Poronienie w 12 tygodniu ciąży. Jakby nie dość było cierpienia, szpital potraktował nas w skandaliczny sposób. Pogrzeb naszej małej kruszynki stanął pod znakiem zapytania. Nikt nie chciał pomóc, każdy zasłaniał się niewiedzą i brakiem pamięci. Czy powinnam ich pozwać?
Chcesz być na bieżąco z historią Młodej, opowieściami o pierwszej ciąży i trudnymi staraniami o drugie dziecko? Przeczytaj Pamiętnik Młodej cz.1, Pamiętnik Młodej cz.2, Pamiętnik Młodej cz.3, Pamiętnik Młodej cz.4, Pamiętnik Młodej cz. 5, Pamiętnik Młodej cz. 6.
Poprzedni odcinek: “W walce z niepłodnością wtórną: jak dalej żyć?”
Pierwszy szok: nie ma naszego dziecka!
Po załatwieniu formalności dotyczących pożegnania naszej córeczki, czekamy kilka dni na tzw. pokropek. Szczerze mówiąc, nienawidzę tej nazwy. Pogrzeb brzmi bardziej godnie. Chyba niewinne dziecko zasługuje na pogrzeb, prawda? A nie jakiś pokropek („uproszczony obrzęd polegający na pokropieniu trumny wodą święconą”) bez mszy świętej? Niestety w naszym kościele wygląda to tak, że mszy świętej tego dnia nie ma, spotykamy się już na cmentarzu przy miejscu pochówku, zaś msza jest innego dnia w intencji „błogosławieństwa naszej rodziny”.
Dzień przed tym wydarzeniem dostaję rano telefon. Nieznany numer, ale odbieram.
– Witam, ja z zakładu pogrzebowego. Jesteśmy w prosektorium i niestety nie ma ciała dziecka, nie mamy co odebrać.
– Co proszę? Jak to nie ma?!
– Proszę szybko zadzwonić do zakładu patomorfologii i zapytać się, o co chodzi, nam nie chcą udzielić informacji.
Wyłączam się. Tysiące myśli. Przerażenie. Jak to nie ma ciała? To gdzie ono jest?! Zgubili je? Wyrzucili do odpadków medycznych? Co się stało? Co z jutrem? Jak zrobię pogrzeb bez ciała dziecka? Jak to odkręcić? Co robić?
Dzwonię do męża, ale nie potrafię wymówić ani słowa. Ściska mnie w gardle, tachykardia, łzy płyną po policzkach. Wyłączam się i piszę smsa, żeby przyjechał jak najszybciej, bo nie ma ciała dziecka, a do godziny 14 jest otwarta patomorfologia. Wpadam w histerię, biegam z kąta w kąt i nie wierzę w to, co się dzieje. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Kładę się na łóżko i wyję z niemocy. Nie obchodzi mnie to, że cały blok mnie słyszy – interesuję mnie tylko to, że mojego dziecka NIE MA! Czułam się, jakbym straciła je ponownie. Nie rozumiałam, co się stało, jak to jest możliwe? Dlaczego? Chyba wisi nad nami jakieś FATUM!
Drugi szok: nikogo nie interesujemy! Nikt nic nie wie!
Przyjeżdża mąż i jedziemy prosto do szpitala. Najpierw udajemy się do zakładu patomorfologii. Poinformowano nas, że w badaniu histopatologicznym widnieje: „tkanek płodu nie znaleziono”. Odsyłają nas na oddział, gdzie poroniłam.
Idziemy tam. Rozmowa z położną, następnie z oddziałową, kolejna z lekarzem prowadzącym moją ciążę. Położna przekonuje, że na pewno poroniłam do toalety.
Zdaniem lekarza prowadzącego dziecko musiało się wchłonąć. Mój mąż, gdy to usłyszał, parsknął śmiechem. To niemożliwe, aby w ciągu 4 dni 3-centymetrowe dziecko się wchłonęło. Czy oni z nas żartują?
Oddziałowa natomiast wyparła się, gdyż jej przy tym nie było.
Tłumaczyłam całą sytuację każdemu z osobna, że to niemożliwe, abym poroniła do toalety, ponieważ każdy skrzep pokazywałam położnym. Do tego nie załatwiałam się prosto do sedesu, tylko na podkłady. Gdy poroniłam na ręce, oddałam moje dziecko po godz. 21 położnym – więc gdzie ono jest? Niestety moje tłumaczenia na nic się zdały – nikt nic nie pamiętał, wyparli się, że w ogóle była taka sytuacja i że cały materiał oddano do badań histopatologicznych. Płakałam i nie wierzyłam w to, co się dzieje. Nikt nie chciał nam pomóc, zupełnie ignorowano naszą sprawę. Udałam się do sekretariatu i złożyłam wniosek o pilne wydanie dokumentacji medycznej. Odesłano nas znowu na patomorfologię do kierownika.
Kierownikiem była kobieta. Zachowała się w stosunku do nas skandalicznie. Zażądaliśmy przeszukania ponownie ciał w prosektorium, gdyż najwyraźniej ktoś popełnił błąd. Zostaliśmy tylko wyśmiani. Mąż powiedział, że zgodnie z prawem mamy prawo do pochówku, ponieważ dysponujemy podpisanymi dokumentami i żądamy wydania ciała. Kierowniczka zapewniła, że ciała nie ma i w związku z tym, nie ma co wydać. Mąż poprosił, aby oświadczyła na piśmie, że nie wyda ciała, ponieważ je zgubili. Kobieta spytała, po co mu takie oświadczenie, mąż zaś zapewnił, że wykorzystamy je we właściwym sobie celu.
Pytałam kierowniczki, co może zaproponować w związku z sytuacją, jaka ma miejsce. Jutro ma odbyć się pogrzeb, a nie mamy ciała. Dopytałam się, czy zostały jakieś tkanki z poronienia, aby chociaż je pochować. Kolejny raz zostaliśmy wyśmiani i usłyszałam z jej ust: „ha ha niedługo to będziemy chować swoje żołądki”. Tak, kobieta taki tekst do kobiety po stracie! Zero empatii, zero ludzkiego odruchu! Byłam oburzona, a jednocześnie bardzo zdeterminowana. Oczy napełniły się ponownie łzami, serce zaczęło mi szybciej bić i mówię:
„Na wojnie, jak giną żołnierze, to też ludzie chowają same prochy, a nie wiadomo, czy tam ktoś w ogóle jest. Czy nie rozumie mnie Pani? Straciłam dziecko, jak nie ma ciała, to jakoś to przeżyję, ale pogrzeb musi się odbyć dla mnie i mojej psychiki. Przecież są kostki parafinowe i jest tam doczesna, czemu nie mogę tego pochować symbolicznie, aby ulżyć sobie jakoś w cierpieniu? Proszę mnie zrozumieć…”.
Ruszyło ją wreszcie sumienie i wiedziała, że nie odpuścimy tak łatwo, a w tamtej chwili byliśmy gotowi pójść do gazet i TV z marszu.
Powiedziała, że zastanowi się, podsunęła nam dokumenty do podpisania i poprosiła, aby jutro z samego rana zgłosił się zakład pogrzebowy. Patrzę na dokument i widzę, że wydadzą nam kostki parafinowe. Chcieliśmy tego samego dnia je odebrać, ale niestety kończyli już pracę.
Pogrzeb przyniósł tak potrzebne ukojenie
Następnego dnia przyjeżdżamy razem do szpitala. Mąż poszedł pilnować wydania kostek parafinowych, ja zaś udałam się po dokumentację medyczną do archiwum (żeby przypadkiem czegoś nie namieszali i nie dopisali).
Jest, udało się. Pojechaliśmy do rodziców po córkę i wspólnie z nimi udajemy się na pogrzeb. Przybyła także najbliższa rodzina tj. moi rodzicie, teściowie i brat męża ze szwagierką.
Było pięknie, nie wiedziałam, że tak ładnie może wyglądać pokropek. Ksiądz powiedział parę słów, odmówił modlitwę, taką jak przy każdym innym pogrzebie i zaśpiewaliśmy Salve Regina. Nie ukrywałam łez, przytulałam się do męża i odczułam pewną ULGĘ. Tylko tyle i aż tyle mogłam zrobić dla niej, dla siebie, dla nas. Zaprosiliśmy wszystkich do moich rodziców na kawę i poczęstunek. Jak odwróciliśmy się od grobu w stronę wyjścia, to pamiętam jak szwagierka położyła rękę na moim ramieniu i próbowała mnie pocieszyć mówiąc, że następnym razem na pewno nam się uda…
Wieczorem zostaliśmy zaproszeni w odwiedziny do znajomych i ich niedawno urodzonego synka. Pojechaliśmy tam, chociaż było to dla mnie bolesne. Podczas wizyty nie odzywałam się niepytana. Po powrocie do domu, przeprosiłam znajomą za moje milczenie i wytłumaczyłam, że tego dnia żegnaliśmy nasze maleństwo. Zrozumiała.
Widok niemowląt łamie serce
To nie jest tak, że po poronieniu kobieta komuś życzy źle. NIE! Ona po prostu nie może patrzeć na ciężarne, na wózki dziecięce, małe dzieci. Omija półki sklepowe z ciuszkami niemowlęcymi oraz pampersami. Nie może znieść tego, że ktoś się cieszy na fb/insta i wrzuca post z testem ciążowym czy USG z pierwszych tygodni ciąży. Dlaczego?
Aniołkowa Mama patrząc na to, przeżywa tę stratę ciągle na nowo i nie może pogodzić się z losem. Patrzy na brzuszek ciężarnej i myśli: też bym była teraz w tym miesiącu. Dotyka swojego brzucha, przeszywa ją ból przeplatany z tęsknotą i pojawiają się myśli: a ja jestem pusta, nie mam już nic. Z czasem nienawidzi siebie, nienawidzi świata, odcina się od wszystkich na jakiś czas…
Tak już jest, każdy musi przeżyć swoją stratę po swojemu i tak długo, jak tego potrzebuje. Każdy z nas jest inny, kobieta inaczej reaguje i przeżywa, a jeszcze inaczej mężczyzna. Tak, oni też przeżywają, ale nie chcą się do tego przyznać. Wolą udawać, że ich to nie rusza i są silniejsi niż my kobiety… a dlaczego kobiety, które te dzieci nosiły pod sercem, mają udawać silne? Nie musimy nic udawać! Nie musimy nikomu nic udowadniać! Bądźmy sobą, płaczmy kiedy chcemy, prośmy o pomoc, jak tego potrzebujemy i zdajmy się na naszą intuicję.
Czy powinnam pozwać szpital?
Opisane wydarzenia miały miejsce na początku 2017 roku i przez wiele miesięcy wypierałam to z mojej pamięci. Gdy komuś o tym opowiadałam, to czułam jakbym mówiła o koszmarze, który mi się przyśnił bądź miałam poczucie, że opowiadam o jakiejś koleżance, a nie o sobie.
To, co się wydarzyło, siedziało we mnie 2 lata – pełne 2 lata zastanawiałam się, czy nie zaskarżyć szpitala za pogwałcenie moich praw i resztek mojej godności. Błędy, jakie tam popełniono, są karygodne, a zaczęły się odkąd przekroczyłam próg IP:
– nie wykonano USG potwierdzającego, że dziecko nie żyje,
– nie podano środków przeciwbólowych,
– zakazano jedzenia i picia,
– zmuszono mnie do zastrzyku i oszukano, że nie można się na niego nie zgodzić,
– nie otrzymałam pomocy psychologa,
– leżałam na sali z innymi kobietami (co prawda nieciężarnymi) – moja intymność była zaburzona, kiedy siedzieli przy nich mężczyźni,
– nie wiadomo, co się stało z ciałem dziecka, pomimo poinformowania personelu o chęci pochówku,
– brak ze strony personelu jakiejkolwiek empatii, pomocy, zrozumienia, wsparcia, szacunku, zainteresowania się pacjentem czy też informacji odnośnie tego, jak zachować się podczas poronienia, żeby przypadkiem nie stracić dziecka w muszli klozetowej (zapewne liczyli na to, że tak się stanie i każdą kobietę przekonują, że spuściła płód w sedesie),
– brak obchodów,
– utrudniony kontakt z lekarzem,
– brak pomocy laktacyjnej – nawet nie spytano, czy istnieje taki problem.
O prawach po poronieniu i opiece w szpitalu można przeczytać tutaj:
https://federa.org.pl/poronienie-prawa/
Dziewczyny, walczcie o swoje prawa!
Ja już teraz jestem o wiele bardziej świadoma. Wiem, czego powinnam wymagać i co zostało zaniedbane. Znam swoje prawa i nie boję się ich egzekwować. Ta wiedza jest niezbędna, ponieważ niestety trafia się na różnych ludzi, nie zawsze życzliwych. Edukujcie się i bądźcie świadome tego, co Wam się należy!
POLECAMY TAKŻE:
Dodaj komentarz