie sobie ze wszystkimi problemami. Ja towarzyszyłem żonie przy wszystkich badaniach, rozmowach z lekarzami i transferach tak, aby nie była z tym wszystkim sama. Chciałem to wszystko przeżywać wspólnie.
Czasami czytając różne fora, widziałem, jak kobiety obwiniają się, że nie mają dziecka, bo wina leży po jej stronie. To jest moim zdaniem błąd. Kobieta nie powinna mieć takich myśli. Rola mężczyzny polega na wspieraniu partnerek w tych trudnych chwilach i niepozwalanie na obwinianie się. To para wspólnie ma problem, a nie jedna strona.
Polecam wszystkim walczyć do końca. Teraz łatwo jest mówić, że mogliśmy zrobić to czy tamto wcześniej, że mogliśmy nie robić tego czy tamtego. Ale czy to jest dla nas teraz ważne? Wszystkie te nerwy, wydane pieniądze, tysiące przejechanych kilometrów dla nas nie mają znaczenia od chwili pierwszego pozytywnego USG, gdzie zobaczyliśmy nasze dziecko.
I tego życzę wszystkim z całego serca.
Rozmawiała: Agata Panas
POLECAMY TAKŻE: W Polsce nikt nie dawał nam już szans. Dzięki zagranicznej klinice mamy dziś wymarzonego synka
W Polsce nikt nie dawał nam już szans. Dzięki zagranicznej klinice mamy dziś wymarzonego synka
Dodaj komentarz