Modlitwa dla wielu niepłodnych par jest rodzajem duchowej psychoterapii, która odrywa od ponurej rzeczywistości nieudanych starań i daje nadzieję na cud. A jak pokazują historie Anny, Aleksandry i Kamili – cuda się zdarzają, choć trudno w nie czasem wierzyć. I choć żadna litania nie udrożni jajowodów, może jednak sprawić, że droga do macierzyństwa stanie się drogą bez łez i poczucia osamotnienia.
Wszystkie są zgodne: modlitwa w intencji ciąży dała im spokój, którego tak bardzo brakowało im podczas długich starań o dziecko i nerwowego leczenia niepłodności. Anna zaczęła odmawiać nowennę pompejską i po 8 latach starań zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym. Ola zawierzyła się św. Ricie i doczekała się ciąży po trzech latach nieudanych prób. Kamila zaś zamówiła pasek św. Dominika i zaczęła modlić się na różańcu – po pięciu latach niepłodności doczekała się wymarzonego synka. To tylko trzy z setek tysięcy niepłodnych, które wierzą w siłę modlitwy. Anna, Ola i Kamila nie były wierzące tak, jak myśli się o wierzących: na klęczkach, w pierwszej ławce na niedzielnej sumie, z różańcem w ręku i klauzulą sumienia. Bez fanatyzmu, ale z wiarą, że ich losem może celowo kieruje Bóg – siła wyższa, postanowiły pogodzić się z nim i oddać swoje lęki i problemy. Nie od razu zaszły w ciążę. Nie zrezygnowały z leczenia i diagnostyki, ale – co podkreślają – wiara w do tej pory niezrozumiały dla nich plan opatrzności sprawiła, że zobaczyły na nowo cel swojego życia.
PASEK ŚW. DOMINIKA
Kamila: Odzyskałam spokój i radość, a potem stał się cud
Modlitwa daje ukojenie – to rodzaj psychoterapii, która pozwala uspokoić nerwy i spojrzeć na życie nieco optymistyczniej. Bóg nie wypisze recepty na proszki antydepresyjne, nie sprawi, że niedrożny jajowód z dnia na dzień stanie się drożny, ale jeśli naprawdę uwierzy się w jego obecność – nie odwróci się plecami i pokieruje tak, że nagle na drodze pojawią się inni ludzie, inne możliwości i okoliczności – mówi Kamila, która przez pięć lat starała się o dziecko i po trzecim nieudanym in vitro zaczęła godzić się, że być może nigdy nie zostanie matką biologiczną.
Najpierw była złość – na wszystkich: na siostry, które mają dzieci i nie potrafią zrozumieć bólu ich nieposiadania, na rodziców, którzy nie dawali żadnego wsparcia finansowego, choć wiedzieli, że in vitro to duże pieniądze, na znajomych, którzy nie przejmowali się naszymi problemami, a w końcu na Boga, który – skoro tym wszystkim zarządza – jest wyjątkowo dla nas okrutny. Przestałam chodzić do kościoła, zamknęłam się całkowicie na to, co kiedyś było dla mnie ważne. Obrosłam w skorupę, która nie przepuszczała żadnej nowej dobrej myśli. Schowałam się za nią, myśląc, że będę w niej bezpieczna – sama ze swoim problemem, którego nikt nie potrafi zrozumieć.
Po pięciu latach leczenia, 60 miesiącach, z których każdy miał być szansą i tym szczęśliwym, po codziennym poszukiwaniu nowinek na temat leczenia niepłodności, po setkach tysięcy pocieszeń na facebookowych grupach wsparcia od dziewczyn, którym się udało – miałam dość. Trzy procedury in vitro, na które trochę odłożyliśmy, a na resztę wzięliśmy kredyt, również się nie powiodły. Rozpacz i pustka – tyle pamiętam. To było jak jakiś głęboki rów, w który wpadłam i nieustannie leciałam w dół, tracąc z każdym metrem dostęp do światła.
Psycholog powiedziała, że to depresja, że nie powinnam tak bardzo się starać, że może powinnam odpuścić i zacząć wracać do żywych. Miała oczywiście rację, ale dla kogoś, kto po setkach konsultacji specjalistycznych nasłuchał się, że na pewno się uda i że za miesiąc, dwa, trzy, rok będzie lepiej – rada: weź się ogarnij kobieto, jest w stanie tylko dobić. Niepłodność zaczęła mnie osaczać, zniewalać. Nieustanne myślenie o dziecku i tym, co zrobić, by je mieć. W pracy rozkojarzenie, w domu – łzy i wycofanie się w ulubiony kąt. Mąż przerażony, choć rozumiejący, dlaczego to wszystko się ze mną dzieje.
I gdy naprawdę miałam już wszystkiego dość – gdy depresja zaczęła naprawdę utrudniać mi normalne funkcjonowanie, przeczytałam na jednej z grup niepłodnościowych, że jest modlitwa, która pomaga w staraniach o dziecko.
Dziewczyny zresztą co jakiś czas wymieniały się doświadczeniem, jakim była dla nich modlitwa, wysyłały posty ze świętymi obrazkami i – zaznaczając, że to dla wierzących – przekonywały o cudownym działaniu takich praktyk. Wiele razy widząc te posty, zatrzymywałam się nad nimi, nigdy jednak nie lajkowałam i nigdy nie komentowałam. Z jednej strony czułam, że to przecież także i mój świat – nigdy nie kryłam, że jestem katoliczką, choć od jakiegoś czasu na bakier z Bogiem. Z drugiej strony – byłam w trakcie specjalistycznego leczenie, więc jeśli medycyna nie pomoże i najlepsi lekarze, nic tu nie pomoże. Niedrożny jajowód, endometrioza i kłopoty z nasieniem męża to działka ginekologa, a nie Boga.
Tym razem jednak kliknęłam w post, kliknęłam w modlitwę. Zaczęłam czytać świadectwa innych par, które zawierzyły paskowi św. Dominika. Nie wszystkie były hurra-optymistyczne, nie wszystkim udało się zajść w ciążę zaraz potem, gdy zaczęli go „czcić”. Tyle wspólnych emocji było w tych wypowiedziach. Jakbyśmy wszyscy byli przesiąknięci identycznymi uczuciami. Jedna kobieta pisała, że oprócz modlitwy do Św. Dominika, zaczęła odmawiać różaniec w intencji płodności. I że po roku zaszła w ciążę, ale do tego czasu wszystko się zmieniło w jej życiu. Nawróciła się do normalności, do tego, co przez lata próbowała rozwalić niepłodność. Odzyskała spokój, a przy tym nie straciła wiary, że jeszcze kiedyś się uda zostać matką. Ujęła mnie ta opowieść. Poczułam jednocześnie w sercu jakieś ciepło – jakiś nowy rodzaj emocji, której dawno nie doświadczyłam. Może to znak? Może to właśnie moment, w którym powinnam powrócić do żywych, normalnych?
Zamówiłam pasek, zaczęłam odmawiać różaniec. Najpierw jednak swoimi słowami próbowałam wytłumaczyć się przed Bogiem, dlaczego postanowiłam z nim zerwać. Przypomniały mi się jednak słowa babci, że Bóg to przede wszystkim dobry jest i nie ma się co go bać, choć tak wielu nawet księży straszy „boską mocą”. Odpuściliśmy kliniki i leczenie – przez pięć lat doskonale nauczyłam się wszystkiego na temat endometriozy, wiedziałam, z czym to się wiąże, czego trzeba, by wyciszać chorobę. Wiedzieliśmy też, co robić, by naturalnie próbować poprawiać parametry nasienia męża. Po prostu oderwałam się od myślenia o tym, czego mi brak.
Codzienny różaniec dawał mi ukojenie – jakbym zrzucała cały ten dotychczasowy problem na kogoś, kto mi pomoże. Zaczęłam się uśmiechać do siebie, zaczęłam inaczej myśleć o codzienności, zaczęłam żartować, ale także zaczęłam myśleć o adopcji. Nie od razu, nie za wszelką cenę, ale temat, którego tak bardzo bałam się, zaczął spokojnie kiełkować w mojej głowie. Nic się innego nie działo – ciąży jak nie było, tak nie było. Jednak seks sprawiał nam dużo więcej przyjemności, planowanie wyjazdu na weekend, myślenie o tym, co będziemy robić w wakacje. Randki z mężem w kinie. On jakiś taki lżejszy i szczęśliwszy.
Coś niesamowitego zaczęło się dziać – mimo braku dziecka i marzeniu o nim, codzienność zaczynała się rozjaśniać. Jakby ktoś zaczął wciągać mnie z tego rowu, do którego spadałam – coraz wyżej, w stronę światła i świeżego powietrza. Skorupa pękła, a ja poczułam się lżej.
Nie przestawałam się modlić, bo uwierzyłam, że to właśnie ona daje mi jakąś niezwykłą siłę. Po prawie roku od tej duchowej przemiany – po powrocie z urlopu, coś mnie tchnęło, by zrobić test – okres się spóźniał, a moje ciało zaczęło wysyłać mi nieco inne niż do tej pory sygnały. Obudziła się we mnie nadzieja, ale i strach, by nie załamać się, gdy jednak okaże się, że zobaczę jedną kreskę. Nie robiłam tego testu od niechcenia – nie. Robiłam go, całą sobą pragnąc, by okazał się pozytywny. I tak się stało – dwie tłuste kreski, których nigdy, przenigdy nie widziałam.
To był dla mnie cud – życia, wiary, miłości do męża, świadomości, że nic nie dzieje się po nic, a wszystko po coś.
Zanim powiedziałam to mężowi, wyszłam z domu i poszłam do kościoła. W przedsionku uklękłam i w zasadzie nic nie wypowiedziałam – nawet w myślach. Po prostu – przyszłam dziękować, ale nie znajdowałam słów. Płakałam ze szczęścia. Dziś moje szczęście ma 5 miesięcy. A ja nadal się modlę.
NOWENNA POMPEJSKA
Anna*: Uwierzyłam, że Matka pomoże matce
Po 8 latach małżeństwa i czekania na dziecko, przy stwierdzonych poważnych chorobach kobiecych, po kilku moich operacjach, nie mieliśmy już nadzieli na dziecko biologiczne. Podjęliśmy decyzję o adopcji dwóch chłopców w wieku przedszkolnym i jednocześnie rozpoczęliśmy nowennę pompejańską. Modliliśmy się, by dziecko/dzieci, które kiedyś będą nasze, urodziły się zdrowe i miały łaskę wiary na całe życie.
Modlitwa ta dała mi też uzdrowienie myśli w temacie naszej niepłodności i odwagę, by mimo wszystko, otworzyć się i podjąć kolejną próbę leczenia. By nie wyrzucać sobie na starość, że można było jeszcze to czy owo zrobić, a nie zrobiliśmy i tylko czekaliśmy na nierealny cud.
W czasie pierwszej części nowenny okazało się, że jestem w upragnionej ciąży! Była bardzo zagrożona, ale była. Nie mogliśmy wyjść z osłupienia i zaskoczenia, i jeszcze długo po narodzinach synka mieliśmy żywe uczucie niesamowitości i cudu. Ciąża była bardzo trudna, ale synek urodził się zdrowy, o czasie. Wdzięczność nasza jest ogromna. Z pokorą dziękujemy Bogu za ten dar. Gdy synek miał rok, postanowiliśmy poprosić Maryję ponownie o dziecko – o rodzeństwo dla syna – poprzez modlitwę pompejańską. Gdy tylko przestałam karmić synka piersią zaszłam w drugą ciążę, bez żadnych leków. Było to dla nas namacalnym dowodem na działanie czegoś mocniejszego niż ludzka siła, gdyż z moi stanem zdrowia była to nieprawdopodobna sytuacja. Urodziła się zdrowa córeczka.
Modlitwa pompejańska wyprosiła nam dar rodzicielstwa. Czujemy do dzisiaj Jej opiekę, subtelne działanie, dobroć i łaskawość. To nie były zbiegi okoliczności. Opisanym wyżej sytuacjom towarzyszył pokój serca i duchowe, przesłodkie, kojące poczucie Jej obecności, tak jakby szeptała – to Ja, słyszę was i patrzcie, macie o co prosiliście. Widząc, że nowenna pompejańska działa, odmawiałam ją jeszcze parokrotnie w innych różnych intencjach dotyczących przyszłości moich bliskich i wiem, że moje intencje są w sercu Maryi, że Ona nie zapomni o nich i będzie działać.
Na czym polega nowenna pompejska? Nowenna pompejańska zwana jest także „nowenną nie do odparcia”. Co to znaczy? Jak można przeczytać na stronie pompejanska.rosemaria.pl, Matka Boża dała obietnicę, że każdy, kto odmówi przez 54 dni różaniec, modląc się o konkretną łaskę, ten ją otrzyma. Objawienie Maryi z tą obietnicą zostało opisane przez błogosławionego Bartola Longa. Więcej o modlitwie pompejskiej oraz świadectwa niepłodnych par >>> *TU.
MODLITWA DO ŚW. RITY
Ola: Prosiłam Św. Ritę o siłę w staraniach i cud macierzyństwa
Dla wielu niepłodnych i starających się o dziecko Św. Rita to orędowniczka i patronka spraw trudnych w rodzinie. Modlą się do niej nie tylko wierzący niepłodni, ale także wdowy, rozwiedzeni czy rodzice chorych dzieci. W grupach i na forach najwięcej jest jednak intencji o cud macierzyństwa. „Święta Rito! Błagam Cię o pomoc! Nie mam już sił, by walczyć. Straciłam już jedno dzieciątko w 10 tygodniu ciąży, a teraz nie mogę zajść w drugą ciążę. Trzy lata się staramy! Proszę Cię o zdrową ciążę i zdrowe dziecko. To jedyne nasze marzenie.”, „Święta Rito, prosimy Cię o dar potomstwa, niech w naszym domu zagości radość i szczęście.”, „Święta Rito, uproś nam łaskę rodzicielstwa i spraw, byśmy po siedmiu latach mogli usłyszeć bicie małego serca.”, „Święta Rito! Z całego serca dziękuję Ci za to Maleństwo w moim brzuszku. Proszę za Twoim wstawiennictwem o zdrowie dla dziecka i dla mnie oraz szczęśliwy poród.” – to tylko nieliczne z próśb i dziękczynień, jakie ślą do świętej niepłodni.
Ola trzy lata starała się o dziecko – bez sukcesu. Mimo dobrej diagnostyki i najlepszych lekarzy w klinice leczenia niepłodności, nie udało się ustalić, co jest jednoznaczną przyczyną problemów z poczęciem. Z jednej strony niewielki stopień endometriozy (II), z drugiej – wszystkie parametry w normie, mąż – zdrowy jak byk. Przez pierwsze dwa lata nie brali pod uwagę in vitro, jednak w trzecim roku starań – usłyszeli od lekarza: może byście państwo spróbowali. To był dla niej moment zatrzymania – bardzo chciała mieć dziecko, jednak było w niej sporo wątpliwości, czy aby na pewno przy tak niejasnej przyczynie niepłodności, procedura się powiedzie albo czy w ogóle jest potrzebna.
Ola zawsze była wierząca, jednak niepłodność i walka z nią – mimo że to „tylko” trzy lata, odcisnęły się również na relacjach z Bogiem. – Trudno wierzyć, że Bóg jest dobry, skoro tyle smutku, łez i nieszczęścia jest w twoim domu. Kiedy inni, niewierzący i mający wszystko w d***e cieszą się dzieckiem, a ty – modlisz się co niedziela, i nic z tego nie masz – mówi Ola.
Moje nastawienie do wszystkiego zawdzięczam pewnej spowiedzi. Poszłam do niej, by chyba wykrzyczeć wszystko, co mnie bolało. Nie miałam poczucia grzechów, ale byłam przepełniona złością i bezradnością. Miałam wielkie szczęście, że po drugiej stronie usłyszałam mądre i pełne zrozumienia słowa Dominikanina, który podpowiedział mi na koniec spowiedzi – i niejako w ramach „pokuty” – modlitwę do Św. Rity. Miało mnie to ukoić, wyciszyć i skierować wzrok na to, co mam, a nie tego, czego nie mam. Wyszukałam bez problemu treść modlitwy w internecie, przeczytałam także setki komentarzy ludzi, którzy zawierzyli swoje starania tej świętej. I zaczęłam codziennie odmawiać tę modlitwę – z czasem dodając słowa pochodzące ode mnie.
Dowiedziałam się także, że w każdą drugą niedzielę miesiąca w kościele ojców Marianów [w Warszawie – przyp. red.] odbywają się msze w intencji niepłodnych, zakończone za każdym razem wspólną modlitwą do Rity, w której – to było jakieś surrealistyczne poczucie, zyskałam kogoś w rodzaju przyjaciółki, której mogę się zwierzyć ze wszystkiego, co mnie boli.
W międzyczasie rozmawialiśmy dużo z mężem, który podobnie jak ja, miał wątpliwości, czy to jest najlepszy dla nas czas na in vitro. Nie chodziło tylko o pieniądze, choć bez kredytu nie moglibyśmy pozwolić sobie na ten zabieg. Chodziło o jakiś rodzaj wiary – skąd ona była, nie wiem – że jeszcze może uda się zajść w ciążę naturalnie. Tłumaczyliśmy sobie, że do czterdziestki jeszcze nam trochę brakuje, choć nie jesteśmy także ludźmi przed trzydziestką.
Zaufaliśmy swojej intuicji i modlitwie, która jeśli nie przyniesie nam upragnionego potomstwa, to z pewnością – co czułam niemal od razu – da poczucie bliskości i sprawi, że nasza wspólna miłość i dzielenie codzienności „na dobre i na złe” stanie się naszą największą siłą.
Najtrudniejsze były te wszystkie rodzinnie okoliczności i święta, kiedy niemal od wszystkich słyszeliśmy albo specjalistyczne rady, albo żarty w stylu: nauczymy was robić dzieci. Serce krwawiło, ale nigdy nie wypięliśmy się na nasze rodziny. Nierzadko musieliśmy odreagować takie momenty – mąż uciekał na siłownię, ja zakładałam buty i biegłam przed siebie. Odkąd zaczęłam modlić się do św. Rity – biegałam z nią. Rozmyślałam o tym, co w życiu spotyka ludzi i uświadamiałam sobie, że są to znacznie gorsze nieszczęścia niż brak dziecka.
Postanowiłam, że wrócę do swojej pasji sprzed starań, jaką było pieczenie ciast. Los sprawił, że nadarzyła się okazja, która dała mi możliwość zarabiania na tym. Jednocześnie zaczęłam pisać małego bloga. Czułam, że daje mi to mnóstwo radości – a każdy przepis opisywałam jakąś sentencją.
Piekłam i motywowałam się, a jednocześnie modliłam. Oczekiwanie na dziecko przestało wypełniać cały mój czas.
Wieczory stały się miłe, seks jak za czasów narzeczeństwa. Przez półtora roku moje okresy nie spóźniały się, miałam wrażenie, że mój organizm reguluje się na poziomie ciała i ducha. Pięć miesięcy temu – zrobiłam test. Dziś czekam na swoją córkę. Nie mam wątpliwości, że modlitwa to wszystko sprawiła – wyciszyła mnie i przygotowała do najlepszego momentu, w którym będę mogła zostać mamą.
Modlitwa do Św. Rity >>> TU.
POLECAMY TAKŻE:
Umysł kontra ciało. Kiedy sposób myślenia pomaga w staraniach o dziecko?
ja
2022-09-30 03:22ja tez tak chce, by Bóg dał mi zdrowie i rodzinę
KasiaK
2019-09-24 13:06Ja tez wierzę mocno Maryi i Nowennie Pompejanskiej. Pomaga mi to znosić złe dni, daje siłę i moc do dalszego działania
Ela
2018-12-16 21:48Kochani u nas podobnie jak u was siła modlitwy i nadziei pozwoliła nam się doczekać po 12stu latach za jednym zamachem dwóch cudownych chłopców.
Modlitwa pompejańska, różaniec i koronka do Bożego Miłosierdzia to wielka moc w spełnieniu marzeń.
Kiedy wszyscy rozkładali ręce i nikt nie dawał nadziei zdażył się cud od Boga o który modliła się cała rodzina i przyjaciele.
Spokój i opanowanie oraz głos który nas prowadził wewnętrznie postawił na naszej drodze lekarzy którzy nam pomogli.
A reszta potem działa się sama .
Tak moi drodzy działy się rzeczy na które nikt nie miał wpływu i nikt nie znał wytłumaczenia bo kierowała nimi góra .
Módlcie się i nie poddawajcie bo marzenia się spełniają tylko czasami trzeba na nie dłużej poczekać. Bóg jest wielki i nie zapomina o nikim.