Niepłodność nie zawsze musi kończyć się upragnioną ciążą. Wcale nie oznacza to porażki, wręcz przeciwnie czasami, jak się okazuje, los ma dla nas zupełnie inny plan. Własne dziecko to przecież nie tylko te przez nas urodzone, tylko te przez nas kochane. Historia Pani Magdaleny Kowalskiej pokazuje jak lata starań o dziecko, mimo licznych porażek i tak zaowocowały upragnioną i ukochaną córeczką. W połowie roku Pani Magda z mężem zostali rodzicami adoptowanej 5-miesięcznej Helenki.
Płodność.pl: Jak i kiedy rozpoczęła się Pani historia z niepłodnością?
Magdalena Kowalska: Moja historia z niepłodnością w zasadzie zaczęła się już w 2012 roku. Byłam jeszcze singielką, ale przy okazji kontroli u ginekologa okazało się, że coś jest nie tak i wysłano mnie na laparoskopię diagnostyczną. Nigdy nie zapomnę jak byłam u lekarza, a pani doktor tłumaczyła mi wyniki z laparoskopii. Diagnoza – macica jednorożna, jedna z najrzadszych wad macicy, ma ją zaledwie 1% kobiet. I słowa lekarki: “jeśli Pani kiedykolwiek zajdzie w ciążę będzie to cud“… Mimo że wtedy nie starałam się o dziecko to było dla mnie jak wyrok jako kobiety, no bo kto w ogóle zechce kobietę niepłodną? Jak to ja? Ta która uwielbia dzieci? Od dziecka marzyłam o rodzinie i będę miała dzieci? I już w tym momencie tak naprawdę ta historia niepłodności się zaczęła….
Przeczytaj także: Adopcja: Czy zdołam je pokochać? – 6 obaw przyszłych rodziców adopcyjnych (plodnosc.pl)
Ile lat walczyła Pani o ciążę i jak ta historia wyglądała?
Około 8 lat starań… długich, wyczerpujących lat. Niepłodność zabrała mi wiele lat mojego życia, ponieważ wszystko było podporządkowane właśnie pod nią… Inaczej jest jak człowiek się po prostu stara o dziecko i ok, no nie udaje się, idzie do lekarza. Inaczej gdy jeszcze przed staraniami wiesz, że jest duży problem, którego nie da się zwalczyć lekami, a potem tych problemów tylko przybywa wraz z kolejnymi badaniami… ponieważ koniec końców wykryto mi też między innymi kir AA oraz allo mlr 0% (zaburzenia immunologiczne – przyp. red.). Pod koniec 2013 roku poznałam mojego męża.
Od początku mówiłam mu, jaka jest u mnie sytuacja, on to zaakceptował i stwierdziliśmy, że po prostu będziemy się starać. Dużo czytałam o wadach macicy, a także konsultowałam u innych lekarzy i to nie jest tak, że ta wada to wyrok, choć tak było w moim przypadku. Są kobiety, które normalnie zachodzą w ciążę i ją szczęśliwie donoszą.
W 2015 roku w październiku nieoczekiwanie test pokazał dwie kreski, a beta HCG była pozytywna, niestety trwało to zaledwie kilka dni, bo wylądowałam w szpitalu z silnym bólem. Z dwojga złego była to ciąża biochemiczna, a nie pozamaciczna jak podejrzewali lekarze. Po tej ciąży zaczęłam chodzić do ginekologa, żeby dał jakieś wskazówki, porobił badania. Byłam też stymulowana tabletkami, żeby wspomóc produkcję pęcherzyków jajowych. Niestety, nie udawało się… Patrząc z perspektywy czasu to pierwsze 2 lata były takie najgorsze, bo dawały najwięcej nadziei. Czas leciał, ja w końcu przestałam chodzić do lekarza. Zaczęliśmy z mężem dużo pracować, a że mieszkaliśmy wtedy za granicą to wiedzieliśmy, że uda nam się w miarę szybko odłożyć pieniądze na procedurę in vitro.
W 2019 roku postanowiliśmy wrócić do Polski i tu udać się do kliniki niepłodności. Oczywiście po wywiadzie z lekarzem od razu zaczęliśmy przygotowania do procedury, wtedy było to już ponad 5 lat starań więc nie było na co czekać. No i się zaczęło…. Stymulacja tym razem w zastrzykach w brzuch. Ogólnie tony leków i witamin. Wizyty w klinice co kilka dni na USG i pobrania krwi. Oczywiście na pierwszy transfer człowiek idzie szczęśliwy i znów na nowo wróciła ta nadzieja, no bo przecież wiadomo, że jak tyle kasy wydamy no i w ogóle wszystko dopięte na ostatni guzik no to nawet z moją wadą się uda… No niestety. Nie udało się wtedy i nie udał się kolejny transfer z tej samej procedury. Zaczęliśmy drugą procedurę, z której były 4 transfery, czyli w sumie 6. Żaden nie dał nawet na chwilę pozytywnej bety.
W trakcie tych procedur miałam tyle badań przeróżnych i nawet były szczepienia limfocytami, było podane osocze bogatoplytkowe, była biopsja endometrium, kroplówki specjalne na skurcze… Niestety wszystko na nic. A może po coś… Może tak miało być?
Przeczytaj także: Prezent dla rocznego dziecka. 10 sprawdzonych pomysłów! (plodnosc.pl)
Kiedy po raz pierwszy pomyśleliście Państwo o adopcji?
O adopcji myśleliśmy już w trakcie in vitro… Rozmawialiśmy o tym z mężem i rozmawialiśmy również z przyjaciółmi, którzy również adoptowali dzieci, ale na tamten moment nie byliśmy gotowi na jakikolwiek krok, poza tym cały czas było in vitro. A takie rozmowy już, że tak powiem, poważniejsze na temat adopcji zaczęły się po ostatnim transferze. Ja już byłam na FB w grupie adopcyjnej i czytałam posty ludzi, którzy mają tą drogę już za sobą. Zaczęłam czytać książki, które pomogły mi bardziej zbliżyć się do tematu adopcji.
Nie będę ukrywać, że moimi obawami była ogólnie cała procedura, bo tyle się czyta, że tyle to trwa itd., dlatego też od razu zaczęliśmy intensywnie zagłębiać się w temat.
No a taką największą obawą i myślę, że nie ma się czego wstydzić, było po prostu to czy ja faktycznie zdołam pokochać to dziecko i czy ono pokocha mnie. To są normalne myśli i obawy, to jest jednak wielki życiowy krok i trzeba sobie wszystko dokładnie przemyśleć. Te dzieci są po traumach odrzuceniach, przykrych przeżyciach. Tu jest gotowe dziecko już z bagażem doświadczeń, już z pewnymi przyzwyczajeniami tymi dobrymi, i tymi złymi. Trzeba to dziecko w pełni zaakceptować. Te dzieci potrzebują dużo więcej poświecenia, czasu, miłości, której wcześniej nie zaznały, przytulenia…
Wiele osób myśli o adopcji, jednak oprócz obaw kwestii emocjonalnej pewną barierę mogą tworzyć również formalności. Jak wyglądają pierwsze kroki zgłaszając się do ośrodka adopcyjnego?
Pierwszym krokiem jest po prostu umówienie się do danego ośrodka adopcyjnego na wstępną rozmowę, na której dowiadujemy się o procesie adopcji, o tym, z jakich środowisk te dzieci są, o chorobach lub zaburzeniach, które głównie występują u takich dzieci. Każdy ośrodek działa mniej więcej podobnie. Trzeba napisać podanie do ośrodka, potem są testy psychologiczne (kilkaset pytań).
Ważne jest dostarczenie wszystkich potrzebnych dokumentów typu; zaświadczenie o zarobkach i zatrudnieniu, akt małżeństwa (przeważnie trzeba mieć staż małżeński 5 lat, ale nie zawsze, to też zależy od ośrodka), zaświadczenie od ogólnego lekarza (niektóre ośrodki wymagają zaświadczenia od psychiatry), życiorysy osobno męża, osobno żony, wspólne zdjęcie, zaświadczenie o niekaralności (u nas ośrodek sam to załatwiał). Kolejne są rozmowy z psychologiem (u nas była jedna, niekiedy są nawet trzy takie spotkania), wywiad w domu, następnie jest kwalifikacja na samo szkolenie. Jeśli para otrzyma tą kwalifikacje to w danym terminie zaczyna się szkolenie, jest to osiem spotkań grupowych i ostatnie spotkanie 9. jest indywidualne. U nas szkolenie było bardzo intensywne. Spotkania były 3 razy w tygodniu po 4 h, więc każde z nas musiało urywać się z pracy. Dyspozycyjność jest tu bardzo ważna.
Po szkoleniu bardzo zmienia się tok myślenia, dowiadujemy się o tych wszystkich trudnych emocjach, które dziecko przeżywa. Bardzo utkwił mi w pamięci tekst Pani pedagog, żeby nauczyć się oddzielić zachowanie od osoby…. I całe emocje człowieka to taka góra lodowa, której my widzimy tylko wierzchołek, bo reszta jest niewidzialna, pod wodą…. Dlatego tak ważne jest, aby nie oceniać nikogo, bo nie znamy tego kogoś i nie wiemy, dlaczego tak właśnie się zachowuje. To była bardzo cenna lekcja.
I nie jest prawdą, że ludzie po 40- stce nie mogą adoptować dziecka. To jest tak, że różnica wieku między dzieckiem a rodzicem nie może być większa niż te 40 lat, czyli jak ktoś ma np. 45 lat to śmiało może zaadoptować np. dziecko pięcioletnie. Wiem z grupy, że czasami są odstępstwa i ludzie i tak dostają młodsze dziecko, ale to już ośrodek decyduje.
Przeczytaj także: Adopcja po polsku – reportaż, który ściska serce (plodnosc.pl)
Panuje popularny mit, że na dziecko adopcyjne należy długo czekać. Ile w tym prawdy i dlaczego tak się dzieje?
No niestety w niektórych ośrodkach to nie mit… I właśnie sama nie rozumiem, dlaczego w jednych ośrodkach ludzie czekają latami na dziecko np. 4 lata, a w innych tak jak w przypadku naszego ośrodka okres oczekiwania jest bardzo krótki i to nie tylko my krótko czekaliśmy, bo znam bardzo dużo par z tego ośrodka i każda z nich nie czekała tak naprawdę dłużej niż rok , a większość już w ciągu 3 miesięcy od kwalifikacji dostaje “ten wymarzony telefon” . Mówi się, że to zależy od ilości dzieci zgłoszonych w danym ośrodku, ale czy tak jest nie wiem. Wiadomo, że ludzie szukają ośrodków najbliżej swojego miejsca zamieszkania i tu też muszę dodać, że nie ma rejonizacji i można udać się do jakiegokolwiek się chce ośrodka, tylko pytanie czy ten ktoś da radę przyjeżdżać na te spotkania i szkolenie. My akurat mamy to szczęście, że ten ośrodek w którym jest chyba najkrótszy okres oczekiwania na dziecko patrząc po postach z grup adopcyjnych, znajduje się akurat niedaleko nas (Ośrodek Adopcyjny w Rybniku – przyp. red.).
Kiedy i w jakich okolicznością poznaliście Waszą córkę? Kto dokonuje wyboru, że możecie poznać akurat to dziecko, a nie inne?
Może zacznę od tego, że to nie jest tak jak dużo osób myśli, że idzie się do jakiegoś pomieszczenia w którym jest wiele dzieci i sobie wybieramy dziecko. Nie, to tak nie wygląda. To ośrodek dokonuje wyboru na podstawie wszystkich informacji o nas. I to nie jest dobór dziecka do rodziców tylko rodziców do dziecka. My możemy jedynie powiedzieć czy chcemy rodzeństwo czy jedno dziecko, i czasami zdarza się, że ludzie wybierają też sobie płeć. My tego nie robiliśmy.
Nie mam pojęcia czym się ośrodek kierował dobierając nam akurat to dziecko. Najlepsze jest to, że już w trakcie szkolenia itd rozmawialiśmy z mężem i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby mieć syna i tak jakoś nie wiem czemu trochę się nastawiliśmy na tego syna.
12 lipca otrzymaliśmy telefon, że dostaliśmy kwalifikacje na rodziców adopcyjnych na jedno dziecko w wieku 0-5 lat.
No i od tego momentu to już telefon nosiłam ze sobą wszędzie, bo nigdy nie wiadomo kiedy, w którym momencie zadzwoni ośrodek….
1 sierpnia był tym dniem, byłam w pracy i akurat obsługiwałam ludzi gdy nagle usłyszałam dźwięk telefonu…bez zastanowienia zostawiłam wszystko i pobiegłam odebrać, jak zobaczyłam że dzwoni ośrodek to nogi mi się ugięły. Pani kierownik powiedziała tylko, że mają dla nas ” propozycje dziecka” ( tak się to nazywa) i umówiliśmy się na drugi dzień na tzw. odczyt karty( zostaje nam odczytane wszystko co ośrodek wie o dziecku, o chorobach, zaburzeniach, rozwoju) . Także w tym dniu nie wiedzieliśmy nic o dziecku, o płci, o wieku itd….
Oczywiście noc nieprzespana z emocji.
Nazajutrz pojechaliśmy do ośrodka adopcyjnego i Pani zaczęła czytać ” mam dziś dla was propozycję dziewczynki, Helenka ma 5 miesięcy…. ” I po prostu cały świat stanął w tym momencie. Już nie ważne było, że mówiliśmy o synu. Od tego momentu liczyła się Helenka.
Gdy wreszcie dojechaliśmy, i weszliśmy na ich posesję serca nam biły jak szalone. Przywitaliśmy się i wręczyliśmy im drobiazgi dla wszystkich dzieci. Następnie ciocia zastępcza pokazała nam nasze dziecko. Córka leżała w kojcu, była taka malutka. Wzięłam ją na ręce i oczywiście nie obyło się bez łez wzruszenia. Razem z mężem na zmianę ja przytulaliśmy i pokazywaliśmy prezenty jakie przywieźliśmy dla niej . Córka nie płakała, tylko bacznie nas obserwowała.
Spotkanie trwało około godziny. Zaraz po nim jechaliśmy do ośrodka żeby wypełnić wszystkie dokumenty adopcyjne. Wniosek o piecze ( żeby dziecko mogło z nami mieszkać, zanim zostaniemy jego opiekunami prawnymi) oraz wniosek o przysposobienie ( czyli o pełną adopcje). Od tej pory jeździliśmy do córki w każdy weekend i zabieraliśmy córkę na całą sobotę i niedzielę + jeszcze któryś dzień w tygodniu. Dużo czasu spędzaliśmy nad jeziorem leżakując lub spacerując. Kiedy było chłodno lub padało zabieraliśmy ja do pensjonatu w którym się zatrzymywaliśmy.
8 września był dniem gdy pojechaliśmy po nasze dziecko i mogliśmy już na zawsze zabrać je do domu. Oczywiście początki nie były łatwe. Pierwsze dni córka nie chciała jeść, na szczęście potem nabrała troszkę apetytu. Ogólnie no życie się zmieniło całkowicie. Nie wiem jak to jest być w ciąży 9 miesięcy i potem iść macierzyński, ale wiem że tu było jednak mało czasu na takie przygotowanie się. Po prostu był telefon… miesiąc spotkań i macierzyński. Dlatego bardzo ważne jest też aby mama czasem mogła sobie wyjść gdziekolwiek sama.
Z dnia na dzień było lepiej, poznawaliśmy się z córką. To w domu już zaczęła sama siadać, stawać i chodzić przy meblach póki co. Były pierwsze słowa mama i tata.
Dwa tygodnie temu mieliśmy rozprawę w sądzie o przysposobienie. Jesteśmy już prawnymi opiekunami córki i formalnie jej rodzicami. Jesteśmy szczęśliwi, że trafił nam się taki skarb.
Przeczytaj także:Adopcja – krok po kroku. NiepłodniRazem.pl (plodnosc.pl)
Zdecydowali się Państwo na odważny i piękny krok przed którym wiele osób walczących z niepłodnością ma obawy. Zamiast jednego spełniliście dwa marzenia – swoje i córeczki. Mając wiedzę o tym jak to wyglądają starania o dziecko, czy może Pani spróbować rozwiać ewentualne wątpliwości osób, które być może powodują, że wciąż nie zgłosiły się one do ośrodków adopcyjnych?
Obawy są i będą zawsze. Samemu trzeba dojrzeć do tej decyzji, zadać sobie pytanie, czy jestem w stanie zaakceptować dziecko, które ma jakąś historia…no i też bardzo ważne czy będę w stanie powiedzieć dziecku o adopcji. To akurat nie jest jakiś wymóg, ale i ośrodki i sądy na to naciskają i myślę, że słusznie. Jeśli ktokolwiek ma w głowie adopcję, lecz ma jakieś wątpliwości można się umówić do ośrodka na niezobowiązującą rozmowę. Ja również chętnie służę pomocą, jeśli ktoś ma jakieś pytania.
Można napisać do mnie e maila: madziuchna2405@gmail.com
Dziękuję za rozmowę!
POLECAMY TAKŻE:
Adopcja to nie casting na świętych. Jak w praktyce wygląda wybór dziecka?
Dodaj komentarz