Wiem, że z perspektywy czasu pewnie już nie przydadzą się słowa pociechy, ale chciałabym wiedzieć, jak mam sobie poradzić z utratą dziecka… Nawet nie zorientowałam się, że poroniłam, bo nie wiedziałam, że byłam w ciąży. Nieregularne cykle i lekarka na pewnej wizycie przepisała mi jakieś globulki i plastry antykoncepcyjne. Przez kilka dni chodziłam osłabiona i miałam mdłości, ale nie przyszło mi do głowy, żeby zrobić test.
Po paru dniach stosowania przepisanych leków zauważyłam krew na bieliźnie, ale czytałam ulotki, których wynikało, że mogą występować plamienia. Bardzo źle się czułam i bolał mnie brzuch. Następnego wieczoru kochaliśmy się z narzeczonym, a ja dostałam strasznego krwotoku. Wszędzie było pełno krwi i wyleciały ze mnie niewielkie grudki oblepione krwią. Byłam bardzo słaba i nie miałam siły nawet myśleć. Dopiero po kilku dniach dotarło do mnie, że mogło to być poronienie a rozmowa z lekarzem potwierdziła moje podejrzenia.
Prawdopodobnie było to między 3. a 10. tygodniem, bo w grudkach, które sprzątał narzeczony nie było widać płodu. Krwawiłam potem jeszcze kilkanaście godzin w niewiedzy, niewyobrażalnym bólu i skurczach, przez większość czasu siedząc pod ciepłym prysznicem. Przez następne 4 miesiące nie miałam odwagi iść na badanie ginekologiczne. Poszłam dopiero wtedy, kiedy dostałam jakiegoś zakażenia. Zmieniłam jednak lekarkę. Na tabletki antykoncepcyjne zdecydowałam się dopiero 9 miesięcy po tym, co się wydarzyło.
O poronieniu wiem tylko ja, mój narzeczony i zaufany i doświadczony w tych sprawach lekarz, z którym o tym rozmawiałam. Nawet w karcie nie mam wpisanego poronienia. Mój narzeczony, mimo że wiele już przeżył, niestety nie chciał o tym rozmawiać, a za każdym razem, kiedy ja próbowałam – zachowywał się tak jakby “lepiej było, gdybym żył w nieświadomości”.
To wydarzenie bardzo nas do siebie zbliżyło, ale nigdy tak naprawdę o tym nie rozmawialiśmy, nie powiedziałam mu nawet o rozmowie z lekarzem. Minęło już 20 miesięcy, a ja nadal czuję niewyobrażalny ból i pustkę, ale jeszcze większe poczucie winy, że nie pomyślałam, że mogę być w ciąży i nie przestałam brać przepisanych leków.
Może gdybym się zorientowała, byłabym teraz szczęśliwą mamą z prawie rocznym maleństwem. Kiedy widzę szczęśliwe mamy z dzieckiem albo z brzuszkiem, coś we mnie pęka. Najgorsze dla mnie jest to, że miesiąc temu zostałam chrzestną, bo nie umiałam odmówić, miałam nadzieję, że pomaganie przy małej i rozpieszczanie jej jakoś mi pomoże. Bardzo chcę być matką. Po każdej wizycie u chrześnicy jestem w środku przybita i zrozpaczona, nie śpię, tylko płaczę w poduszkę. To jest tak niewyobrażalna pustka, żal i poczucie winy.
Wasza czytelniczka
Droga Pani,
Doświadczenie utraty ciąży to jedno z najbardziej obciążających wydarzeń, jakie mogą zdarzyć się kobiecie w jej życiu. Czy ciąża była planowana i wyczekana czy „przyszła z zaskoczenia” nie ma tu wielkiego znaczenia. Najczęściej uruchamia się przez nią specyficzny wewnętrzny program pt „mogłam być mamą, miałam być mamą”, a to taka modyfikacja myślenia i odczuwania, która już na zawsze może zmienić emocjonalny świat kobiety.
Przedwczesny koniec ciąży zazwyczaj jest postrzegany jako ogromne cierpienie (fizyczne i psychiczne) i odciska się piętnem tego cierpienia na wewnętrznej matrycy.
Dla Pani poronienie było zaskoczeniem. Tym bardziej bolesnym i niepokojącym, że niezrozumiałym. Coś się skończyło zanim jeszcze na trwałe zaistniało w świadomości. Nie wiedziała Pani, co się z Panią dzieje, być może towarzyszył temu strach o własne zdrowie a nawet życie. Takie emocje mogą na długo wpływać na ogólne poczucie bezpieczeństwa i poczucie kompetencji w radzeniu sobie. Mogą także spowodować, że nastąpi poczucie utraty kontroli nad własnym życiem. To dojmująca zmiana. To także przyśpieszona (często zbyt wczesna!) lekcja dojrzewania, poznawania niestałości i zmienności życia – czyli zbyt duża ilość materiału „do przerobienia” dostarczona przez los. Takie wydarzenia zawsze potrzebują czasu. Ale nie tylko jego. Potrzebują także być przeżyte, przetrawione, przegadane, odreagowane – jak to mówią niektórzy psychologowie. Obawiam się, że tego u Pani trochę zabrakło.
Ciężka to sprawa ukrywać w tajemnicy tragiczne doświadczenia. Trudno i często coraz trudniej nie móc rozmawiać na jakiś temat, kiedy tylko pojawi się taka potrzeba. Czasem następuje reakcja paradoksalna – im bardziej czuję, że nie mogę o czymś mówić, tym bardziej tego chcę. I tutaj im więcej czasu mija, tym ta potrzeba zamiast maleć po prostu rośnie. Staje się przykra, zasmuca, rozczarowuje, frustruje. Przeszła sytuacja zamiast odchodzić w cień, przykrywać się kurzem codzienności, stale pojawia się na pierwszym planie. Woła o uwagę.
Myślę, że dopełnienie procesu cierpienia przez rozmawianie o nim, spoglądanie na niego z różnych stron mogłoby złagodzić ból. Mogłoby także pozwolić podomykać pewne ciągle powracające rozterki takie jak poczucie winy, że zrobiła pani coś nie tak, że mogłaby pani temu wydarzeniu zapobiec, cokolwiek przedsięwziąć aby tego uniknąć. Poradzenie sobie z obwinianiem siebie wydaje się bardzo istotne, szczególnie że może owo obwinianie spowalniać proces dochodzenia do lepszej formy emocjonalnej. Myślę, że warto znaleźć osobę, z którą mogłaby pani przejść przez ten proces. Skoro partner radzi sobie z tym doświadczeniem inaczej może (przynajmniej na razie) niech tak pozostanie. Może nie czuje się na siłach pomóc i sobie, i pani. Ale mądra, dojrzała przyjaciółka, życzliwa kuzynka, dobry lekarz, może psycholog to opcje dla Pani? Proszę nie czekać, aż „samo przejdzie” – takie rany potrzebują czasem wsparcia, aby zacząć się zabliźniać.
Tatiana Ostaszewska-Mosak, psycholog
Polecamy także:
Przerwane oczekiwanie, czyli trauma po stracie dziecka
10 najczęściej zadawanych pytań dotyczących poronienia
Jak być dla siebie dobrym – 100 pomysłów
Na Wasze listy, pytania i historie czekamy TUTAJ
Dodaj komentarz